Rozdział 6, cz.1

28 7 67
                                    


Następne kilka dni było jedynie mglistym wspomnieniem zmartwionej twarzy Ezry i jego rąk, opatrujących moje rany. Stałam gdzieś na skraju świadomości, myśli wirowały w swobodnie, by znikać co jakiś czas, pozostawiając jedynie pustkę. Czułam, jak moja skóra zrasta się nadwyraz powoli, powodowało to ból porównywalny z tym, który czułam zaraz po rozmowie z Jean Lucem.

Powoli podniosłam ciężkie powieki. Głowa pulsowała tępym bólem, rozejrzenie się po sypialni stanowiło nie lada wyzwanie. Na biurku pod oknem dostrzegłam szklankę wody i blister leków przeciwbólowych. Z głośnym stęknięciem podniosłam się z łóżka, wzięłam od razu dwie tabletki i popiłam. Gardło miałam tak wysuszone, że przełykanie sprawiało mi ból.

Spojrzałam w swoje odbicie w oknie. Byłam czysta, na twarzy majaczyło kilka pożółkłych sińców i zadrapań. Ramię i bok miałam zawinięte w bandaże, założone całkiem profesjonalnie. Podeszłam do szafy i wyciągnęłam z niej o wiele za dużą, czarną koszulkę i naciągnęłam ją przez głowę. Zacisnęłam zęby, bo mięśnie paliły mnie tak bardzo, że miałam ochotę nad sobą zapłakać.

Powlokłam się do kuchni. Marzyłam o tym, by napić się kawy, mimo ciemności panujących za oknem. Nie wiem, jak długo spałam, w tej chwili, bez względu na porę, potrzebowałam czegoś ciepłego.

Stanęłam w progu. Ezra siedział do mnie odwrócony plecami. Wokół jego sylwetki powstał jasny obrys od świecącego się ekranu laptopa. Miałam wrażenie, że rozpływa się w moich oczach, niczym czarny dym, sunie po podłodze i zlewa z otoczeniem. Zamrugałam, by odpędzić ten nieprzyjazny obrazek. Podeszłam do Ezry i zajrzałam mu przez ramię. Klasycznie, ciąg liczb i znaków absolutnie nic mi nie mówił.

Mężczyzna zerknął na mnie i wrócił do pracy, lecz już po chwili wciągnął powietrze w płuca i wyprostował się, zdając sobie sprawę z tego, kto za nim stoi.

– Hej – przywitałam się. Natychmiast odchrząknęłam, mój głos brzmiał, jak drapanie paznokciami o szkolną tablicę.

Ezra bez słowa objął mnie ramieniem w talii i przyciągnął do siebie, po czym zamknął w szczelnym uścisku. Zesztywniałam na moment, nie spodziewałam się takiego obrotu spraw.

– Już myślałem, że się nie obudzisz – wymruczał prosto w moje włosy, po czym odsunął na długość ramienia. Patrzył na mnie z iskrą w oku, której wcześniej nie dostrzegłam, albo nie chciałam jej widzieć. Wyraz twarzy Ezry zmienił się w ułamku sekundy z nieopisanej ulgi na przeraźliwą wściekłość. Jego palce zacisnęły się mocniej na moich ramionach. – Coś ty sobie, kurwa myślała, do chuja?!

Zamrugałam oszołomiona.

– Przepraszam? – wydukałam. Ezra prychnął rozgniewany.

– Zabiłaś dwie osoby. Jean Luc jest wściekły. Masz poważne kłopoty!

– Pierdoli mnie Jean Luc! – ryknęłam, krew we mnie zawrzała. Odepchnęłam ręce Cohena i cofnęłam się, aż poczułam wpijający się w lędźwie blat. – Ukrywał swoją tożsamość przez tyle lat! Mam go głęboko w poważaniu!

– To wciąż twój szef!

– Już nie – wyplułam z siebie szybciej, niż było to konieczne. Poczułam, jak moc trimisa opanowuje moje ciało. Łzy zapiekły, zbierały się w kącikach oczu, choć wcale ich nie chciałam. – Nie będę już dla niego pracowała. Dla nikogo.

Nigdy nie podjęłam tak szybko decyzji, jak tym razem. Być może targały mną emocje, byłam pewna jednak, że nie chcę dłużej pracować dla Jean Luca Russeau. Nieważne, jak wiele mu zawdzięczałam, nie mogłam znieść tego, że przez cały czas mnie okłamywał. Byłam wściekła, zraniona, zdradzona. Te emocje tliły się we mnie nieśmiało, im dłużej o tym wszystkim myślałam, tym bardziej ten płomień rozpalał się i szalał. Pożoga trawiła każde wspomnienie, jakie zatrzymałam w swoim umyśle i niewiele dzieliło je od tego, by spłonęły raz na zawsze.

Ciche MiejsceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz