Prolog

26 1 0
                                    

Isabelle Evans umarła dwunastego stycznia dwutysięcznego dwudziestego czwartego roku. Podła intryga, w którą zostałam wmieszana sprawiła, że zamknęłam się we własnym świecie, zbierając każdą łzę do wiecznie pustego słoika. Nie ważne ile bym ich wypłakała i złapała nadal stawały się one niewidoczne dla innych i dla mnie samej, a słoik zawsze pozostawał pusty.

Byłam sierotą, za która postrzegali mnie inni.

Byłam dziewczyną, która łapała się każdego brzegu, aby móc przetrwać i dopłynąć do odpowiedniego lądu.

Dziewczyną, która potrafiła z niczego zrobić cos wielkiego.

Która kochała wiatr we włosach, adrenalinę i stan euforii.

Byłam samotna.

Odrzucona.

Nijaka.

Ale on mnie zauważył.

Zauważał mnie pośród tłumu, widział moje cechy, różnice i wartości, które dla mnie nie były niczym wyjątkowym.

Dla niego tylko ja byłam wyjątkowa, każda moją wadę zamieniał w złoto.

Każdą moją myśl wypowiadał na głos gdy ja nie miałam odwagi.

Natomiast on rozbudził we mnie coś czego nigdy nie miałam szansy doświadczyć.

Doceniał każda moją część, nawet tę najbardziej skrytą w najgłębszym zakamarku ciała.

Cenił każdą wartość.

Każdą cechę.

Każdy uśmiech.

On mnie uratował.

W każdym tego słowa znaczeniu.

A ja to zniszczyłam.

Ratował mnie każdego dnia odkąd nasze drogi się ze sobą spotkały

Pragnął dać mi każdy cal tego świata.

A wszystko zależało tylko ode mnie, w którą stronę podążę.

Byłam zraniona.

Bałam się tego do czego ludzie mogą być zdolni w celu osiągnięcia własnych korzyści.

Miałam marzenia jak każdy człowiek na tym świecie.

Pragnęłam tak niewiele, ale to zamiast się do mnie każdego dnia zbliżać oddalało się coraz bardziej. Odpływało niczym Titanic, który nigdy nie dotarł z Southampton do Nowego Jorku. Tak jak on napotkał górę lodową na swojej drodze tak jak spotykałam ciągłe barykady.

Ode mnie zależało czy pozwolę się uszczęśliwić czy unieszczęśliwić.

Od mojej woli walki zależało to czy otworzę swój umysł i serce.

Byłam zraniona.

Raniono mnie każdego dnia, a mimo zawsze podążałam z uniesioną głową do góry i uśmiechem na ustach.

Tylko przy jednej osobie potrafiłam zdjąć maskę i otworzyć się przed prawdą i własnymi uczuciami.

Tą osobą był człowiek, którego powinnam się bać.

Ale nie bałam się.

Prawda była jedna, najbardziej brutalna na świecie, ale również najbardziej prawdziwsza.

Jedynym lekarstwem aby załatać stare rany, pełne bólu i cierpienia były nasze serca.

Byliśmy dwiema zagubionymi duszami, które odnalazły się po latach.

A o to nasza historia:


Tomorrow will be betterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz