Marit
Obecnie
Zmarli nawiązują kontakt z bliskimi poprzez pradawne przejście. Portal ten łączy dwa światy. W jednym ludzie żyją duchem i ciałem, a drugi skrywa sekrety, niedostępny dla ludzkich zmysłów. Duszę wędrują i poszukują ukojenia, ale też pomsty. Niestety w pogoni za zemstą, niektórzy są uwięzieni pomiędzy życiem a śmiercią.
Tak stało się w moim przypadku. Ja Marit od dzisiejszego wschodu księżyca jestem nieżywa, ale jednocześnie jeszcze nie umarłam, przez co nie mogę zaznać wiecznego spokoju. Jeszcze niedawno byłam portalem łączącym dwa światy. Za moją pomocą okropne byty mogły porozumiewać się między sobą. Niejednokrotnie błagałam Boga i diabła, aby zabrali ode mnie ten jakże okrutny dar, ale jednak władały mną bestie, te same stwory, które miały za zadanie mnie zniszczyć, dlatego rzadko kiedy miałam okazję być po prostu sobą.
Odkąd pamiętam, byłam zapomniana przez świat, wiecznie zdana na okrutną łaskę samego anioła śmierci. Nadludzki byt nawiedzał mnie za każdym razem, gdy, chociaż na sekundę przymykałam swe zmęczone moim beznadziejnym życiem oczy. Jego urzekający widok za każdym razem powodował, że nie mogłam oprzeć się pokusie, aby po prostu spełnić jego polecenie.
Teraz jestem nieodkrytą wersją mnie samej. Nigdy nie potrafiłam dojść do głosu. Pozwalałam kierować sobą złowrogim duchom, użyczając im swojego ciała, przez co skończyłam martwa, ale to się zmieni.
W księżycowe bezgwiezdne noce do tej pory można usłyszeć przerażające krzyki, ludzi spadających z urwiska w bezdenną otchłań wiecznego cierpienia. To morze od lat uchodzi za cmentarzysko dusz. Złowroga Nokken z zażyłością zbiera kolejne potępione dusze dla swojego pana. Jedną z nich stałam się właśnie ja.
Martwa cisza bezlitośnie przedziera się przez nordyckie fiordy, jedynie co w tej chwili mogę usłyszeć to szum fal odbijających się o skały, oraz przeraźliwy krzyk w mojej głowie. Dzisiaj jest wigilia wszystkich świętych, a ja stoję zaklęta na krawędzi stromego urwiska. Ta wysoka skarpa znajduję się w pobliżu zamku, a podczas tej magicznej nocy, wydaje się mieć w sobie coś jeszcze bardziej niezwykłego. W oddali widzę migoczące światła miasta, tam pewnie impreza trwa w najlepsze. Spoglądam w prawo, poprzez koronę drzew i widzę świecącą się lampkę nocną w oknie. Czuję rozpacz, żal przeszywa mnie dogłębnie, wracają wspomnienia.
Zamykam oczy, a w moim umyśle od razu pojawia się zwiastun z całego mojego osiemnastoletniego życia. Tam, w tej ruinie co noc siedziałam w oknie i błagałam o bezbolesną śmierć. Świat dla mnie był krwawą rzeźnią. Za każdym razem musiałam stawać oko w oko ze swoim strachem, który był ogromnym potworem.
Niejednokrotnie bałam się zmrużyć powieki. Zresztą samo myślenie o nim przywołuję najbardziej drastyczne koszmary. Bestia była ucieleśnieniem smutku, gniewu, bólu, rozpaczy, straty, a nawet samotności. Powracała do mnie codziennie, ale pod inną postacią i przygotowywała mnie na spotkanie z Panem śmierci. Zdawałam sobie sprawę, z tego, że śmierć czyhała na mnie na każdym kroku, cierpliwie mnie śledziła, aż w końcu znalazłam się w jej straszliwych objęciach.
W ostatnim śnie monstrum miało potężne ciało, które przypominało masywnego niedźwiedzia. Rozbudowane mięśnie i szerokimi barki świadczyły o niewyobrażalnej sile. Ponadto wielkie, rozpostarte, piękne, potężne, błyszczące w mroku skrzydła za każdym razem były gotowe wznieść się w powietrze, a ich łuski nie raz mieniły się w świetle. Głowa natomiast przypominała ogromnego pająka. Wiele oczu lśniło zimnym blaskiem, śledząc każdy ruch, żuwaczki i czułki poruszały się tak, jakby były zawsze gotowe do ataku. Na nogach, zamiast prostych kończyn, widniały odnóża przypominające te u lwa – potężne, z pazurami jak sztylety, zdolne do rozdzierania wszystkiego, co stanie na drodze.
CZYTASZ
Pomiędzy
HorrorNawet koniec nie zdołał uwolnić jej od przeznaczenia. Dopiero jako duch odkryła, że tak naprawdę nigdy nie należała do świata ludzi. Jej śmierć nie była przypadkowa? A może jest jedynie pionkiem misternej gry, prowadzonej przez trójkę nadnaturaln...