ROZDZIAŁ IV

5 2 0
                                    


Szelest stup uderzających o piach zwraca na mnie uwagę. Pomimo, że staram się biegać bezszelestnie, to każdy krok wzmaga spojrzenie obecnych na dziedzińcu. Dziś jest zbyt upalna pogoda, więc jest tylko garstka ludzi krzątajacych się w pobliżu pałacu. Mijam kilku uczonych, doradców ojca, służących i oczywiście strażników. Zazwyczaj tłumny dziedziniec, prędko pustoszeje wraz z pojawiającym się słońcem na samym środku nieba.

Strażnik kilkukrotnie powtarzał, że jest zbyt upalnie aby ćwiczyć po za pałacem. Jednak ja, nie zważając na oblepiające skórę włosy od potu, zaczerwienioną twarz i suchość w buzi, postanowiłam, że nie odpuszczę ani dnia. Nie ważne czy będzie prażyło słońce, padało lub czy napotka mnie burza albo wichura. Ubiorę się we swoje luźne spodnie i koszulę i będę biegła. I to właśnie mówię strażnikowi. On tylko się marszczy czoło, a gdy ruszyam przed siebie, słyszę jak mówi, że jestem kurewsko uparta.

Mijamy bramę wejściową. Oddech staje się nierówny, więc walczę, żeby nad nim zapanować. Słońce przyświeca co raz mocniej, a strażnik nie ma już siły odganiać od nas promieni i dalej biec.

Jesteśmy przy jabłoni, kosztując cienia, który nas wabi. Na moment wyobrażam sobie, jakby to było tak położyć się na puchatej trawce i powdychać zapach wiecznie kwitnących kwiatów na drzewie.

– Jeśli już nie możesz, zatrzymaj się – mówię, widząc, jak ostatkiem sił strażnik wzmacnia jeszcze tarczę przed słońcem. Moje słowa najwyraźniej go urażają, bo przyśpiesza i już nie jest o krok za mną, tylko obok.

Dostrzegam, że twarz ma bardzo czerwoną, usta rozchylone, a z czoła skapują mu krople potu. Wygląda jakby miał zaraz wybuchnąć.

– Rozkazuje ci się zatrzymać i przygotować szable pod stajnią. Spotkamy się na miejscu – mówię i między czasie łapie oddech. Strażnik przez moment wydaje się być zdezorientowany, ale kiwa głową i przystaje. Gdy odwracam głową za nim, widzę jak zgina się wpół i tym razem on wymiotuje. Jeszcze słyszę, jak ktoś się śmieję z niego, ale nie widzę kto, bo już jestem daleko.

Dostrzegam zapomniany różany ogród przez który się wymykałam i robi mi się słabo. Na moment przystaje i wiem, że popełniam błąd. Jest mi niedobrze, łapie łapczywie oddech, zginam się, a po chwili padam na ziemię. Słońce oślepia mnie i przypala odsłonięte skrawki ciała. Nagle tęsknie za swoim strażnikiem, który odgoniłby promienie. Nie wiem, ile tak leżę, ale kolce od krzewów wbijające mi się w zad, zmuszają do podniesienia ciała. Nogi mnie bolą, a w głowie się kręci. Przez moment mam problem z złapaniem równowagi. W buzi mam tak sucho, że gdy chcę zawołać jakiegoś sługę, który usłyszy mój głos, nie jestem w stanie. Więc wolnym krokiem idę przed siebie, zaintrygowana jak krajobraz wokół pałacu się zmienia. Już opuszczony ogród różany wydawał mi się obcy, bo nigdy się nie zapuszczałam do niego, ale to co znajduję się jeszcze dalej, wzbudza moje zdziwienie. Tył pałacu i jego dziedziniec, jest nadal zadbany, ale nie ma już na nim idealnie ostrzyżonych krzewów i wypielonych chwastów wokół kwiatków. Trawa gdzieniegdzie jest wypalona od słońca, a nie soczyście zielona. Na początku nie widzę nikogo, jakbym właśnie trafiła w jakieś tajemnicze miejsce, ale gdy robię krok za krokiem, dostrzegam służbę. Krzątają się wokół murów i zamku. Rozmawiają ze sobą, wymieniają się pozdrowieniami lub po prostu się przemieszczają.

– Karta – słyszę jak mówi strażnik przy wielkich drzwiach muru pałacu. Pokojówka, którą rozpoznaje, bo jest pomocnicą Melanii, wyciąga świstek pergaminu i podaje go mężczyźnie. Siwowłosy rzuca na nie okiem od niechcenia i krzyczy, żeby otworzyć bramę. Dzieje się tak co chwilę. Raz ktoś wchodzi, a innym razem wychodzi.

Lubiłam tu przychodzić, gdy byłam mała. Zawsze działo się coś ciekawego. Jednakże za każdym razem niańka ciągała mnie z powrotem do pałacu, karcąc moje zachowanie. Robiła to tylko w obecności innych, bo gdy byłyśmy same, pozwalała mi się bawić z innymi dziećmi, nalegając, abym nigdy nie mówiła tego nikomu. Jednakże, jak siedmioletnie dziecko ma trzymać język za zębami, gdyż jest durne jak pień. Oczywiście, że wszystko powiedziałam ojcu, a następnego dnia już nie zobaczyłam mojej ukochanej Renee.

Cierniowy ogród (część II)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz