6. Plan diabła.

104 9 13
                                    

Media: Jann - The letter.

"Najstraszniejsze potwory nie kryją się pod łóżkiem, lecz siedzą naprzeciwko nas, uśmiechając się jak przyjaciele" - Stephen King

Wtedy

Nie pamiętam, która to była z kolei wizyta. Ta, która stała się przełomem. W moich kontaktach z rodzicami i z nim – z tym potworem, któremu przestałem w jednej chwili ufać, a który sprawił, że zostałem całkiem sam z tym, co dopiero miało się stać.

Na spotkaniu nie wydarzyło się nic nowego. Jego niby przypadkowe muskanie dłonią o moje uda, kładzenie tych obrzydliwych palców na moich ramionach. I to bezsensowne rysowanie, które zaczynało nabierać coraz więcej ciemnych barw. Kłótnie w domu zaczynały przybierać coraz ostrzejszą formę, aż przestałem siadać na schodach. Zaszywałem się pod kołdrą w swoim pokoju zatykałem uszy. Nie chciałem słyszeć jak roztrzaskuje się kolejna rzecz – może talerz, może szklanka. Jak głośno trzaskają drzwi, jak mama płacze i wrzeszczy. Od dwóch lat niezmiennie to samo.

Lata później uśmiechałem się z goryczą nad hipokryzją ich zachowania. Niszczyli mnie każdego dnia, a by zagłuszyć własne sumienie wysłali mnie do psychologa, jednocześnie nie zmieniając niczego we własnym zachowaniu. Zastanawiałem się czasem, co by było, gdybym trafił na dobrego specjalistę. Czy pomógłby mi, czy porozmawiałby z rodzicami na temat ich realnego zachowania? Czy... czy byłoby lepiej?

Miałem jednak przed sobą diabła, którego przebiegłość doprowadziła do tego, że moja kształtująca się dziecięca psychika została roztrzaskana w pył.

Otóż, któregoś popołudnia, gdy wyjątkowo ojciec na mnie czekał, po zakończonej sesji Nagiel poprosił mojego tatę na krótką rozmowę. Było to nietypowe, ale nie uznałem tego za nic niepokojącego. Tata był dorosły, pan terapeuta również, a przecież rodzice czasami musieli porozmawiać o sprawach nie dla dzieci.

Usiadłem więc na nie bardzo wygodnym krześle i machając nogami w przód i w tył wodziłem wzrokiem po jednokolorowych ścianach, na których to tu, to ówdzie wisiały jakieś plakaty o zdrowiu psychicznym czy lekach. Nie wczytywałem się za bardzo, bo też i czytanie nie do końca jednak miałem opanowane do perfekcji, poza tym nudziły mnie takie rzeczy. Wolałbym teraz obejrzeć sobie Smerfy albo Muminki. Tata za chwilę na pewno wyjdzie z tego gabinetu i pojedziemy do domu. Może dzisiaj nie będzie zły? Może dzisiaj nic się nie potrzaska.

Wystarczyło jednak jedno spojrzenie na ojca, gdy otworzyły się drzwi. A ja już wiedziałem, że nic z moich małych życzeń się nie spełni. A wręcz przeciwnie.

– Marcel, powiedz panu prawdę – powiedział do mnie ostro i jakby drżąco. Jakby ostatkiem sił trzymał nerwy na wodzy, jakby w każdej chwili mogły wystrzelić nieobliczalnie, niszcząc wszystko dookoła. Jakby tylko czekał, aż zostaniemy sami. – Czy ja kiedykolwiek dotknąłem cię jak byłeś bez ubrań? Czy...

Urwał, widząc jak ktoś przeszedł prostopadłym korytarzem. Urwał, choć przemawiał do mnie głośnym szeptem.

Zmarszczyłem czoło, zerkając to na terapeutę, to na mojego ojca. O czym on do mnie mówił?

– Nie, to mama mnie myje, a i tak już umiem sam – powiedziałem zgodnie z prawdą. Mama zaglądała zaledwie, patrząc czy się nie topię i po wszystkim pomagała mi się wytrzeć. Często też ratowała mnie w tych sytuacjach kryzysowych, gdy piana z szamponu leciała mi do oczu.

Ojciec wyraźnie odetchnął, ale mimo to mierzył mnie tak ostrym spojrzeniem, że przechodziły mnie dreszcze. Nie miałem pojęcia dlaczego pytają mnie o tak dziwne rzeczy i dlaczego tata był zły.

– Widzi pan – zwrócił się do terapeuty – coś musiało mu się pomieszać.

Wtedy jeszcze się uśmiechał, choć sztucznie i wymuszenie. Przestał, gdy tylko odwrócił się, odchodząc w stronę wyjścia z korytarza. Uścisk dłoni, którą chwilę temu zaledwie opierał na moim ramieniu wzmógł się tak mocno, że krzywiłem się z bólu. Milczałem jednak. Czułem, że najlepiej będzie, jeśli nie będę powiększać jego złości.

Do domu jechaliśmy w gęstej, lepkiej ciszy. Ja miętoliłem w palcach skraj nogawki krótkich spodenek, które miałem na sobie. On zaś wzrok miał skupiony na drodze. Nie zerknął na mnie nawet przelotnie.

Aż nie dotarliśmy do domu.

Pchnął drzwi, aż walnęły o ścianę. Wepchnął mnie do środka, trzaskając za nami.

– Teresa! – zawołał głośno i ostro.

Matka wyjrzała z kuchni na korytarz, mi po twarzy popłynęły pierwsze łzy. Ciągle nie wiedziałem, co takiego zrobiłem nie tak, ale bałem się. Bałem się tego człowieka, który był obok, bałem się bierności tej, która stała przede mną. Chciałem udać się na piętro, do swojego pokoju, ale stanowczy głos ojca zatrzymał mnie w miejscu.

– Stój!

– Co się stało? – chciała wiedzieć matka. Wycierała właśnie dłonie w czerwoną ściereczkę i przeskakiwała wzrokiem ze mnie na ojca i odwrotnie.

– Twój syn postanowił zrobić ze mnie jebanego pedofila!

Szarpnął mnie za ramię i pociągnął do kuchni, gdzie posadził mnie na taborecie. Matka milczała, zapewne będąc w szoku, a ja próbowałem przypomnieć sobie znaczenie tego dziwnego słowa.

– Nie wyjdziesz stąd, gówniarzu, dopóki mi nie powiesz po co wymyślasz takie bzdury?! Za takie pierdolenie mogę pójść siedzieć!

I ścisnął mnie za rękę, aż zabolało, a kolejne łzy posunęły po moich policzkach.

– Marcelku... – wtrąciła się mama. – Dlaczego tak nakłamałeś? Co on takiego powiedział? – zwróciła się do ojca.

Sam chciałem wiedzieć, co takiego powiedziałem.

– Napierdolił temu pajacowi, na którego się uparłaś, że go, kurwa, molestuję!

Mama pobladła i aż musiała przysiąść. Usta rozwarły jej się w niemym wyrazie szoku i dopiero po dłuższej chwili pokręciła głową.

– Nie, to musi być jakaś pomyłka. Przecież sam by czegoś takiego nie wymyślił. Skąd by wziął coś takiego?

Ojciec prychnął, a ja spuściłem głowę, wpatrując się we własne luźno zwisające stopy.

– Trzeba mu więcej pozwalać oglądać wiadomości – sarknął.

– Marcelku... synku, co powiedziałeś panu terapeucie? Może facet coś źle zrozumiał?

– Co można pomylić w „tata każe mi się rozbierać i mnie dotyka po pupie i innych miejscach"?

Cisza. Zapadła dłuższa chwila ciężkiej ciszy, podczas której bałem się unieść wzrok. Aż nie szarpnął mnie i nie podniósł do góry. Czułem jak jego paznokcie wbijają mi się w ramię, ale bałem się choćby jęknąć. Nawet gdy chwilę potem potrząsał mną jak kukiełką, nie odezwałem się ani słowem, nie wydałem z siebie choćby pisku. Tylko łzy... grube łzy płynęły po policzkach, gdy ojciec raz po raz uderzał mnie po tyłku, a potem i wyżej zahaczając o nerki, niedbale, bo nie ważne było gdzie, ale bym popamiętał. Matka próbowała coś mówić, chyba nawet krzyczała, ale on nie pozwalał. W końcu wybuchła płaczem, a ja przewróciłem się, gdy mnie puścił i kazał wypierdalać na górę. 

Marcel ( Ukryte cienie 4)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz