ROZDZIAŁ 4

107 31 26
                                    

                                                                                         
                                     Jayden

– To się nie skończy dobrze – wyszeptał wściekle Chuck, mrugając wymownie w kierunku Hayley, która właśnie odbierała zamówienie od jakiś trzech napakowanych typów siedzących przy stoliku obok.

Odwróciłem się w jej stronę i korzystając z okazji, że akurat zapisywała coś w tym swoim zeszyciku przeciągnąłem wzrokiem po jej sylwetce.

Hayley miała na sobie tylko – albo aż, zwykły, hotelowy mundurek kelnerki; jednak... ta dopasowana, fioletowa koszula i krótka spódniczka w kratkę tak idealnie podkreślały jej kobiece kształty, że już od samego gapienia się na tę dziewczynę coś ścisnęło mnie w żołądku. Musiałem przyznać, że była hmm... całkiem niezła: szczupła, wysoka, a do tego miała nieziemsko długie nogi i cholernie zgrabny tyłek.

– Daj spokój, Dawson, przyda mi się trochę rozrywki – fuknąłem, zabierając się do krojenia swojego omleta. – Poza tym... – rozłożyłem ręce, udając niewinnego szczeniaka – ...po pierwsze: ona nie jest stąd i kompletnie nic o mnie nie wie, a po drugie... – zrobiłem krótką pauzę i uniosłem znacząco brew – ... jest kelnerką. A te raczej nie biorą takiej roboty z nudów, tylko właśnie dla pieniędzy, więc...

– Więc co?! – Chuck wbił we mnie ostre spojrzenie.

Wywróciłem lekceważąco oczami, po czym pociągnąłem ze szklanki łyk soku pomarańczowego.

– Więc mam zamiar poudawać trochę skrzywdzonego przez życie pogubionego biedaka i sprawdzić, czy uda mi się wyrwać laskę, która przyjechała tutaj wyłącznie dla kasy – wyjaśniłem krótko.

Chuck najpierw wytrzeszczył na mnie te swoje brązowe gały, a później wybuchł głośnym, ironicznym śmiechem.

– Stary... – wydusił, kiwając głową z udawanym uznaniem, wciąż nie przestając się śmiać. – Nie to, żebym nie wierzył, że ci się nie uda... – urwał na chwilę i wskazał na mój lewy nadgarstek... – ale sam chyba przyznasz, że mistrzem kamuflażu to ty, kurwa, nie jesteś. Ten zegarek i bransoletka są za pewne warte o wiele więcej niż wynosi roczna pensja tej dziewczyny, a za te twoje okulary przeciwsłoneczne spokojnie mogłaby sobie kupić kilka fajnych wyjściowych kiecek. Ty nie potrafisz być biedakiem – oświadczył pewnie. – Nie umiesz nawet udawać.

Przeniosłem wzrok na swój lewy nadgarstek i zacisnąłem szczęki ze złości. Chuck miał rację, zegarek i bransoletka kosztowały fortunę, ale o ile zegarka mógłbym się pozbyć bez najmniejszego problemu, to bransoletkę dostałem od mamy i była to właściwie jedyna rzecz, jaka mi po niej pozostała.

Co prawda, trzy lata temu musiałem ją zmniejszyć o dobre kilka rozmiarów, bo matka podarowała mi ją na dwudzieste urodziny, kiedy byłem jeszcze stu trzydziesto kilogramowym grubasem, z którego tak swoją drogą już od najmłodszych lat nabijali się dosłownie wszyscy, włącznie z jego starszym bratem, ale... ciągle była jedyną pamiątką po mojej mamie.

– Mogę tego nie nosić, to znaczy...eee...przez jakiś czas – wydusiłem, chowając dłoń pod stolik. Chuck z miejsca obrzucił mnie zdumionym spojrzeniem. – I tak zawsze ściągam tę bransoletkę przez lekcjami kitesurfingu, żeby jej nie zgubić w wodzie, więc w sumie to nawet lepiej dla mnie – dodałem, wzruszając nerwowo ramionami. – Nie będę się już musiał tym przejmować.

– Taa... – parsknął, kręcąc z niedowierzaniem głową. – A jak wytłumaczysz się z tego, że mieszkasz w najbardziej luksusowym hotelu w całym Miami, który tak na marginesie należy do ciebie – kumpel wskazał na mnie widelcem – jeździsz odlotowym, czerwonym ferrari i jesteś właścicielem większości sprzętów wodnych na Miami Beach?

PłomienieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz