Walka

2K 177 7
                                        

– Ty pojebany skurwysynu! – Hansel przycisnął mnie mocno swoim ciałem, niemal wbijając mnie w zimną, wilgotną ścianę przy drzwiach szatni. Jego twarz była czerwona, a oczy błyszczały gniewem. Normalnie, gdybym był w pełni sił, ani drgnąłbym pod jego naporem, ale po tej walce czułem się jak gówno. Każdy mięsień, każda kość pulsowały bólem, zmuszając mnie do oparcia się o ścianę.

Próbowałem unormować oddech, walcząc z falą wyczerpania, która zalała moje ciało. Wyszczerzyłem do niego zęby, nieco ironicznie, z jawną satysfakcją. Wiedziałem, że to go jeszcze bardziej rozjuszy. Hansel był gotowy do kolejnego starcia, podczas gdy ja, z każdym kolejnym wdechem, starałem się po prostu nie stracić przytomności. Nie byłem w stanie odpowiedzieć, nie z ochraniaczem na zęby i  krwią w ustach.

– Dawaj to! – warknął ponownie i podsunął pod moje usta małe pudełko.

Z obrzydzeniem splunąłem do niego ochraniaczem na zęby, mieszanką śliny i krwi, która skapnęła na jego rękę. Hansel nawet nie drgnął. Byłem cały obity, wymęczony do granic możliwości, każdy centymetr mojego ciała krzyczał z bólu.

Ale mimo to, wewnątrz mnie wciąż tliła się ekscytacja. Ten pieprzony adrenalinowy haj, który mówił mi, że jeszcze żyję.

Próbując wyrównać oddech, odbiłem się od ściany, z trudem łapiąc równowagę. Każdy krok był wyzwaniem, a każdy ruch sprawiał, że czułem, jakby całe moje ciało protestowało. Podszedłem do kanapy w rogu, ledwo powłócząc nogami, gdy nagle drzwi otworzyły się z hukiem.

Do pomieszczenia wszedł Kova. Rosjanin, z chłodnym wyrazem twarzy i spojrzeniem, które zawsze przypominało mi o jego przeszłości pełnej brutalnych walk, rzucił w moją stronę butelkę z wodą. Zakrętka była jednak nie do ruszenia, podniosłem wzrok na Hansela, a on z westchnieniem wyrwał mi butelkę z rąk i bez słowa odkręcił ją, zanim zwrócił mi z powrotem.

Kova przyglądał się temu z lekkim uśmiechem, jakby w naszym codziennym bałaganie znajdował coś zabawnego. Oparł się nonszalancko na krześle, z jedną nogą niedbale zarzuconą na drugą. Jego oczy, zwykle pełne lodowatego dystansu, teraz błyszczały jakby z uznaniem.

– To było coś, czego od dawna ja nie widziałem… – stwierdził spokojnie, z jego głosu przebijał cień podziwu.

Pociągnąłem solidny łyk wody, czując jak  spływa mi przez gardło i łagodzi nieco pieczenie w ustach. Oparłem się ciężko o kanapę, czując każdy obity mięsień. Mimo bólu, mimo zmęczenia, czułem coś więcej niż zwykłe znużenie. Czułem, że właśnie przeszedłem przez piekło. A ta świadomość była jak nowa dawka adrenaliny, która pozwalała mi nadal się uśmiechać.

– I więcej nie zobaczysz – stwierdził stanowczo, nie spuszczając wzroku z Kovy. Jego głos był niski, niemal groźny. – Gdyby Capo dowiedział się, że pozwoliłeś mu wyjść z dwoma bydlakami na raz, dostałbyś kulę, nim zdążyłbyś mrugnąć.
Kova jednak nie wyglądał na poruszonego, jego twarz pozostała beznamiętna, a jedyne co zrobił, to wzruszył ramionami.

Hansel prychnął, jakby właśnie usłyszał coś wyjątkowo głupiego. Spojrzał na mnie, potem z powrotem na Kovę, jego oczy zwęziły się jak u drapieżnika na chwilę przed atakiem.

Wiedziałem, że złamałem zasady, ale czy nie o to właśnie chodziło? Żeby przesuwać granice, testować siebie, zobaczyć, jak daleko można się posunąć, zanim ktoś cię zatrzyma?

– To nie ma znaczenia, są pewne zmiany, które trzeba wziąć pod uwagę – stwierdził. Od zawsze trzymał się ściśle zasad, jakie wyznaczył Thiago, i dlatego był najskuteczniejszy — co niestety czyniło go też wyjątkowo wkurwiającym. Zawsze na posterunku, zawsze czujny, jakby z kijem w dupie. Wszyscy wiedzieli, że nie ma mowy o negocjacjach, kiedy w grę wchodzą rozkazy z góry.

Imperium zła|| Zakończone Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz