4. Początek.

66 12 16
                                    


Media: Kasia Kowalska - Spowiedź

"Piekło to inni" - Jean Jacques Rousseau

Wtedy

! To pierwszy z tych trudniejszych rozdziałów z dzieciństwa Marcela!


Był moment w moim życiu, gdy wspomnienia z tamtych prawie dwunastu miesięcy terapii, na którą uczęszczałem raz na dwa tygodnie, jawiły mi się co najwyżej rozmazaną mgłą, bogatą w emocjonalny ból i przerażenie. Był moment, gdy we wspomnieniach nie widziałem jego twarzy, ale tak naprawdę nie było to potrzebne. Nie musiałem go widzieć, by czuć.

A czułem za dużo.

Miałem niecałe sześć lat, gdy pierwszy raz zostałem z nim sam na sam. Siadłem na szerokim, jasnym fotelu, na który narzucona była biała narzuta z frędzlami. I to te frędzle przykuwały mój wzrok, to na tych frędzlach tak często skupiałem uwagę, jakby szukając w nich ratunku.

Nie od razu rozpoczął się horror. Wszystko było przez niego dokładnie przemyślane. Wszystko tak dawkowane, bym sam był skołowany. A miałem sześć lat i rodzinę, która wzorowo niszczyła mi psychikę. Doskonale można było mną manipulować, a przecież naprzeciw mnie siedział psychoterapeuta. Osoba, która znała te wszystkie psychologiczne sztuczki. Osoba, która byłaby w stanie zrobić wodę z mózgu dorosłemu, a co dopiero dziecku.

Nazywał się Maciej Nagiel. Miał nieco ponad trzydzieści lat. Uśmiechał się do mnie ciepło, gdy przekraczałem próg jego gabinetu i gdy zamykałem za sobą drzwi. Drzwi, które musiał dociskać, bo zawsze robiłem to za lekko.

Siadałem na tym fotelu, trzymając w spoconych dłoniach niebieskiego królika, który był powiernikiem moich największych dziecięcych sekretów, którego długimi uszami tak często ocierałem swoje dziecięce łzy.

– Marcelku, ostatnio twoja mama i ty też powiedzieliście, że lubisz rysować. Chciałbyś?

Wskazał mi nieduży zielony stolik, przy którym stało żółte krzesełko. Na blacie zaś kredki, flamastry, kolorowanki i bloki. Wszystko ładnie ułożone i pamiętam, że długi czas nie bardzo chciałem tam podchodzić, żeby nie nabałaganić. Rodzice nie lubili, gdy robiłem bałagan. Mama lamentowała, że ciągle tylko musi sprzątać, a tata raz bardzo się zdenerwował, gdy nadepnął na zawieruszony obok mojego łóżka klocek. Było to w jednym z tych momentów, gdy krzyczał na mnie, że podsłuchuję rozmowy dorosłych, które „gówno mnie powinny obchodzić".

– Nie bój się – zachęcał mnie tym spokojnym głosem, na który potem reagowałem wstrętem. – To wszystko dla ciebie.

Szedłem więc, ciągnąc za sobą króliczka i siadałem na tym żółtym krzesełku, siedząc w ciszy, czekając aż sam wyciągnie mi blok.

Naprawdę nie chciałem nabałaganić.

– Dlaczego sam nie weźmiesz kredek i bloku? – zapytał na drugim bądź trzecim naszym spotkaniu sam na sam.

– Popsuję – odparłem wtedy, nie patrząc na niego.

Po latach utwierdziłem się w przekonaniu, że musiał się wtedy uśmiechnąć do siebie z triumfem.

– Kiedyś coś mocno popsułeś? – dociekał, urywając jedną z kartek z bloku rysunkowego, którą zaraz przede mną położył. Wyciągnął też z plastikowej tuby kilkanaście kredek, które również położył obok.

Pokiwałem głową, ale się nie odezwałem.

W tym miejscu, w tamtym momencie odpuścił. A ja zacząłem rysować. A on podchodził co jakiś czas, zerkając mi zza ramienia, które muskał coraz częściej palcami. Pytał o kolory jakie lubię i o to, dlaczego moje słońce było granatowe.

Nie mówiłem za dużo, odpowiadając właściwie monosylabami. Dwa zajęcia później przyszedł z ciastkami. Nic wielkiego, ot maślane herbatniki.

– Możesz się poczęstować – skinął na talerzyk, na które wysypał ciastka.

Zerknąłem z ukosa na niego, a potem przeniosłem wzrok na prostokątne przekąski.

– Nie wolno przed obiadem jeść słodyczy.

Uśmiechnął się, przykładając palec do ust.

– To będzie nasza mała tajemnica.

Nie byłem przekonany, ale finalnie wziąłem jedno ciastko.

Tych naszych tajemnic miało być coraz więcej, a ja potem, nawet mając lat trzydzieści parę, nie byłem w stanie przełknąć maślanych herbatników.

Nie od samego początku zaczął się horror, ale odwiedzając w dorosłym życiu terapeutkę dowiedziałem się, że już te cholerne ciastka były szykowaniem sobie gruntu. Mało było w naszych spotkaniach jakiejkolwiek terapii, choć z perspektywy moich rodziców nic nie było nie tak. W końcu na takich spotkaniach z dziećmi zazwyczaj leczenie następowało przez zabawę. Klocki, kredki czy co tam akurat się nadawało.

On jednak nie chciał leczyć, on chciał, żebym po prostu mu zaufał i to bynajmniej nie po to, żeby poukładać moją zakrzywioną dziecięcą psychikę. I trzeba przyznać, że doskonale mu to wychodziło. Po dwóch miesiącach, po czterech godzinnych spotkaniach sam już wyciągałem rękę po blok, po drewniane klocki, a nawet po czekoladę, którą raz przyniósł zamiast ciastek. Po to, by potem wytrzeć mi buzię swoim kciukiem. I to ta czekolada, ta jednorazowa zmiana przekąski była tym punktem, który stał się początkiem piekła. Na buzi bowiem się nie skończyło. Czekolada była jakby nieco rozpuszczona, a ja chwytając za kolejne kostki umorusałem sobie całe palce i nawet koszulkę, która na szczęście była ciemna, bo wiedziałem, że mama zezłościłaby się, gdyby zauważyła, że ją pobrudziłem.

Doskonale pamiętam tamten moment, gdy wstał z podłogi i podszedł w stronę okna, przy którym miał zainstalowaną umywalkę, by po chwili mnie poinformować, że coś jest nie tak i woda nie leci.

– Mamy mały kłopot – powiedział, rozkładając ręce. – Jest przed obiadem, a ty masz całe rączki brudne.

Zdjął mnie strach, bo przecież nie wolno mi było jeść słodyczy przed tym głównym posiłkiem. Mama znowu będzie krzyczeć, a zawsze jak ona krzyczy, to tata razem z nią, a potem razem na siebie krzyczą. Nie chciałem tego, bo przecież od kilku dni było tak spokojnie, nawet mieliśmy iść do kina. Wystraszyłem się, że jednak nie pójdziemy, bo rozgniewają się, że zjadłem czekoladę przed obiadem.

– Masz chusteczki? – zapytałem go, a on z udawanym zakłopotaniem odpowiedział, że nie.

Lęk owładnął moim drobnym ciałkiem i za pośrednictwem oczu wydostał się na zewnątrz.

– Mam pomysł – odezwał się po dłuższej chwili, przykucając przy mnie. – Mogę zlizać tę czekoladę i twoja mama się nie dowie. To w końcu nasza tajemnica, prawda?

Rozchmurzyłem się wyciągając ku niemu umorusane palce, a on bez chwili zawahania wziął je do ust.

Ten dzień był początkiem końca. 

Marcel ( Ukryte cienie 4)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz