Rozdział 2

185 24 20
                                    

"Artyści mają w sobie wiele mroku."

W nocy śni mi się babcia. Ciągle powtarza, że muszę go uratować i wskazuje rękami studnię. Kiedy podchodzę bliżej i zerkam wgłąb, nie widzę niczego prócz ciemności, czarnej, nieprzebranej i przerażającej.

— Musisz go stamtąd wyciągnąć.

— Nie dam rady... To za głęboko. W tym mroku nie mogę go zobaczyć — tłumaczę się babci i szukam jakiegoś źródła światła, ale nie znajduję niczego pod ręką. Wołam z całych sił w dół, pytając czy jest tam ktoś. Nikt się nie odzywa, oprócz pogłosu, który odbija się od ścian tunelu.

— Nie pomogę mu.

— Musisz spróbować — nalega babcia i znika z pola widzenia.
Biegnę za nią, ale jej już nie ma.  

Budzę się z załzawionymi oczami, łkając i kurczowo ściskając kołdrę. Oddycham świadomie kilka minut, żeby się uspokoić i w końcu zwlekam się z łóżka. Robiąc poranną kawę dzwonię do Julii, mojej koleżanki i jednocześnie młodszej siostry właściciela wytwórni świec, w której pracuję dorywczo.

— Hej Julka...

— No cześć — wita się, ziewając. Chyba ją obudziłam.

— Słuchaj... Od razu przepraszam za kłopot. Przez parę tygodni nie będę mogła przychodzić do pracy — oznajmiam, starając się opanować głos bo na myśl o zmarłej babci łzy napływają mi do oczu.

— Ojej... A co się stało?

— Moja babcia zmarła wczoraj rano. Muszę poukładać parę spraw, które mi zostawiła. Wiesz jak jest..

— No jasne, przekażę Remkowi. Moje kondolencje.

— Dzięki... A Remigiusz... — używam pełnego imienia, bo głupio mi mówić inaczej o bądź co bądź moim szefie. — Nie będzie zły? Ostatnio jest dużo zamówień...

— Zatrudnimy kogoś innego albo posiedzimy z Remkiem dłużej. Nie martw się tym. Damy radę. A ty jak się trzymasz? Potrzebujesz jakiejś pomocy? 

— Dzięki, nie trzeba. Po prostu potrzebuję trochę czasu, żeby wszystko poukładać.

— Jasne. Jakby co, to dawaj znać.

Żegnam Julkę i rozłaczam się. Sprawdzam wszystko  w mieszkaniu, zakręcam kurki, wyłączam światła i narzucam plecak na ramię. Noga boli mnie dzisiaj trochę bardziej, ale piętnaście minut temu wzięłam lek przeciwbólowy, więc powinien zaraz zacząć działać. Zamykając drzwi mieszkania, zastanawiam się, kiedy następnym razem będę wsuwać klucz w zamek. Może już dzisiaj wieczorem? Istnieje przecież ryzyko, że ten cały Sarzyński wcale mnie nie przyjmie pod swój dach. Nie mam pojęcia, czego się spodziewała babcia po tym człowieku. Ciekawe, jak on zareaguje na moj widok. Właściwie to nic o nim nie wiem oprócz tego, jak się nazywa i ile ma mniej więcej lat.

Do bagażnika wrzucam walizkę i podręczną torbę, a następnie wsiadam do samochodu. Już prawie ruszam, kiedy mój telefon zaczyna wibrować. Dzwoni do mnie Zakład Medycyny Sądowej.  Odbieram po pierwszym sygnale z mocno bijącym sercem.

— Dzień dobry, sekretariat zakładu medycyny sądowej w Lublinie. Czy rozmawiam z Klarą Litwin?

— Tak.

— Dzwonię w sprawie sekcji zmarłej Zofii Litwin. Odbędzie się jutro w godzinach popołudniowych. Następnie ciało zostanie złożone w kostnicy, oczekując na procedurę pochówku...

Szybko sięgam do schowka po notatnik i zapisuję wszystkie informacje, które podała mi kobieta. Najpóźniej do końca tygodnia mam umówić usługi z zakładu pogrzebowego i opłacić wszystkie koszty. Z ciężkim sercem wpisuję adres w nawigacji i opuszczam parking.

Chiaroscuro Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz