P. Rozdział 3

331 53 7
                                    

Grace

Powrót jest najgorszy. Wrócenie do starej rutyny, którą już zdążyłam zapomnieć, jest wyzwaniem. Wykonywanie wszystkich tych rzeczy, które przez długi czas były poza moim zasięgiem, wydaje się dziwne, jakby nowe. Jakbym nigdy wcześniej tego nie robiła. A przecież robiłam. Przez prawie trzy lata.

Zagryzam dolną wargę, wpatrując się w małe lusterko umieszczone na drzwiczkach metalowej szafki. Jest tak niewielkie, że ledwo mogę zobaczyć w nim całą swoją twarz. Mimo tego, widzę dokładnie, jak zmęczona jestem. Praktycznie nie spałam przez ostatnią noc. Zresztą, od kilku dni nie mogę porządnie zasnąć, więc jedna noc niewiele zmienia.

Przejeżdżam opuszkami palców po swoim policzku. Jest blady, a kości policzkowe wydają się bardziej widoczne niż jeszcze dwa tygodnie temu. Niesamowite, jak człowiek potrafi się zmienić zewnętrznie i wewnętrznie w tak krótkim czasie.

Zerkam nerwowo na zegarek nad drzwiami wejściowymi do szatni. Zostało mi piętnaście minut. Zamykam szafkę z hukiem, na który sama się wzdrygam, jakbym nie spodziewała się takiego dźwięku. Obraz przed oczami lekko się rozmazuje, ale nie mam czasu ani ochoty nad tym myśleć. Opieram czoło o zimny metal szafki i zamykam oczy, próbując unormować oddech, który nagle stał się zbyt szybki.

„Będzie dobrze. Będzie dobrze. Będzie dobrze." Musi być.

Kiedy czuję się trochę lepiej, odsuwam się od szafki i poprawiam swój luźny strój. Jest o trzy rozmiary za duży, ale to jedyne ubranie, które mogłam wygrzebać z szafy. Wisi na mnie jak sukienka, ale spełnia swoje zadanie – chroni mnie przed spojrzeniami innych i przed sobą samą. Nie mogę znieść widoku swojego ciała. Zmieniło się, i to nie na lepsze.

Idąc korytarzem, czuję na sobie krytyczne spojrzenia innych, chociaż wiem, że to tylko moje wyobrażenie. To siedzi w mojej głowie. Tylko w mojej głowie. Powtarzam to sobie w kółko, próbując się uspokoić. W rzeczywistości nikt na mnie nie zwraca uwagi, a ja wciąż czuję się, jakbym była na środku sceny w cyrku.

Wszystko dzieje się jak w zwolnionym tempie.

Docieram na miejsce w idealnym czasie. Pan Wilson już został wyprowadzony ze swojej sali i jest kierowany na operację. Jak zwykle, jego wesoły głos odbija się echem w korytarzu. Nawet teraz, kiedy za chwilę zostanie uśpiony i będzie miał poważną operację, która może się źle skończyć, on się śmieje. Zawsze mu zazdrościłam tej swobody i lekkości, z jaką podchodził do życia.

Kiedy kozetka przejeżdża przez próg, a Derek Wilson mnie zauważa, na jego ustach pojawia się szeroki uśmiech. Nie potrafię się powstrzymać i odpowiadam mu lekkim uśmiechem, choć nie tak szerokim jak jego.

— Piękna pani doktor! — mówi z nutą rozbawienia.

— Witam, panie Wilson — odpowiadam, starając się brzmieć formalnie, choć jego wesołość jest zaraźliwa.

— Już myślałem, że panią wywalili, tak długo pani nie widziałem — żartuje.

— Mnie? Nigdy — podśmiewam się cicho, idąc wolnym krokiem obok jego łóżka. — Gotowy na zmianę życia?

— Ile razy mam ci powtarzać, żebyś mówiła mi po imieniu? Czuję się staro, kiedy tak mi paniujesz — prycha udając obrażonego. Gdyby nie kabelki podpięte do jego ciała, na pewno założyłby ramiona na krzyż.

— Wie pan, że nie mogę. Taka etyka pracy — wzruszam ramionami.

— Czy ta etyka obowiązuje nawet przed śmiercią?

Uśmiech od razu znika z mojej twarzy, a na miejsce wkrada się powaga.

— Proszę tak nie mówić. Zrobię wszystko, co...

MEDICINE + POISON  | 18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz