Rozdział 2

7 2 2
                                    


Dzień dobiegał końca. Jesienne słońce zniżało się ku ziemi.

Zamek Rogrot nie górował nad okolicą. Położony był co prawda na niewielkim wzniesieniu skalnym lecz w dolinie. Jak zawsze wieczorem i nocą nie zapalono na nim pochodni. Rosnące dookoła gęste, strzeliste drzewa odgradzały światło również za dnia.

Krzykliwe w grupie a ciche w pojedynkę krukowate ptaki od jakiegoś czasu wieczorami obsiadały giętkie topole na skraju osady. Nie umknęło to uwadze zamieszkujących ją ludzi.

Jej mieszkańcy ogólnie byli przyjaźni i ciekawi świata lecz jednocześnie nieufni. Bano się odmienności, dlatego nikt się zbytnio nie wyróżniał. Właściwie nie tyle inności samej w sobie co chorób, szpiegów, potworów w ludzkiej skórze i nieznanej magii.

O tej porze dnia w gospodzie robiło się coraz tłoczniej.

Jenier nie pracowała za barem lecz w kuchni. W jej sytuacji było to dobre rozwiązanie gdyż w ten sposób nie wystawiała się na widok.

Pracowała blisko okna do wydawania posiłków. Podsłuchując plotki z osady więcej wiedziała co dzieje się w okolicy. Lubiła to. Przysłuchując się rozmowom klientów szybciej w robocie płynął jej czas.

Za barem stała właścicielka gospody. Pracowała równie ciężko co jej pomocnica.

Jenier każdego dnia wstawała skoro świt i nie rozpoczynała dnia od śniadania. Pierwsze co, musiała przywrócić porządek w gospodzie i wokół niej. Następnie wraz z właścicielką rozładowywała przywiezione zakupy. A potem zaczynała się praca w kuchni. Późną jesienią i zimą goście schodzili się do gospody tuż po południu, należało się więc śpieszyć. Pierwszy posiłek nierzadko miała czas zjeść dopiero wieczorem. Tyle było w tym dobrego, że przysługiwał jej on za pracę sycący i pożywny.

Jednak to nie trud fizyczny był dla niej bolączką.

Co prawda właścicielka gospody odnosiła się do dziewczyny poprawnie, jej syn Roth, odznaczał się już niebywałą butą.

Był to młodzieniec nieco starszy od Jenier. Ludzi i inne istoty traktował według ich przydatności. Aby okazać komuś szacunek musiał coś od niego chcieć albo się go bać. Jenier do tego kręgu się nie zaliczała.

Dziewczyna właśnie wydała wszystkie zamówienia i usiadła do posiłku, gdy do kuchni wszedł Roth. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Na widok siedzącej pomocnicy skrzywił się i wydął usta.

Nie za siedzenie ci moja matka płaci, pomyślał. Podszedł do niej i szturchnął ją ręką w plecy tak, że się zakrztusiła.

– Robota czeka a ty sobie siedzisz. – warknął.

– To jest dziś mój pierwszy posiłek. – odpowiedziała, powstrzymując kaszel.

– Nie pyskuj bo za chwilę nie będziesz mieć co jeść.– wysyczał jej do ucha.

Jenier wzięła głębszy oddech. Przymknęła oczy. Chłosta ci się należy za to jaki jesteś , pomyślała. A przynajmniej ktoś powinien porządnie zmyć ci głowę.

Jenier jednak nie mogła tego uczynić. Co prawda gospodyni była z niej zadowolona, jednak cechująca ją bezkrytyczna miłość do jedynaka była nadrzędna wobec jej postępowań i postaw. Dziewczyna wiedziała, że nie ma szans w tym starciu. A utrata pracy byłaby dla niej ogromnym problemem.

Niestety to nie mogę być ja, kończyła w głowie Jenier. Jestem zmuszona zrobić ci w takim razie coś znacznie gorszego. Nic ci nie zrobię. I tym samym utwierdzę cię w przekonaniu, że wolno ci tak traktować słabszych i zależnych od ciebie. Idź z tą wiedzą w świat aż kiedyś trafisz jak kosa na kamień i zdziwisz się boleśnie. I mam nadzieję, że twoi przodkowie kiedyś mi to wybaczą, bo naprawdę, nie mogę postąpić inaczej.

Jenier wypuściła powoli powietrze.

– Już wstaję do pracy – odpowiedziała szyderczo uśmiechając się pod nosem.

Roth obrzucił ją krzywym spojrzeniem i wyszedł z kuchni. Jenier na stojąco szybko dokończyła posiłek i podeszła do okienka zobaczyć co dzieje się w gospodzie.

Nie działo się nic nadzwyczajnego. Gospodyni łagodziła jakąś pijacką kłótnię nie wiadomo o co. Była krępej budowy. Odznaczała się większą od innych kobiet siłą fizyczną. Miała donośny głos i taki też charakter. Jenier była jej przeciwieństwem.

Na stole przy oknie piętrzyły się brudne naczynia obiecując niekończące się zajęcie.

Położywszy swój flet przy najbliższym miejsca pracy Jenier stole, siedział krasnolud Edgar. Gdy ujrzał dziewczynę, jak zwykle podszedł do niej podzielić się swoimi ostatnimi przemyśleniami znad kufla piwa.

– Posłuchaj mnie, ja ci coś powiem, sztuka to suka, twórców zjada żywcem na surowo. Nie ma dla nas litości ani zrozumienia.

Jenier uśmiechnęła się przyjacielsko. Spojrzała na stos nieumytych naczyń, podwinęła wysoko prawy rękaw, lewy zaś tylko do połowy. Pilnowała się, od dziecka miała wpojone, by zasłaniać to ramię.

Nagle w gospodzie usłyszano krzyki dochodzące z zewnątrz. Edgar, jako że nie stronił od wszelkich zamętów, pochwycił topór i lekko chwiejnym lecz dość szybkim krokiem wydobył się na dwór. Rześkie powietrze późnej jesieni i to co zobaczył, natychmiast go otrzeźwiło.

Dwoje ludzi wołając o pomoc nieśli w stronę gospody zakrwawionego człowieka. Edgar podbiegł do cierpiącego. Z tylnej kieszeni spodni wyciągnął chustę i otarł jego twarz. Nieśmiałe zdziwienie namalowało się na jego twarzy gdy zorientował się, że był to syn właścicielki karczmy. Na jego ciele znajdowały się liczne, głębokie zadrapania oraz rany jakby kłute i szarpane jednocześnie. Wokół nieprzytomnego zebrał się tłum.

Edgar tyłem odszedł kilka kroków. Oszalałe z rozwścieczenia kruki i wrony krążyły nieopodal. Krasnolud zadarł głowę przypatrując się ptakom. Te, gdy ujrzały jego zwróconą w ich stronę twarz, uformowały się w ciaśniejszą grupę i odleciały.

Jenier wywabiona z kuchni przerażającym krzykiem właścicielki, stanęła w drzwiach gospody. Edgar podbiegł do niej natychmiast gdy ją zauważył. Chwytając jej ramię zaprowadził z powrotem do środka.

– Zmiana planów Jenier. – wyszeptał z niepokojem w głosie.

IlrinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz