Charlotte POV:
Po raz kolejny znalazłam się na stalowym, lśniącym moście. Jego długość ciągnęła się w nieskończoność, wisiał nad głębokim, spokojnym oceanem. Woda lśniła w blasku słońca, do moich uszu dobiegał przyjemny dźwięk fal. Moje długie blond włosy rozwiewał wiatr, miałam na sobie obszerną, białą sukienkę. Wokół mnie stali moi bliscy. Bliscy, a za razem tak dalecy.. Matka, ojciec i brat. Nie ruszali się, przypominali zamrożone manekiny.
W moim życiu nie gościło zbyt wielu ludzi, samotność otaczała mnie każdego dnia. Ktoś pojawiał się i znikał, ale nikt nie pozostawał ze mną zbyt długo. Trwała przy mnie tylko ciemność.. To ona była moim najlepszym przyjacielem. Smutek i ból byli dobrymi znajomymi, również pawaliśmy do siebie sympatią.
Nagle dostrzegłam niebieskiego motyla. Był taki piękny i wolny... Zupełnie beztroski. Wpatrzyłam się w niego, nie mogłam oderwać od niego wzroku. Poczułam, że jest moją szansą na szczęście i wszystko zmieni się, gdy go posiądę. Wystarczy tylko go złapać, a wszystkie nieszczęścia znikną.. Stanę się taka sama, jak on: nieskazitelna i piękna.
Uniosłam rękę. Już prawie miałam go w garści, niemalże czułam go na dłoni. Wzniósł się znacznie wyżej, odleciał... Musiałam działać jak najszybciej, nie mogłam pozwolić, aby przepadł. Przepchnęłam się przez rodzinę, wspięłam się na poręcz mostu. Postawiłam na nim nogi. Najpierw pierwsza, później druga. Nie trzymałam się, pragnienie posiadania go było najwazniejsze. Zakręciło mi się w głowie z powodu wysokości, lecz nie powstrzymało mnie to. Nie mogłam odpuścić.
Motyl zmienił kierunek lotu, zrobił kółko i przeleciał obok mnie. Odwróciłam się, ponownie podjęłam próbę złapania go. Zamiast tego przechyliłam się w tył. Spadłam w dół... To była kwestia sekundy.
Mimo ogromnego strachu, nie krzyczałam. Nie szarpałam się, nie protestowałam. Po prostu spadałam coraz niżej... Leciałam niczym tamten motyl. Poczułam się wolna. Straciłam go, a za razem wszystko, co miałam. Każdy dzień, który z trudem przetrwałam i każdą noc, którą przepłakałam w samotności. Te ciągłe starania, aby pozostać żywą. Wszystko na próżno.. Wiedziałam, że nic już mnie nie uratuje. Przygotowywałam się na śmierć.
Upadając, spojrzałam na rodzinę. Ich twarze nie wyrażały zupełnie żadnych emocji. Wzrok ojca był chłodny, jak zwykle niedostępny i nieczuły. Brat zbyt bardzo pochłonięty heroiną, aby cokolwiek odczuwać. Matka jakby chciała wyciągnąć do mnie rękę, lecz z jakiegoś powodu nie zrobiła niczego, aby choć spróbować mi pomóc. Nie obchodziło ich to, że za moment umrę...
Wzięłam głęboki wdech, po czym wpadłam do lodowatej wody. Zimno sparaliżowało moje ciało, nie byłam w stanie się poruszyć. Tonęłam głębiej i głębiej.. Czułam, jak moje płuca wypełniają się wodą. To koniec. Zaakceptowałam to.. Zacisnęłam powieki.
Wiem, kim byłam przez całe swoje życie.
Zawsze artystką, nigdy sztuką.
Zawsze malarką, nigdy dziełem.
Zawsze poetką, nigdy poezją.
Zawsze kochającą, nigdy kochaną.Nagle poczułam czyiś dotyk. Otworzyłam oczy i dostrzegłam męską, poranioną rękę. Zupełnie, jakby przed chwilą stoczył jakąś bitwę... Mężczyzna złapał za materiał mojej sukienki, a następnie pociągnął za nią. Podniósł mnie, zaczęłam się wynurzać. Zostałam uratowana w momencie, w którym straciłam jakiekolwiek nadzieje.
♡♡♡
Od autorki: Bardzo mi miło, że tutaj jesteś ♡
Instagram: wiktoria_salvatore
Tiktok: blue.as.the.oceanBardzo często jestem tam aktywna ♡ Szczególnie na instagramie, który nie dotyczy tylko i wyłącznie książek ♡
♡ Love you!! ♡
༺♡༻
CZYTASZ
Blue As The Ocean
RomanceSpadałam coraz głębiej, tonęłam w błękitcie. Gdy już miałam umierać, on nagle wyciągnął mnie z głębin oceanu i przewrócił moje serce do pracy. Zasadził kwiaty w moich przepełnionych wodą płucach. Pokochał mnie, choć byłam tak zepsuta... Zawsze poetk...