ROZDZIAŁ I

6 4 0
                                    

Słońce praży i oślepia, ziemia pod stopami szeleści, wiatr łaskocze odkryte skrawki skóry, a piach smagany jego siłą, wpada do oczu. Oddech jest zbyt pośpieszny, a ruchy ciała za nerwowe. Jednak tylko na początku, przez kilka pierwszych uderzeń stóp. Im szybciej biegnę, tym bardziej oddech zwiększa swój rytm, a ja przez ten krótkim moment zapominam o złości i frustracji. Mam ochotę śmiać się i tańczyć z radości, gdy świat wokół mnie mknie, a ja czuję się, jakbym była w innym świecie. W takim gdzie nie ma problemów, a najgorszą rzeczą nie jest to, że inni mają ochotę cię zabić, tylko to, iż płuca zaczynają palić.

Czuję, jak w szybkim tempie determinacja i siła znika, a zamiast tego pojawiają się duszności i odruch wymiotny. Biegnę jeszcze chwilę, starając się nie myśleć o pieczeniu w nogach i mroczkach przed oczami.

Mijam jedyne drzewo jabłoni, które zostało zasadzone na zlecenie królowej Summer. Przez moment czuje słodki, a zarazem świeży zapach kwiatów. Rozmarzam się, wyobrażając sobie soczysty owoc i przyśpieszam. Widzę wrota w otoczeniu tuzina strażników i nawet udaje mi się je ominąć, ale potem padam, czując jak ciało odmawia mi posłuszeństwa. Pozwalam sobie na wymioty, o mały włos nie krztusząc się nimi, podczas próby łapania powietrza.

Strażnik podaje mi jedwabną chustkę, a później manierkę, rzucając mi przy tym zniesmaczone spojrzenie. Tym razem udaje mu się nie odwracać ode mnie wzroku, choć wolałabym, żeby to zrobił. Pomimo to, uśmiecham się do niego, a po chwili wybucham słabym śmiechem.

– Dalej niż ostatnio – mówię bardziej do siebie niż do strażnika i wstaje, otrzepując bufiaste spodnie.

– Owszem księżniczko. – Odbiera mi z dłoni brudną chustkę, nie wiedząc, co z nią zrobić. W ostateczności wkłada ją do kieszeni czarnych spodni. – Czy przygotować szable? – pyta, jak każdego dnia. Patrzę się na zachodzące słońce, a potem na okurzony materiał odzienia i buty, którymi musiałam nieoczekiwanie stanąć w swoje wymiociny.

– Dziś nie zdążymy, ale jutro o tej samej porze. – Kieruję się w stronę zamku, słuchając kroków za sobą. Pomimo, że od dwóch tygodni mi usługuje i dba o bezpieczeństwo, to ani razu nie odważył się iść obok mnie. Nawet, gdy mu to zaproponowałam. Schylił się wtedy uniżenie i z przepraszającym wyrazem twarzy, wręcz błagał, aby mógł iść za mną, tak jak to robił dotychczas.

– Może jutro uda się panience przebiec całą trasę wzdłuż muru – mówi, a ja mam taką nadzieję.

Idę do łaźni, zalecając po drodze, aby następnego dnia pojawił się przed świtem. Strażnik znika z mojego punktu widzenia, a ja nadal próbując opanować oddech. Gdy zmierzam schodami w dół, podpieram się ściany, będąc już zwyczajna, że moce bransolet, które więżą mój dar od kilku miesięcy, odbierają również siłę ciału.

Do łaźni wchodzę już pewnym krokiem, nie okazując zmęczenia, gdy dostrzegam służbę z tacami przechadzającą się od damy do damy. Rozglądam się po basenach, rejestrując twarze, które zajęte rozmową, śmiechem, jedzeniem i piciem nie zauważają mojego przybycia. Dostrzegam macochę siedzącą na skraju wody, na ceramicznej podłodze. Głowę ma zwieszoną ku dołowi, oczy przymknięte, a twarz wyrażającą rozluźnienie. Jej nagich pleców dotyka służącą, uciskając co jakiś czas skórę. Kilka innych kobiet również korzysta ze masaży.

Twarze w łaźni wydają mi się być znajome, jednak nie jestem w stanie przypomnieć sobie żadnych imion. Jeszcze kilka dni temu rozmawiałam z tymi damami w namiocie podczas Królewskiej Próby. Każda mi się wtedy przedstawiła, a inne powinnam znać z prób tanecznych u Madam Luiziany. A mimo to, gdy próbuje sobie przypomnieć, którąkolwiek z nich, nie jestem w stanie. Jakby mój umysł wymazał to, co wydawało się dla niego mało istotne.

Cierniowy ogród (część II)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz