Po powrocie do gabinetu szybko straciłem poczucie czasu, zatapiając się w pracy. Nawet nie zauważyłem, kiedy pozostali wrócili. Znów ogarnął mnie dźwięk tłukących się drzwi i chaotyczne kroki po domu. Przez chwilę słyszałem tylko urywki rozmów z korytarza i cichy śmiech Hailie gdzieś na górze. Zbliżający się krok wyrwał mnie z dokumentów.
To był Tony, który właśnie wszedł do domu, z kapturem naciągniętym na głowę i z miną, która wciąż sugerowała lekkie obrażenie – choć po tej godzinie było już jasne, że robi to głównie dla zasady.
Zszedłem na dół i przeszedłem do kuchni, gdzie Tony właśnie odkładał kluczyki od samochodu na blat, udając, że mnie nie zauważa. Widząc jego obandażowaną rękę, przypomniałem sobie o porannym incydencie i mimo że wiedziałem, że potrafi o siebie zadbać, wolałem mieć pewność.
– I jak ręka? – zapytałem spokojnie, opierając się o framugę drzwi.
Tony rzucił mi krótkie spojrzenie i wzruszył ramionami, jakby to było najgłupsze pytanie, jakie mógł dziś usłyszeć.
– W porządku. Mówiłem, że nic mi nie jest – mruknął, przenosząc wzrok z powrotem na lodówkę, jakby miała go uratować od dalszej rozmowy.
Znowu lodówka?
Podszedłem bliżej, a kiedy nie cofnął ręki, delikatnie podwinąłem mu rękaw. Uważnie obejrzałem bandaż – co prawda był czysty, ale miejsce wokół niego wyglądało na lekko zaczerwienione.
– Miałeś się cieplej ubrać.
– Jasne – rzucił z lekką irytacją. – Ale wiesz, że nie musisz mnie niańczyć, prawda?
Uśmiechnąłem się lekko, choć widziałem, że wywraca oczami. Westchnął i obrócił się na pięcie, zostawiając mnie w kuchni.
Wróciłem do gabinetu, choć jeszcze przez chwilę słyszałem, jak wchodzi na górę i trzaska drzwiami.
---
Siedziałem przy biurku, zagłębiony w dokumentach, gdy usłyszałem szybkie kroki na schodach. Z początku nie zwróciłem na to większej uwagi — spodziewałem się, że to któryś z chłopaków wpada tu po coś, jak zwykle. Ale po chwili drzwi lekko się uchyliły, a w progu stanął Shane.
– Jadę do sklepu – rzucił, chowając ręce do kieszeni. Miał na sobie swoją skórzaną kurtkę, a spojrzenie było uparte, gotowe na ewentualny sprzeciw.
Spojrzałem na niego, podnosząc wzrok znad dokumentów.
– Sam?
Shane zmarszczył brwi, rzucając krótkie spojrzenie przez ramię, zanim ponownie skupił wzrok na mnie.
– Hailie jedzie ze mną. Wrócimy za godzinę.
Przyjrzałem się mu chwilę, szukając jakiejś oznaki, że może być z nim różnie. Wiedziałem, jak to bywa z Shane’em — często proste sprawy zamieniały się w coś bardziej skomplikowanego. Ale brzmiał pewnie, a Hailie na pewno nie pozwoliłaby mu na żadne wybryki. Skinąłem głową.
– Godzina, Shane – przypomniałem mu stanowczo. – I żadnych brawur na drodze. Rozumiesz?
Odruchowo spojrzałem przez okno - była mgła i mżawka.
Wywrócił oczami, ale w duchu wiedziałem, że przyjął to do wiadomości.
– Tak, Vincent – odpowiedział z nutą zrezygnowania, wycofując się z pokoju.
Usłyszałem jeszcze, jak mówi coś do Hailie w korytarzu, po czym oboje zniknęli. Wróciłem do pracy, starając się skupić, ale gdzieś z tyłu głowy wciąż miałem to dziwne przeczucie, że coś może pójść nie tak.
Zaczyna wkurwiać mnie to że zawsze mam rację.
---
Minęło trochę czasu od momentu, gdy Shane i Hailie wyszli. Godzina minęła, a kolejne minuty zaczęły się niepokojąco przeciągać. Zerkałem co jakiś czas na zegarek, wyczekując dźwięku ich kroków na schodach, a kiedy cisza przeciągnęła się już na tyle, że poczułem narastający niepokój, wyciągnąłem telefon, by zadzwonić do Shane’a.
Nim jednak zdążyłem to zrobić, telefon sam zadzwonił. Numer był nieznany. Odruchowo odebrałem.
– Vincent Monet? – usłyszałem spokojny, ale poważny głos kobiety.
– Tak, słucham.
– Dzwonię ze szpitala. Pańskie rodzeństwo, Shane i Hailie, mieli wypadek. Hailie jest przytomna, ale Shane wymaga natychmiastowej operacji. Potrzebujemy pańskiej zgody na przeprowadzenie zabiegu. Dokumentacją zajmiemy się później ze względu na stan poszkodowanego.
Poczułem, jak serce przyspiesza. W głowie nagle pojawiła się pustka, w której jedynym dźwiękiem były słowa kobiety: "wypadek" i "operacja." Odruchowo zgodziłem się na zabieg, starając się zachować spokój.
– Tak, zgadzam się. Proszę zrobić wszystko, co konieczne.
Rozłączyłem się, przez kilka sekund niezdolny do ruchu. Potem niemal mechanicznie ruszyłem na dół.
Will, Dylan i Tony byli w salonie, gdy wszedłem. Wszyscy natychmiast spojrzeli na mnie, wyczuwając, że coś się stało.
– Musimy jechać do szpitala. Shane i Hailie mieli wypadek – oznajmiłem, próbując mówić spokojnie. – Hailie jest cała, ale Shane jest w ciężkim stanie, potrzebuje operacji.
Chłopcy wymienili spojrzenia, a ich twarze wyrażały wszystkie możliwe emocje: szok, gniew, strach.
– Jadę z tobą – powiedział Dylan, a Tony od razu dołączył:
– Ja też – oznajmił Tony.
Cała trójka wstała natychmiastowo. W kilka sekund wszyscy byliśmy ubrani i gotowi do wyjścia. Tony oraz Dylan sięgnęli po kluczyki od motorów.
Nie było mowy, żebym się na to zgodził.
– Zapomnijcie – powiedziałem stanowczo, czując, jak narasta we mnie determinacja. – Mnie nie obchodzi, że będzie szybciej. Nie potrzebuję kolejnego wypadku. Jedziemy wszyscy, ale w samochodzie.
Dylan otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale zaraz zrezygnował, widząc wyraz mojej twarzy. Tony uniósł brew, ale i on nie próbował dyskutować.
– Dylan jedzie ze mną. Tony, ty z Willem. I żadnych sprzeciwów – dodałem, patrząc na nich, by upewnić się, że nikt nie zamierza tego podważać.
Cała trójka przytaknęła, z twarzami wyrażającymi skupienie i gotowość. Zrozumieli, że to nie czas na żadne dyskusje czy improwizacje. Wyszliśmy z domu w ciszy, szybko kierując się do samochodów, z myślą tylko o jednym: zdążyć na czas.
–—–—
Lol
CZYTASZ
Who Am I? || Vincent Monet
Novela JuvenilPo wszystkie wskazówki zapraszam to rozdziału wstępnego i rozdziału pierwszego które wprowadzą was w moją wersję rodziny Monet. Jak już zapewne zauważyliście po tytule możecie wywnioskować na kim z rodzeństwa najbardziej się skupię. ⚠️⚠️⚠️ W książc...