Lekarz wyszedł na korytarz, zatrzymał się przed nami, a ja od razu wyłapałem zmęczenie na jego twarzy.
– Operacja się udała – oznajmił. – Shane jest w stabilnym stanie, ale utrzymamy go na razie w śpiączce farmakologicznej. Ma dwa złamane żebra, wstrząśnienie mózgu i kontuzjowaną lewą nogę, ale na szczęście bez złamania.
Kiwałem głową, starając się nie okazywać żadnych emocji. Słuchałem uważnie, utrzymując chłodny, profesjonalny ton w odpowiedziach.
– Rozumiem – odparłem, przytakując lekarzowi, który po chwili poinformował, że możemy wejść do Shane’a na chwilę.
Tony bez słowa wszedł pierwszy, siadając przy łóżku brata. Spojrzałem na Shane’a – był blady, z licznymi siniakami na twarzy, wyglądał znacznie gorzej, niż się spodziewałem. Usiadłem na drugim końcu pokoju, dając Tony’emu przestrzeń, bo wiedziałem, że tego teraz potrzebował.
Tony przez jakiś czas siedział obok Shane’a, wpatrując się w niego z powagą. Widocznie próbował przyswoić, co się stało, i jakoś to sobie poukładać. Czasem sam fakt obecności obok wystarczał bardziej niż słowa.
Po piętnastu minutach lekarz pojawił się w drzwiach i zasygnalizował, że czas się zbierać.
– Muszę panów wyprosić – powiedział cicho, lecz stanowczo.
Tony wstał, wyszedł pierwszy, a ja spojrzałem za nim, gdy ruszył w stronę sali, gdzie czekali Hailie, Will i Dylan, żeby przekazać im najnowsze informacje. Następnie odwróciłem się do lekarza, bo wiedziałem, że muszę zająć się resztą formalności.
– Chciałbym omówić dokumentację Shane’a i dalszy plan leczenia – Powiedział, gdy Tony odszedł.
Skinąłem głową i w duchu upewniłem się, że kontroluję to, co mogę.
———
Kiedy wracałem, zauważyłem Tony'ego na korytarzu, przy otwartym oknie. W półmroku palił już prawdopodobnie trzeciego papierosa, wpatrując się przed siebie, jakby próbował zebrać myśli. Podszedłem bliżej, ale nie odzywałem się, bo widziałem, że nawet nie chciałby się tłumaczyć. W końcu odwrócił wzrok w moją stronę.
– Wracam do domu. Musze nadrobić zaległości i przejmę obowiązki Willa, żeby mógł tu zostać z Hailie – oznajmiłem. Skinął lekko głową, zaciągając się dymem, nie komentując. Obaj wiedzieliśmy, że nie zawsze da się wyrazić wszystko w słowach, zwłaszcza w takich sytuacjach.
Willa zastałem w sali Hailie. Kiedy powiedziałem mu, co zamierzam zrobić, kiwnął z wdzięcznością głową. Dla niego priorytetem była teraz Hailie, a ja doskonale to rozumiałem.
---
|Perspektywa Willa|
Kiedy wróciłem do sali Hailie, po wyjściu od Shane'a, spała na szpitalnym łóżku, z widocznymi siniakami i nogą usztywnioną opaską. Usiadłem na małej kanapie pod oknem i przeglądałem coś na telefonie, starając się nie zasnąć.
Hailie nagle zerwała się z płytkiego snu, zdezorientowana, rozglądając się po pokoju. Była blada, a jej oddech nagle przyspieszył. Zmarszczyła brwi, walcząc o oddech, jakby cały strach z koszmaru nagle przeniósł się do rzeczywistości. Usiadłem szybko, widząc, że dzieje się coś złego.
– Hailie? – wstałem, podchodząc bliżej. Jej oczy były szeroko otwarte, a na twarzy malował się strach. Z trudem łapała oddech.
– Hej, spójrz na mnie – powiedziałem, starając się brzmieć spokojnie. Jej wzrok był rozproszony, a dłonie zaczęły się trząść. Wyciągnąłem rękę, dotykając jej ramienia, by skierować jej uwagę na siebie. – Hailie, patrz na mnie. To tylko sen, nic ci tu nie grozi. Jesteś bezpieczna.
Jej oddech wciąż był szybki, a serce biło jak szalone. Zacząłem oddychać głęboko, licząc oddechy głośno, aby mogła mnie naśladować.
– Weź głęboki wdech… i wydech. Razem ze mną, dobrze? Wdech… i wydech – mówiłem powoli, cały czas utrzymując kontakt wzrokowy. Stopniowo zaczynała oddychać razem ze mną, choć niepewnie, jakby jej ciało dopiero przestawiało się na tryb spokoju. Jej ramiona się rozluźniły, a ja poczułem, jak napięcie wokół powoli opada.
Przez chwilę siedziała w ciszy, oddychając głębiej, aż w końcu odważyła się zadać pytanie, które ewidentnie ją nurtowało.
– Co… co to było? – zapytała cicho.
– To atak paniki – odpowiedziałem spokojnie, chcąc, by czuła, że może o tym rozmawiać.
Jej wyraz twarzy nieco się rozjaśnił, choć wciąż było widać zmęczenie i lekkie zagubienie.
– A skąd wiedziałeś, jak… jak to zrobić?
Przez chwilę wahałem się, ale w końcu przyznałem, cicho i bez zbędnych słów:
– Wiesz, kiedy byliśmy młodsi… Tony i Vincent często miewali ataki paniki. Szczególnie Vincent, choć jemu przeszło, gdy miał jakieś szesnaście lat.
Hailie patrzyła na mnie z zainteresowaniem, jakby nie spodziewała się usłyszeć tego o braciach.
– A Tony? – zapytała w końcu, z nutą ostrożności w głosie.
Przez chwilę milczałem, zastanawiając się, jak daleko mogę się posunąć. W końcu powiedziałem łagodnie:
– Tony'emu nadal się to czasem zdarza. Wszyscy mieliśmy ciężkie chwile… Tony, Dylan, Shane. Każdy z nas miał swoją traumę. Dylan nie mógł spać po nocach, a Shane miał problemy z jedzeniem. Wszyscy sobie jakoś radziliśmy.
Widziałem, jak kiwa głową, przyjmując te informacje, choć pewnie potrzebowała czasu, by wszystko zrozumieć.
– A teraz lepiej spróbuj jeszcze zasnąć. Jest późno – dodałem.
Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, pozwalając, by jej oddech się uspokoił. Widziałem, że była wyczerpana – w końcu to był wyjątkowo ciężki dzień dla nas wszystkich. Pochyliłem się i lekko pocałowałem ją w czoło, ledwie muśnięcie, takie, które miało w sobie więcej troski niż słowa.
– Dobranoc, Hailie – powiedziałem miękko, odsuwając się i wstając, żeby dać jej przestrzeń na odpoczynek.
Przez moment patrzyła na mnie, jakby zastanawiając się, czy jeszcze coś powiem, ale tylko delikatnie kiwnęła głową i zamknęła oczy. Odczekałem chwilę, upewniając się, że naprawdę zaczyna zasypiać, zanim cicho opuściłem salę. Chciałem sprawdzić, jak radzą sobie chłopaki.
Przeszedłem długim korytarzem i zatrzymałem się przy drzwiach pokoju Shane'a. Ciche chrapanie zdradziło, że obaj usnęli, choć w tym szpitalnym świetle ich twarze wydawały się nieco zmęczone. Tony spał w jednym z foteli przy łóżku, z nogami opartymi o podłokietnik. Dylan za to ułożył się na kanapie przy ścianie, wtulony w koc, który najwyraźniej gdzieś znalazł. Wyglądali, jakby zmęczenie wygrało z nimi po całym stresie tego dnia.
Oparłem się o framugę drzwi i przez chwilę patrzyłem na nich, czując coś na kształt ulgi. Może nie wszystko poszło dobrze, ale przynajmniej mieliśmy siebie, nawet gdybyśmy musieli stać na straży w tak nietypowych okolicznościach. Shane'a nadal czekała długa droga do zdrowia, ale teraz najważniejsze było to, że będzie miał na to szansę.
Powoli zamknąłem drzwi, starając się nie obudzić chłopaków. Wróciłem do sali Hailie, która nadal spała, spokojniejsza niż przed chwilą. Usiadłem w fotelu obok łóżka, kładąc nogi na niewielkim stołku i opierając głowę o ścianę. Świadomość, że jest tu bezpieczna, pozwalała mi się rozluźnić, ale w głowie krążyło tysiąc myśli.
Zamknąłem oczy, choć nie sądziłem, że zdołam zasnąć. W szpitalach zwykle nie potrafiłem odpoczywać, ale teraz czułem coś innego – coś, co mówiło, że jestem dokładnie tam, gdzie powinienem być. Patrząc na Hailie, mogłem tylko mieć nadzieję, że ta noc przyniesie jej ukojenie, choć to, co przeżyła, pewnie zostanie z nią na długo.
Zanim się zorientowałem, sen wziął nade mną górę. Było coś pokrzepiającego w tej chwili spokoju, nawet jeśli miała trwać tylko do świtu.
—–—–
Nie krzyczcie jest chujowy nie umiem pisać z innych perspektyw
CZYTASZ
Who Am I? || Vincent Monet
Teen FictionPo wszystkie wskazówki zapraszam to rozdziału wstępnego i rozdziału pierwszego które wprowadzą was w moją wersję rodziny Monet. Jak już zapewne zauważyliście po tytule możecie wywnioskować na kim z rodzeństwa najbardziej się skupię. ⚠️⚠️⚠️ W książc...