Rozdział 3

12 3 0
                                    

Hazel

Jesień

Siedziałam na niewygodnym krześle w wielkiej hali sportowej, mieszczącej się 20 minut od głównego domy Alf. Mojego domu. Oglądałam poczynania mojej drużyny na treningu z siatkówki. Trenowałam ten sport dla rozrywki i rekreacji wraz z członkami watahy. W zespole mieściły się osoby niezależnie od płci ani od rasy. Było nas niewielu, ale przynajmniej wszyscy spędzali ten czas razem, z dala od obowiązków. Byli to moi przyjaciele z wojska oraz z pracy, z którymi się poznałam na przestrzeni nauki w Akademii Wojskowej i ze szpitala. Do dziś utrzymujemy kontakt, najczęściej właśnie przez wspólne treningi. Ale wracając, dlaczego ja właściwie siedzę, a nie gram z nimi? To jest bardzo dobre pytanie. Po prostu wkurwiłam ich wszystkich i kazali mi się albo uspokoić, albo stąd wyjść. Wybrałam pierwszą opcję, ponieważ nie chciałam dziś wracać wcześniej do domu, a to dlatego, że z rana pokłóciłam się z ojcem na temat watahy, że JA ją niby zaniedbuje oraz chciał poruszyć temat mate. Ale ja nie zamierzałam tego słuchać, więc wyszłam i zaproponowałam trening, na którym właśnie siedzę, zamiast grać z nimi. Próbuję się uspokoić, ale ciężko mi to wychodzi, ponieważ ciągle trzęsie mi się prawa noga z nerwów. Wdech i wydech Hazel. Dasz radę. Nie pomagała mi w tym moją wilcza strona, która ciągle gadała, że czemu dalej nie znalazłyśmy mate. Nigdy jej nie znajdziemy. Ja jestem tą złą. A ona tą dobrą. No na pewno.

- To ty nie umiesz wywęszyć mate! A nie ja! - powiedziałam do Kiry w umyśle

- A ty ciągle siedzisz w domu albo w pracy! I jak ja mam ją albo jego wywęszyć? Co?

- Gówno prawda!

Zablokowałam ją w głowie, aby więcej mi nie gadała bzdur. Pewnie się obrazi, wielka obrażalska Alfa, ale na razie mam tego po dziurki w nosie. I tak już jestem wkurzona na maksa. Spojrzałam na rodzeństwo Moon, którzy grali w osobnej drużynie, Skye była w mojej a Nicholas był w przeciwnej. W mojej byli jeszcze Kalani i Trey. A w przeciwnej był niedawno przedstawiony Nicholas, Callum, James i Akira. Czasami przychodzi mój brat Lucas i najlepszy przyjaciel Liam, ale dziś zajmują się swoimi sprawami. Więc dziś jest nas ósemka, a nie dziesiątka, ale nam to nie przeszkadza, bo jest nas i tak parzyście. A to się rzadko zdarza. Zrobiłam jeszcze kilka wdechów i postanowiłam wreszcie wstać z czerwonych krzesełek. Związałam jeszcze swoje białe włosy w kucyk i pobiegłam w stronę moich przyjaciół. Gdy dobiegłam spojrzałam na wszystkich i weszłam na wyznaczone boisko siatkówki.

- O Hazel! Szybko!

- Widzę, że potrzebujecie mojej pomocy! Hahahah! - uśmiechnęłam się z ironią

- A nie widzisz!? - Trey pokazał na przeciwną drużynę-Oni nas zmiotą! - wybuchnęłam śmiechem. Trey zawsze chciał wygrać i jest zawsze na to nastawiony. Nie liczyła mu się zabawa, chociaż to też, ale najbardziej chciał rywalizację.

- Już idę, wam pomóc. Bo widzę, że beze mnie nie dajecie rady.

Trey i Skye wystawili mi środkowe palce, więc z wielką przyjemnością odwzajemniłam ten gest. Ustawiłam się na swoim miejscu i poklepałam plecy Kalani. Ta odwróciła głowę, uśmiechnęła się do mnie i gwizdnęła, dając tym znak, że zaczynamy. Gdy zaczęła się gra, to upuściły mnie emocje i dobrze. Bo dziś chciałam pokazać, kto dziś rządzi. Mecz był bardzo zawzięty. Graliśmy w łeb, w łeb. Jak wychodziliśmy na przewagę, to po chwili ją straciliśmy i tak ciągle. Myśleliśmy, że mecz się nie skończy, ponieważ było 28 do 28, ale drużyna przeciwna z rzędu zdobyła 2 punkt i w ten sposób wygrali.

- Ascari!! Jak czujesz się z przegraną? - wrzasnął do mnie James - Hahaha. Co to za mina? Nie smuć się o wielka Alfo!! Czyżby pierwszy raz przegrałaś!? - uśmiechnął się do mnie

Miłość zwycięża wszystkoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz