Rozdział Drugi

131 9 3
                                    

Zginam swą sylwetkę i spoglądam w jej bladoniebieskie oczy wstrzymując oddech. Cienkie stróżki ciemnoczerwonej krwi brudzą rumiane policzki kobiety, które teraz pokryte są fioletowymi sińcami. Bolesne obrażenia okrywają każdy skrawek porcelanowej skóry dziewczyny, dostrzegam głębokie cięcia w okolicy prawego ramienia i szare ślady opuszków palców bo obu stronach jej szyi. Próbuję pokonać wściekłość wypełniającą me żyły.

-Charlotte tak ?- Pytam miękko kierując dłoń w stronę jej zmasakrowanej ręki. Z przerażeniem wciska swą drobną sylwetkę w głąb szafy i wypuszcza z pomiędzy warg cichy szloch. Porzucam idiotyczny pomysł nawiązywania konwersacji i prostuję kręgosłup wsuwając swe umięśnione ramiona pod kruche ciało poszkodowanej. Z łatwością unoszę ją do góry, a następnie opuszczam dziecięcy pokój przepełniony zapachem stęchlizny by wydobyć zranioną duszę młodocianej z upiornych murów magazynu. Do moich uszu dociera charakterystyczny dźwięk syreny karetki pogotowia, dzięki czemu odnalezienie punktu pomocy staje się zadaniem niezwykle banalnym. Ciężkie, służbowe buty wbijają się w szklistą powierzchnię kałuży rozbryzgując pojedyncze krople nieczystej wody na ciemne spodnie osłaniające me nogi. Jeden z ratowników podbiega do nas w chwili gdy chłodne powietrze nocy otula jej praktycznie nagie ciało.

-Mat przygotuj tlen i krew!- Wrzeszczy osadzając swe palce na wewnętrznej stronie jej nadgarstka, odgarnia mokry kosmyk włosów z jej czoła po czym zakrywa górny odcinek twarzy swoją dłonią. - Spadek temperatury, widoczne niedotlenienie i wielokrotne rany cięte, połóż ją na leżance. -Jego interwencja nie trwa nawet minuty, posłusznie wykonuje krótkie polecenie po czym układam obolałe ciało szatynki na bladoniebieskim, cienkim prześcieradle okrywającym metalową leżankę wypełniającą wnętrze ambulansu. Ratownik zatrzaskuje drzwi, jego pomocnik sprytnie odwraca jej dłoń przebijając cienką skórę igłą. Zapominam o regularnej wymianie tlenu, obserwuje ich rytmiczne ruchy i precyzyjne określenia, przyłapując się na nerwowym skubaniu dolnej wargi. Moje zachowanie nie jest profesjonalne, poczucie winy i stres wypełnia każdą komórkę mej sylwetki. Blade, nienaturalnie żółte światło opada na okaleczoną twarz nastolatki podkreślając wyraźne rozcięcia jej ust i otarcia brody. Wstrzymuje wzrok na bladoróżowej, pulchnej wardze kobiety i obserwuję obfitą kroplę praktycznie czarnej wydzieliny opuszczającą bolesną szczelinę, ignorując krzyki pielęgniarzy unoszę dłoń do góry by przesunąć palec bo gładkiej skórze jej twarzy.

-Zrobię wszystko by człowiek, który cię zranił odpowiedział za swój bestialski czyn. -Szepczę obiecująco ostatecznie odsuwając się od drżącego ciała szatynki. Opadam na obite miękkim materiałem krzesło i wlepiam w nią swe jasnozielone tęczówki próbując uporać się z niezdrowym pragnieniem zemsty wypełniającym mój umysł. Pragnę cofnąć czas, odebrać przepełnione strachem zgłoszenie jako pierwszy i dotrzeć do miejsca przestępstwa o kilka sekund wcześniej by zacisnąć swe dłonie na szyi znęcającego się nad nią kata.

Nasuwam na plecy ciężki materiał pogniecionej kurtki wsuwając jedną z dłoni do niewygodnych spodni opinających me uda. Z trudem wysuwam z obszernej kieszeni prostokątną paczkę papierosów i unoszę jej wieko sięgając po zamkniętą w ruloniku dawkę śmierci. Owijam wargi wokół pomarańczowego filtra, przesuwam kciuk po chropowatej zębatce zapalniczki i zaciągam się gęstym dymem. Niezdrowa substancja powolnie przesuwa się po każdej komórce organizmu, próbuję oszukać umysł słabą teorią tłumaczącą moje zachowanie jako efekt wielogodzinnego stresu. Pokonuję kilkumetrowy chodnik oddzielający wejście szpitala od najbliższego postoju taksówek, otwieram drzwi lśniącego Mercedesa i zajmuje skórzany fotel pasażera wyrzucając niedopałek poprzez lekko uchylone okno. Znudzony kierowca wita się ze mną nieprzyjemnie, przedstawia ceny taryfy i dodatkowe konsekwencję związane z jakimkolwiek zniszczeniem auta spowodowanym moją obecnością, po czym wpisuje w małym ekranie dokładny adres mojego bloku i ostatecznie włącza się do wczesnego, Londyńskiego ruchu. Mimowolnie spoglądam na cyfrowy zegarek wbudowany w okrytą ciemnobrązowym drewnem deskę luksusowego auta i wzdycham odczuwając ogromne zmęczenie. Pokonanie odcinka dziesięciu kilometrów zajmuje mu trzydzieści pięć minut, niechętnie podaje mu kilka banknotów i opuszczam blaszaną klitkę pozwalając delikatnej bryzie na owianie mego zmęczonego ciała. Pokonuje blokadę żelaznych drzwi, stare jak zwykle ubrudzone schody i drewnianą powierzchnię wejścia oddzielającego upiorny korytarz od ciepła własnego mieszkania. Bezmyślnie ściągam z ramion ciężki materiał munduru zwracając szczególną uwagę na lśniącą tarczę odznaki, którą odkładam na szklany blat komody, pozbywam się niewygodnych spodni i ignorując potrzebę prysznica opadam na miękki materac łóżka zatapiając twarz w puszystej poduszce. Wzdycham zachwycony sposobem w jaki moje spięte mięśnie rozluźniają się. Naciągam na praktycznie nagą skórę cienki skrawek pościeli i zaciskam powieki próbując pozbyć się obrazu zapłakanych błękitnych tęczówek otoczonych krwistą otoczką bólu.

Crown Witness [H.S]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz