Przeczesałam palcami lekko skołtunione włosy, przypatrując się swojemu odbiciu w lustrze.
Vincent miał rację. Byłam inna.
Widziałam tę samą bladą twarz, te same podkrążone oczy, te same matowe włosy... A jednak coś się zmieniło. Ja się zmieniłam.
Wciąż byłam nieszczęśliwa. Chociaż przynajmniej w końcu miałam ku temu naprawdę dobry powód.
Obdarowywanie zaufaniem niewłaściwych osób nigdy nie kończyło się dobrze. Obdarowywanie zaufaniem kogokolwiek również.
Ale to nie było to. Nie chodziło o mój stan emocjonalny. Zmieniła się moja... reakcja na otaczającą mnie rzeczywistość. Już nie szukałam samotności w nocnych spacerach. Nie uciekałam na drugi koniec miasta, żeby dać upust emocjom na jakimś odludziu. Nie użalałam się nad sobą. Ale mnie żywiłam też nadziei na lepsze jutro. Po prostu... funkcjonowałam. Bez słowa protestu godziłam się na wszystko, co zsyłał na mnie los. Nie walczyłam. Już nawet nie próbowałam.
Miewałam jednak momenty, kiedy wydawało mi się, że powoli zaczynam wariować. Krótkie chwile wywołane przez konkretne wydarzenia. Miałam wówczas wrażenie, że sekundy dzielą wszystkie moje emocje, które tłumiłam w sobie przez tyle lat, od uwolnienia się. Że zaraz przejmą nade mną kontrolę. Że wybuchnę.
Te momenty, przerażające mnie do żywego, prędzej czy później mijały. Zawsze wracała słodka obojętność. Bo przecież i tak nie miałam na nic wpływu.
Obojętność albo szaleństwo. Nie było nic pomiędzy.
Dlatego wstawałam codziennie rano, wykonywałam swoje obowiązki i na wszystko odpowiadałam „tak". Okazało się, że wymagało to ode mnie znacznie mniej energii niż moje żałosne próby kontrolowania własnego życia. Pójście na łatwiznę zawsze było moją ulubioną opcją.
Usłyszałam dźwięk szarpania za klamkę do drzwi wejściowych, więc odruchowo przeniosłam na nią wzrok. Nie przestraszyłam się. Wiedziałam, kto to był.
Przeszłam do przedpokoju i zamaszyście otworzyłam drzwi.
– Kiedy w końcu dasz mi klucze do mieszkania? Niemalże ci je załatwiłam. To prawie, jakby było też moje.
Alex nie czekał na moją odpowiedź. Przepchnął się obok mnie i wszedł do środka.
Zupełnie jak do siebie.
– Jak będziesz płacił połowę za wynajem, to dostaniesz nawet dwa komplety – powiedziałam, zamykając drzwi. – Na wypadek, gdybyś jeden zgubił. I tak już spędzasz tu połowę swojego czasu... – Obróciłam się przodem do mieszkania. – Nie rozgaszczaj się. Zaraz wychodzimy.
Ale chłopak już siedział rozwalony na kanapie, z butami położonymi na stoliku kawowym. Znieruchomiał z uniesionym pilotem w jednej ręce.
– Zaprosiłaś mnie tylko po to, żeby od razu wyprosić? – Odrzucił pilota na miejsce obok i przerzucił rękę przez oparcie kanapy, przyglądając mi się z zainteresowaniem. – Robisz się w tym coraz lepsza.
Czekał, aż zadam właściwie pytanie. A ja nie miałam czasu grać z nim w jego gierki. Spieszyłam się.
– W czym? – zapytałam krótko, zbierając potrzebne rzeczy do torby. Postanowiłam łaskawie dać mu tę satysfakcję.
– W byciu mną.
Wow.
Powstrzymałam chęć przewrócenia oczami. Nie zamierzałam tego komentować.
– Jak się czujesz? – zapytałam więc, szybko zmieniając temat.
Wciąż szukałam mojego ulubionego kremu do rąk o wiśniowym zapachu.
