- Nie wiem o czym mówisz - sapnęłam, kolejny raz próbując wyszarpnąć nogę z materii spowijającej moje kostki. Nie chciałam dać porwać się panice, która powoli zaczęła mnie obezwładniać. Byłam w pułapce. Rozejrzałam się na tyle ile mogłam. Latarnia nie dawała już światła, a wokół nas nie było żywej duszy. Zresztą, i tak nikt by mi nie pomógł, gdyby zobaczył kim jestem. Byłam zdana na siebie w bardzo dziwnej i niebezpiecznej sytuacji.
- Gdybyś miała moc, mogłabyś się łatwo uwolnić. Mogłabyś ze mną walczyć. - mężczyzna zaczął krążyć wokół mnie. Stałam wyprostowana modląc się, by nie zauważył choć cienia strachu. - Jakie to uczucie? Być całkiem bezbronną w świecie, gdzie magia jest czymś naturalnym. Jak deszcz lub zmieniające się pory roku. Nie musiałabyś używać tych śmiesznych, nawiasem mówiąc, zakazanych ostrzy. - zatrzymał się nagle przede mną i przekrzywił głowę. Nie uległam pod jego spojrzeniem. Wzruszyłam ramionami.
- Jakoś sobie radzę. - odpowiedziałam wymijająco. Nie chciałam zdradzać niczego. Szczególnie tego, że nawet z moją magią nie poradziłabym sobie z czyjąkolwiek mocą. Nie umiałam jej używać. Nawet nie wiedziałam, jakie umiejętności posiadam. Zostaliśmy wygnani zanim mogłam się tego dowiedzieć.
- Proponuję ci układ. Sojusz. - powiedział twardo i czekał na moją reakcję. Spojrzałam na niego podejrzliwie, na co uniósł dłonie do góry. - Całkowicie bezinteresownie. Nie chcę niczego w zamian. Nic nie stracisz, a jesteś w stanie wiele zyskać. A nawet odzyskać. Moc, status, szacunek, pełną rodzinę. - przy ostatnim słowie wciągnęłam głośno powietrze. Czy on wiedział, co stało się z moim ojcem? Nikt nie mógł tego wiedzieć. Cholera, nawet moja matka nie miała pojęcia co się z nim stało i pogodziła się, że już nigdy nie wróci. Dotknął dłonią mojego znamienia na czole, na co ja odwróciłam głowę. Nie chciałam, aby ktokolwiek mnie dotykał.
- A co ty z tego będziesz miał?
- Nic. Świadomość, że sprawiedliwości stało się zadość.
- Pieprzenie. - rzuciłam się, ale moje nogi stały w miejscu. - Proponujesz mi sojusz, gdzie chwilę wcześniej groziłeś mi, śledziłeś, a teraz stoisz tu i mnie więzisz. - nie obchodziło mnie, że mogę go zdenerwować. Było mi wszystko jedno, pogodziłam się z tym, że na każdym kroku czaiła się śmierć.
- A czy wysłuchałabyś mnie, gdybym cię do tego nie zmusił? - uniósł brwi i pokręcił głową. Miał rację. Uciekłabym. - Przemyśl sobie moją propozycję. Jesteś w bardzo złej sytuacji, najpewniej nikt nigdy nie zaoferował ci pomocy, więc jesteś nieufna i ja to rozumiem. Ale zastanów się, czy masz coś do stracenia. Za trzy dni będę czekał nad Elunarą w miejscu, w którym cię znalazłem. O tej samej porze. Jeśli nie przyjdziesz i nie przekonała cię moja propozycja to nie żartowałem. Lyriana ma naprawdę piękny uśmiech. A Celestra, jaka by nie była, z pewnością cię kocha. Nie zawiedź ich, promyczku. - po tych słowach on i jego magia rozpłynęły się w cieniu.***
Obudziłam się z paskudnym bólem głowy. Wczorajsze wydarzenia dały mi mocno w kość i mój mózg był zmęczony. Nawet nie pamiętałam drogi do domu. Myśli zajmowała groźba i strach o moją rodzinę. Nie o siebie. Litości, nigdy nie myślałam o sobie. Byłam taka jaka jestem i robiłam wszystko, by zapewnić im byt i uciec od śmierci głodowej. Nawet dom w którym obecnie mieszkałyśmy znalazłam ja - pustostan, który należał kiedyś do innych zdrajców. Zostali spaleni na środku rynku za zniewagę strażnika, a tłum krzyczał i skandował imię króla. Widziałam to. Nigdy nie zapomnę tego widoku. Jednak ich śmierć nie poszła na marne - znałam ich i często dzieliłam się z nimi jedzeniem. Wiedziałam, gdzie mieszkali. Nie było trudno zaciągnąć Lyrę i mamę do stałego budynku z rozpadającej się chaty na obrzeżach Thalvos. A skoro mieszkańcy wiedzieli, że właściciele nie żyją, była to łatwa kryjówka. W dodatku, nikt się tu nie zapuszczał - żaden obywatel nie splamiłby honoru swoją obecnością w mieszkaniu zdrajcy.
- Jestem głodna. - smętny głos siostry dobiegł mnie z jej pokoju. Miałam na końcu języka odpowiedź, aby sama sobie coś poszła w końcu zorganizować, jednak westchnęłam i wylałam się z łóżka. Dziś po raz pierwszy od dawna obudziłam się za późno. Widocznie emocjonalne wyczerpanie mnie do tego doprowadziło.
- Co dziś jemy? - rzuciłam z nuta ironii, wchodząc do prowizorycznej kuchni. Na stole leżało kilka obtłuczonych talerzy. Lyriana weszła zaraz za mną, rozciągając się rozkosznie. Zerknęłam na nią. Proste, długie, morskie włosy (które też były już mocno wyblakłe) związała dzisiaj w wysoki kucyk. Odziedziczyła je po matce, tak samo jak magię wody. Biała, prosta suknia zwisała z niej niepokojąco. Była bardzo chuda. Nie potrafiłam jej zapewnić dobrego wyżywienia - jadła co przyniosłam. Poza tym nie wychodziła z domu, tak samo jak matka. Całe dnie spędzała na czytaniu książek, które jej podrzucałam i nauce. Przynosiłam wszystko co się napatoczyło - od map i atlasów po magiczne zwoje. Mimo, że nie miała już mocy, to chciała ją praktykować chociaż w teorii.
- Upoluj coś w końcu. Chciałabym zjeść normalny posiłek. - westchnęła i usiadła na krześle. Wzdrygnęłam się. Nienawidziłam polować. Ostatni raz musiałam pozbawić życie królika. Do tej pory śnią mi się wielkie, martwe oczy cudownego zwierzaka. Przeprosiłam boginię Arielę za tak nagłą stratę jednego z jej stworzeń. Oby mi to wybaczyła. Bogini życia słynęła z niespotykanej dobroci, ale boję się, że ja bym jej nie doświadczyła. Nawet nie pomodliłam się przed morderstwem, bo tak szybko musiałam działać.
- Postaram się zdobyć coś zjadliwego. - wzięłam torbę z wieszaka i zarzuciłam na głowę kaptur. Wychodząc spojrzałam w stronę pokoju, w którym spała mama. Praktycznie z niego nie wychodziła. Zignorowałam ukłucie w sercu i wyszłam na ulicę Thalvos.
Było ciężko. Przez mój dłuższy sen połowa straganów już się zamknęła, a ludzi też było o wiele mniej niż z samego rana. Ciągle z tyłu głowy miałam spotkanie z tajemniczym mężczyzną i jego propozycję, która była nie do odrzucenia. Teoretycznie mogłam ją zignorować. Ale bałam się, co mogłoby się wtedy wydarzyć. Pokręciłam głową. Teraz ważniejsze było przeżycie. Starałam się przechodzić niezauważona po ulicach, na ile było to możliwe. Dziś faktycznie mogę być zmuszona zapolować, bo kradzież nie wchodziła w grę. Zajrzałam do kilku koszy zagadanych ze sobą kobiet. Książka na wierzchu wydała się interesująca dla Lyri. Tym samym sposobem zawinęłam parę rękawiczek, trochę materiału i kilka nici. Zawsze coś się przyda - tego się nauczyłam. Jak nie dziś, to w ciągu najbliższych kilku miesięcy. Póki co była ciepła wiosna, ale nigdy nic nie wiadomo. Przynosiłam do domu wszystko, co mogło się nadać na późniejsze czasy. Zrezygnowałam natomiast ze zdobycia jedzenia po dobroci, jednak nie mogłam wrócić z pustymi rękami. Ja już dawno nauczyłam się ignorować głód, jednak mama i siostra musiały jeść. Chudły coraz mocniej - żaden rok nie był tak zły jak ten. We wcześniejszych latach zaklęcia na towary na straganach nie były tak popularne jak obecnie i zdobycie nawet dobrego jakościowo pieczywa nie było trudne. Wszystko się zmieniło. Wszystko było przeciwko nam.
- Jak śmiesz bezcześcić święte imię Serenys i nosić na głowie tę szmatę? - usłyszałam za plecami. Każdy mięsień się we mnie spiął, gotowy do ucieczki. Ewentualnie mogłabym się bronić moim nożem, ale zgubiłam go nad rzeką. Szlag. Użycie fizycznej broni zawsze skutkowało chociaż krótkotrwale - każdy był w szoku widząc ostrze, co dawało cenne sekundy na zniknięcie z oczu. Wybrałam bezpieczną taktykę - udawałam, że nie słyszę i nie tyczy się to mnie. Dalej szłam spokojnym krokiem, kiedy poczułam szarpnięcie za ramię, a kiedy nie zareagowałam, człowiek pociągnął za kaptur odsłaniając moją twarz. Zacisnęłam usta, kiedy wśród gapiów usłyszałam pełne zdziwienia okrzyki, które szybko zmieniły się w szepty i nienawistne spojrzenia. Spojrzałam na osobę, która mnie zaczepiła. Zobaczyłam mężczyznę w średnim wieku w długiej, złotej pelerynie i świętymi znakami na twarzy. Kapłan. Zaklęłam pod nosem. Już dawno żadnego nie spotkałam, więc wywnioskowałam (widocznie błędnie), że król nie pozwala im już opuszczać świątyni. Kapłani byli tylko w naszym mieście - mieli obowiązek przebywania w stolicy - blisko króla, który wymagał od nich ciągłego czczenia bogów i oddawania im należytego szacunku. W końcu na nich opierało się nasze królestwo.
- Zdradziecka suka. - ktoś splunął mi pod nogi. Tłum mnie otoczył i nie był przyjaźnie nastawiony. Byłam już wiele razy w podobnej sytuacji, jednak nigdy bez noża.
- Może król powinien zrobić wyjątek i kazać ci zasłaniać twarz. I tak nie masz twarzy naszej wspaniałej bogini Serenys. Masz twarz potomka Vorthana. - syknął kapłan, a we mnie się zagotowało. Nikt, nigdy mnie tak nie obraził. Ale tłumowi się podobało - zaczęli bić brawo i wtórować mężczyźnie. Próbowałam uciec, przecisnąć się obok, na oko, drobnych kobiet, jednak nikt mnie nie puszczał. Panika zaczęła wypełniać moje ciało. Ktoś na mnie napluł. Ktoś inny zaczął szarpać moją narzutę. Kolejny wprost do ucha szeptał mi swoje fantazje o mojej śmierci. Adrenalina przejęła kontrolę. Podeszłam do chudego chłopaka, którego nienawiść wręcz się wylewała z błękitnych oczu. Nie wiedział co zamierzam, a ja nie zastanawiając się kopnęłam go z całej siły. Upadł do tyłu, na kilka osób za sobą co wykorzystałam do szybkiej ucieczki. Poczułam swąd palonej skóry. Szlag - to była moja skóra. Nie czułam bólu póki emocje we mnie buzowały, a w głowie miałam tylko jedno: ucieczka. Zaczęłam biec slalomem, a kule mocy przelatywały obok mnie - ogniste, wodne, a jedna nawet miała kształt promienia słonecznego. Ale miałam jedną przewagę - znałam to miasto lepiej, niż oni wszyscy. Tańczyłam między uliczkami i skrzyżowaniami. Słyszałam ich. Byli blisko, ale nie na tyle, by zobaczyć którędy uciekałam. W końcu weszłam w wąski zaułek i starałam się zlać z ciemną ścianą budynku i drzwiami z prawie czarnego drewna. Pachniało tu bardzo nieprzyjemnie. Spojrzałam na napis nad drzwiami i zaśmiałam się w głowie. Stoję pod burdelem? Serio? Vel, ty to masz szczęście.
- Nawet nie wiesz jak duże. - usłyszałam szept obok siebie i nie myśląc odwróciłam się tyłem do napastnika i wbiłam łokieć w ciało. Stęknięcie utwierdziło mnie w przekonaniu, że trafiłam i już chciałam atakować dalej, gdy na mojej drodze stanęła para czarnych jak węgiel oczu. Sapnęłam.
- Nie czytaj mi w myślach! - prawie krzyknęłam, jednak w ostatnim momencie się powstrzymałam. Głosy tłumu jeszcze całkiem nie ucichły, a w powietrzu czułam magię - wysyłali zaklęcia namierzające. Głupcy, przecież ja nie miałam magii. Jedyne po czym mogli mnie namierzyć to po zapachu. Już dawno nie brałam porządnej kąpieli.
- Nie da się w nich nie czytać, kiedy myślisz tak głośno. - parsknął mężczyzna, a jego maska zafalowała. Wpadłam z deszczu pod rynnę. - Masz naprawdę mocne uderzenie, promyczku.
- Czego znów chcesz? Śledzisz mnie? - uniosłam brwi i uciekłam w kąt. Ciągle ktoś wchodził i wychodził z tego miejsca zapomnianego przez bogów i bałam się zostać zauważona przez kogoś gorszego niż zwykli mieszkańcy. Mężczyzna podążył za mną.
- Sama tu przyszłaś. A cóż to, kłopoty? - Popatrzył w dal i na mijającą nas smugę światła. Złapał ją w locie, a w jego rękach przybrała kolor ciemniejszy niż niebo w nocy i rozpadła się w proch pod moje nogi. Zignorowałam jego pytanie, a w tym samym momencie głosy ucichły. Założyłam kaptur na głowę i ruszyłam trzymając się w cieniu. Problem sojuszu z tym człowiekiem mógł poczekać. Miałam ważniejsze problemy na głowie. Nie uszłam dwóch kroków, kiedy pojawił się przede mną. Zamrugałam oczami. Kolejna jego sztuczka?
- Puść mnie. Mam jeszcze czas na odpowiedź, a wyobraź sobie, że mam co robić. - próbowałam go wyminąć, ale nie ruszył się na krok i założył ramiona na piersi.
- Skąd wynika twój kolor włosów? - zapytał nagle. Zamurowało mnie. Naprawdę?
- Bardzo ciekawe pytanie, odpowiem ci na nie jak znajdę czas w moim napiętym kalendarzu. Na przykład nigdy ci pasuje? - spojrzałam mu w oczy i zmrużyłam swoje. Moje włosy nie miały koloru. Były szare. Mama tłumaczyła, że wynika to z tego, że zostałam pozbawiona magii zanim zaczęłam z niej w pełni korzystać, dlatego nie ujawniło się moje pochodzenie.
Przed chwilą stał przede mną, a w mgnieniu oka byłam przyciśnięta do ściany, a jego ręka spoczywała na moim gardle. Zbliżył twarz do mojej.
- Nie testuj mojej cierpliwości. - warknął i mnie puścił. Zaczęłam masować miejsce, w którym mnie trzymał i wtedy poczułam ból w nadgarstku. Zaklęłam pod nosem. Sączyła się z niego krew plamiąc moją narzutę. Musiała być to rana którą mi zadali, kiedy uciekałam. Oparzenie nie wydawało się poważne, ale wymagało opatrunku. Jego wzrok powędrował w stronę mojej ręki, a oczy pociemniały.
- To jest moja codzienność, więc jeśli sądzisz, że twoje groźby cokolwiek na mnie działają to jesteś w błędzie. - powiedziałam, widząc na co zwrócił uwagę.
- Codzienność? - powtórzył.
- Zapytał obcy człowiek, który grozi mi i mojej rodzinie. - parsknęłam, co ewidentnie mu się nie spodobało. Westchnął i oparł się o ścianę. Wyglądał, jakby bił się z myślami. Ciężko ocenić, w końcu nie widziałam nic poza jego oczami. Zaczęłam się niecierpliwić. Zbliżało się południe, a siostra i mama nie dostały śniadania, a nawet gorzej - nie miałam absolutnie dziś nic do jedzenia oprócz paru bibelotów. Zaczęłam żałować, że książki nie są jadalne.
- Zobowiązuje się dostarczać tobie i twojej rodzinie jedzenie codziennie, dopóki nie odzyskasz swoich praw i mocy. Jeśli wejdziesz ze mną w sojusz. - myślałam, że się przesłyszałam. Otworzyłam usta w szoku, ale zaraz je zamknęłam. Przepraszam, co? To rozwiązywało jeden z moich największych problemów. Mężczyzna prychnął. - Pomyśl, nie musiałabyś martwić się chociaż o tę jedną rzecz. I miałabyś czas na ważniejsze kwestie. Musisz. Mi. Pomóc. - ostatnie słowa podkreślił iskrą mocy z jego dłoni. Zacisnęłam swoje w pięści. Miałam mętlik w głowie. Z czym wiązała się zgoda? Z bezpieczeństwem moich ukochanych kobiet. Z zapewnieniem o tym, że będą miały pełne brzuchy i nie będę za każdym razem płakać bezgłośnie widząc wystające żebra Lyriany. Mężczyzna musiał zobaczyć moje rozbiegane spojrzenie, gdyż nachylił się nade mną i szepnął:
- Pojutrze nad Elunarą. Nie spóźnij się. - po czym rozpłynął się w cieniu.
CZYTASZ
Wygnana
FantasíaCzy da się wyjść z sytuacji bez wyjścia? Rodzina Velisii została lata temu decyzją władcy pozbawiona wszystkich praw, przywilejów i magicznych umiejętności, które od wieków były ich częścią. Na domiar złego naznaczył ich mianem zdrajców co wiązało s...