Ula nie do końca wiedziała, przed czym ucieka, ale miała nadzieję, że w końcu jest bezpieczna, nawet jeśli kompletnie się zgubiła. Tkwiła w zagajniku pełnym obsypanych śniegiem choinek, jednak, mimo że miała na sobie jedynie piżamę, nie odczuwała chłodu. Zachodzące słońce grzało ją w plecy, zupełnie jak podczas lata, co kazało jej zastanowić się nad absurdem sytuacji.
Odwróciła głowę przez lewe ramię, niepomna przesądów wkładanych jej niegdyś do głowy przez panią Wojnarowicz i dotknęła ostrożnie jednej z choinkowych gałązek. Jej igiełki okazały się strasznie lepkie, a na palcach Uli pozostał biały ślad.
— Dzień dobry! — Entuzjastyczny głos, który rozległ się tuż przy jej uchu, sprawił, że podskoczyła na kilka centymetrów niczym postać z kreskówki. Wybałuszyła oczy na widok Cezarego spacerującego pomiędzy choinkami z białą puszką, której zawartością traktował iglaki. Rude włosy miał w nieładzie, co czyniło go na swój sposób jeszcze bardziej atrakcyjnym niż zapamiętała. — Bądź ostrożna, jeszcze nie wyschło! Co ty tu właściwie porabiasz, Orszulko, hm?
— Idę do pracy — wykrztusiła nerwowo. — A co?
Cezary znów zbliżył się do niej. Przysunął swoją twarz do jej twarzy, a ona jedynie przez moment miała nadzieję, że być może ją pocałuje.
— Wobec tego idź do pracy, śpiochu — stwierdził z delikatnym naciskiem, uśmiechnął się kpiąco i pstryknął jej palcami przed nosem.
Wtedy Ula się obudziła.
Poruszyła się nerwowo na siedzeniu autobusu, świadoma, że starsza kobieta siedząca naprzeciw niej przygląda jej się natrętnie. Ula miała nadzieję, że przez sen nie wygadywała dziwnych rzeczy ani nie wykonywała obscenicznych gestów.
Była na siebie zła, że rozmyśla o tym chłopaku. To właśnie dlatego musiał jej się przyśnić, choć mogłaby przysiąc, że kiedy ostatni raz widziała go na jawie, nie udało jej się dostrzec koloru jego włosów. Może w rzeczywistości był blondynem, a rudą czuprynę podsunęła jej jedynie własna, niesforna podświadomość.
Autobus zatrzymał się na przystanku, by wymienić jedną grupę ludzi na drugą. Staruszka siedząca naprzeciw Uli, ku jej wielkiej uldze, opuściła środek komunikacji, puste miejsce jednak po chwili zostało zajęte przez innego pasażera. Wieczorek na jego widok przybrała minę, jaka stosowna byłaby przy kolonoskopii.
— Tak, zdecydowanie zasypianie w miejscu pełnym ludzi nie jest rozsądnym pomysłem. — Cezary uśmiechnął się od ucha do ucha, przeczesując palcami płomiennorudą czuprynę. — Łatwo wtedy o nieproszonych gości w kieszeniach. — Wyciągnął w jej stronę dłoń ze znajomym, brązowym kształtem. — Jest nas tu więcej, niż ci się wydaje, a kogoś, kto wygląda kubek w kubek jak twoja własna babcia, nikt nie będzie podejrzewał o paranie się kieszonkostwem, prawda?
Ula potrafiła jedynie gapić się na jego dłonie z masą pierścionków i pomalowanymi paznokciami. Jedna z nich trzymała portfel. Jej portfel. Miał nawet to charakterystyczne przetarcie w rogu.
— Sprawdź, czy wszystko jest na swoim miejscu — poradził jej Cezary, kiedy wyrwała mu swoją własność. — Przejąłem go, gdy mijałem się z naszą starowinką w drzwiach, ale jeśli ten ktoś jest równie sprawny w telekinezie, co w urokach, to po twojej karcie kredytowej mogło pozostać już tylko marzenie.
— Nie mam karty kredytowej.
Uli cisnęło się na usta mnóstwo pytań, każde bardziej absurdalne od poprzedniego. Każde z nich można było usprawiedliwić zbiegiem okoliczności lub jej własną paranoją i Ula nie wątpiła, że Cezary do takich tłumaczeń właśnie by się uciekł.
![](https://img.wattpad.com/cover/376932150-288-k900908.jpg)
CZYTASZ
Księżyc w Skorpionie
FantasíaRobert Iskrzycki od dziecka marzył o magii, mimo że nic nigdy w jego nudnym życiu nie wskazywało na jej istnienie. Urszula Wieczorek z kolei to najbardziej sceptyczna gburka pod słońcem, która od ezoteryki woli trzymać się z daleka. Z nich dwojga je...