Rano w domu panowała ta dziwna cisza, która zawsze pojawiała się, gdy wszyscy już wyszli. Hailie, Shane, Dylan i zapewne Tony pojechali do szkoły, a Will, jak każdego ranka, był gdzieś w trasie, biegał po okolicy. Wyszedłem z pokoju i przeszedłem przez kuchnię.
Sięgnąłem po kubek kawy, który zostawiłem wcześniej, i wziąłem kilka łyków. W powietrzu unosił się chłód jesieni, a przez okno zobaczyłem Tony’ego, który już kierował się w stronę garażu. Nawet o tej godzinie wyglądał, jakby planował coś niekoniecznie przemyślanego – z ręką obwiązaną bandażem po wczorajszej bójce, ale pełen determinacji, by jechać motocyklem. Nie mogłem po prostu tego zostawić, wiedziałem, jak się to skończy, więc odstawiłem kubek i ruszyłem za nim.
W garażu zastałem go już siedzącego na motorze. Opierał dłonie o kierownicę, próbując wyglądać na pewnego siebie i gotowego do jazdy, choć nawet przez opatrunek widziałem, że jego ręka jest lekko opuchnięta. Stałem w progu przez chwilę, czekając, aż mnie zauważy, ale oczywiście nie zamierzał dać mi tej satysfakcji.
– Tony – powiedziałem w końcu, patrząc na niego, zanim zdążył odpalić silnik.
Spojrzał na mnie z wyrazem twarzy, jakbym właśnie odebrał mu cały plan na poranek. Wywrócił oczami, na moment patrząc w bok, jakby się zastanawiał, czy nie ma jakiejś drogi ucieczki. Ale nie było – miałem zamiar go tu zatrzymać, choćby siłą.
– Co? Czuję się dobrze, nic mi nie jest – burknął, próbując zabrzmieć przekonująco.
Podszedłem bliżej, chwytając jego ramię i delikatnie podwijając rękaw bluzy. Oczywiście nie był zachwycony. Uniósł lekko brwi, jakby czekając, aż wreszcie odpuszczę, ale ja miałem w tej kwestii własny plan. Powoli przycisnąłem palce do bandaża, obserwując, jak jego twarz lekko się wykrzywia z bólu. Zacisnął zęby i z całej siły próbował nie syknąć, ale mimo to sapnął a zaraz po tym wyrwał rękę.
– Serio? Musisz się tak czepiać? – rzucił z irytacją, próbując zachować godność, jakby to wszystko było tylko moim wymysłem. – Czuję się dobrze.
– Ubierz się cieplej – dodałem spokojnie, widząc, że ma na sobie tylko cienką bluzę, a dzień zapowiadał się chłodny. – I zapomnij o motorze.
Westchnął ciężko, jakby właśnie zmuszono go do oddania całej wolności. Zeskoczył z motoru, rzucając mi przeciągłe, pełne irytacji spojrzenie, a ja poczekałem, aż pójdzie w stronę samochodu. Już miałem wrócić do domu, ale w ostatniej chwili przypomniałem sobie o jednym drobnym szczególe.
– Tony – zawołałem go znowu, a on odwrócił się niechętnie, patrząc na mnie z wyrazem twarzy, który mówił wszystko o tym, co myśli o tej rozmowie.
Wyciągnąłem dłoń w jego stronę.
– Kluczyki. Już.
Na jego twarzy pojawiła się jeszcze większa irytacja, a gniew wręcz wylewał się z jego spojrzenia. Przez moment wyglądał, jakby naprawdę chciał mi się sprzeciwić, ale po chwili wyciągnął kluczyki z kieszeni, rzucając je w moją stronę. Złapałem je, zanim zdążyły wylądować na ziemi.
– Ja pierdolę – mruknął pod nosem, teatralnie przewracając oczami.
Złapałem kluczyki w locie, zachowując spokój, choć miałem ochotę prychnąć.
– Słownictwo – dodałem chłodno, zanim zdążył wsiąść do samochodu.
Wzruszył ramionami, wywracając oczami, po czym wsiadł do auta. Przekręcił kluczyk, a jego wyraz twarzy mówił mi, że ten dzień nie skończy się bez kolejnej podobnej rozmowy. Zatrzasnął drzwi z głośnym trzaskiem, jakby zamykał tę dyskusję na swoich zasadach, i odjechał, zostawiając mnie z tymi kluczykami i świadomością, że to jeszcze nie koniec.
Wróciłem do środka, sięgając po zimną już kawę. Przez chwilę stałem w kuchni, ogarniając spojrzeniem wszystkie te rzeczy, które zostawili po sobie rano.
Przez okno w kuchni widziałem młodszego brata odjeżdżającego z podjazdu. Czasem zastanawiałem się, ile jeszcze takich rozmów będzie trzeba, ile razy będę musiał odbierać mu kluczyki, przypominać o zimnych porankach i bandażach, i sprowadzać go z powrotem na ziemię. Ale to była moja rola, jedyna rzecz, którą mogłem zrobić, by to wszystko jakoś funkcjonowało.
Wyszedłem przed wille, pozwalając sobie na kilka sekund spokoju. Powietrze było chłodne, rześkie – ten typ zimna, który budził człowieka lepiej niż kawa. Przez moment patrzyłem na horyzont, próbując sobie wmówić, że ten dzień będzie spokojny, a wydarzenie sprzed chwili to tylko jednorazowa sytuacja i nic w tym dniu juz się nie stanie.
Oczywiście że się kurwa myliłem.
Może pewnego dnia Tony nauczy się myśleć o konsekwencjach, a Shane przestanie prowokować do bójek. Może kiedyś będą w stanie wziąć odpowiedzialność za siebie.
No cóż to raczej nie bliska przyszłość.
Znów wróciłem do domu i poszedłem do gabinetu. Trzeba coś zrobić.
–––
Siedziałem w gabinecie, zerkając na dokumenty, które piętrzyły się na biurku. Kartki, notatki, terminy. Czasami wydawało mi się, że są jak wyrzut sumienia, wiecznie przypominające o tym, że obowiązków nigdy nie ubywa. Nie zauważyłem nawet, kiedy reszta wróciła do domu. Dopiero trzask zamykanych drzwi, a potem szybkie kroki na korytarzu, uświadomiły mi, że mam towarzystwo. Rzuciłem okiem na zegar. Mieli wrócić później, pewnie znowu coś pokręcili.
Wstałem i ruszyłem na dół, mijając kilka par rozrzuconych butów w korytarzu. Świetnie. Wyglądało na to, że pierwszy przystanek był w kuchni, bo Dylan już zdążył dorwać się do szafek. Wpatrywał się w zawartość lodówki, jakby tam miała znajdować się odpowiedź na wszystkie pytania tego świata.
Nie Dylan, z własnych doświadczeń mogę ci powiedzieć że nic tam nie znajdziesz.
– Wróciłeś wcześniej. - rzuciłem opierając sie o framugę.
Dylan drgnął, jakby dopiero mnie zauważył. Zamknął lodówkę i wzruszył ramionami, wyciągając z niej puszkę piwa.
– A co, pilnowałeś, o której kończę? – zapytał, a w pomieszczeniu rozległ się syk otwieranej zawleczki. – Odwołali matmę. Tony pojechał do sklepu po szlugi, a Shane kończy za godzinie. Coś jeszcze chcesz wiedzieć?
– Nie to wszystko – mruknąłem. – Nie przesadź z tym alkoholem jutro masz szkołę.
– Ty i te twoje zasady... – westchnął teatralnie – mógłbyś się czasem wyluzować.
Spojrzałem na niego i parsknąłem cicho, choć wewnętrznie poczułem lekką irytacje. Podszedłem bliżej.
– Zasady to może nie wszystko, ale ich brak prowadzi do chaosu. A chaosu mamy wystarczająco. Brakuje Ci wrażeń? – Zapytałem. Zmarszczył brwi i wywrócił oczami. – Matma cię nie ominie – rzuciłem, widząc porzuconą książkę na blacie.
Odwróciłem się, ruszając spowrotem na górę, ale jeszcze usłyszałem jak pod nosem mruknął ciche „ja pierdole”.
Zatrzymałem się w pół kroku.
– Coś mówiłeś? – rzuciłem przez ramię.
Dylan spojrzał na mnie z niewinnym wyrazem twarzy, udając, że nie miał pojęcia, o co mi chodzi. Przewróciłem oczami i wróciłem do gabinetu, ale kątem oka widziałem, jak Dylan szczerzy się w głupim, zadowolonym uśmiechu.
–––
Heh.
(Nie pytać co tu się stało, nie przyznaje się)
![](https://img.wattpad.com/cover/377878701-288-k36864.jpg)
CZYTASZ
Who Am I? || Vincent Monet
Teen FictionPo wszystkie wskazówki zapraszam to rozdziału wstępnego i rozdziału pierwszego które wprowadzą was w moją wersję rodziny Monet. Jak już zapewne zauważyliście po tytule możecie wywnioskować na kim z rodzeństwa najbardziej się skupię. ⚠️⚠️⚠️ W książc...