Rozdział 3

48 10 162
                                    


Dwóch skorumpowanych policjantów odprowadziło mnie pod same drzwi gabinetu Jean Luca. Wycofali się, jeszcze zanim ochroniarze mojego pracodawcy rzucili mi pełne współczucia spojrzenie i otworzyli drzwi.

Przywitała mnie dymna ciemność, rozświetlona mdłym, różowym neonem. Zapach papierosów wymieszał się z wonią zgniłego mięsa, którym przesiąknęło całe moje ubranie. Wypuściłam powietrze z płuc i weszłam do środka.

Jean Luc siedział przy biurku, rozwalony wygodnie na krześle. Zmierzył mnie spojrzeniem pełnym obrzydzenia, po czym oparł się łokciami o blat i położył brodę na splecionych dłoniach.

– Potwór w biały dzień? – zapytał bez ogródek. Przejechał językiem po zębach i zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, kontynuował: – I akurat ty musiałaś na niego trafić?

– Uwierzysz, że wyszłam tylko po zakupy? – Uśmiechnęłam się, ale chyba mało przekonująco, bo mój pracodawca zmrużył jedynie oczy.

– Ciesz się, że nosisz moje nazwisko, inaczej skończyłabyś w izolatce – warknął niskim głosem. Wziął głęboki wdech i przymknął powieki, zapewne po to, by powściągnąć swoje emocje. – Masz już zadanie do wykonania, nie pchaj się w kłopoty. Następnym razem masz się odwrócić na pięcie i spierdalać.

– Żeby zaatakował kogoś innego? – Skrzyżowałam ręce na piersi.

– Obchodzi cię to?

Wzruszyłam ramionami. Szczerze powiedziawszy, nie obchodziło mnie to ani trochę, jednak sam fakt, że w okolicy, w której mieszkałam, kręcił się potwór, przyprawiała mnie o zawrót głowy. Przed potworami nie dało się skryć. Nie było możliwości zamknąć za sobą drzwi wieżowca, przejść ciemnym korytarzem, a potem zamknąć się we własnych czterech kątach i udawać, że jest się zwykłym obywatelem. Przed potworami nie bywało się cieniem, postacią owianą tajemnicą tak wielką, że dla wielu jarzyła się jako mityczne stworzenie, które znali jedynie ze słyszenia. Dla potwora każdy żyjący na tym świecie był tylko kolejnym posiłkiem z dwoma nogami, na których ich obiad uciekał. Zwykle za wolno.

Nie chciałam zostać przekąską.

Jean Luc odsunął się od biurka, po czym sięgnął po paczkę fajek. Wyciągnął jednego papierosa, odpalił i zaciągnął się mocno dymem. Jego klatka piersiowa urosła chyba dwukrotnie.

– Następnym razem od razu powiadom służby i nie pakuj się w kłopoty. Tym razem trafiłaś na naszych – powiedział, kiedy uznał, że nie zamierzam udzielić mu żadnej odpowiedzi. – W innym wypadku moje nazwisko mogłoby pozbawić cię głowy.

Wywróciłam oczami. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że kłamał. Macki Jean Luca sięgały dosłownie wszędzie. Nie zliczę, jak wiele razy towarzyszyłam mu na bankietach, w domach ludzi z naprawdę wysokiego szczebla. Robił interesy z każdym, choć nie każdy o tym wiedział. Lawirował między politykami, urzędnikami i służbami, rozdając im ochoczo eter, uzależniając od narkotyku i swojej osoby. Bawił się władzami niczym lalkarz swoimi marionetkami. Nie ingerował zbytnio w politykę, interesowało go jedynie to, by interesy szły dobrze, a ze strony państwa nie pojawiały się żadne komplikacje.

– Naprawdę bardziej zmartwiło cię to, że widzieli mnie żandarmi, a nie to, że potwór pojawił się w mieście w biały dzień? – zapytałam zniecierpliwiona. Zakrwawione ubranie zaczynało sztywnieć i irytować.

Mój pracodawca zerknął w stronę kanapy. Ponad oparciem wystawała blond głowa jego dziwki. Nie poruszyła się ani razu, odkąd znalazłam się w gabinecie, nawet nie zarejestrowałam tego, że tu była. Prawdopodobnie, odurzona eterem, odkrywała meandry swojego pustego umysłu.

Ciche MiejsceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz