Rozdział Szósty

112 11 6
                                    

Przesuwa dłonie na brzeg blatu by ostatecznie zacisnąć drobne palce na bokach okrytego sińcami ciała. Rozchyla usta po czym ponownie je przymyka, powtarza ten gest kilkukrotnie. Ciemne rzęsy rzucając cień na zapadnięte policzki pokryte odrobiną jasnofioletowych plam, jej skóra powolnie odzyskuje właściwą barwę, ta myśl napawa mnie radością.

-W moim świecie słowo "zaufanie" straciło jakikolwiek sens. - Odpowiada cicho zagnieżdżając dolną, pulchną wargę pomiędzy białymi zębami. Unoszę brwi ku górze ukazując swoje zdziwienie. Odstawiam jasnozielony, ceramiczny kubek na grubą ozdobną podstawkę i opieram brodę na krańcach dłoni wpatrując się w niewyobrażalnie piękną, lecz zniszczoną istotę oddaloną ode mnie o zaledwie metr. - Nawet cię nie znam. - Obdarza mnie krótkim spojrzeniem paraliżując wszelkie receptory ruchu wypełniające mój organizm. Jest zjawiskowa, pomimo setki drobnych skaz okrywających jej alabastrową skórę. Ignoruję przedziwny deszcz dreszczy i oblizuję spierzchnięte wargi skupiając na bladoniebieskich tęczówkach kompletną uwagę.

-Przeczytanie biografii nie pomoże nam z pokonaniem ogromnego muru strachu, który wokół siebie zbudowałaś.- Zachowuje fałszywy spokój. Jestem przerażony jej inteligencją, krztą pewności siebie, którą wykorzystuje do stłamszenia mojego skopanego ego.

-Kompletnie mnie nie rozumiesz, prawda?- Jej złamany paznokieć przesuwa się po gładkim policzku by ostatecznie odgarnąć kosmyk jasnych włosów błądzący po szyi kobiety.- Kiedy jesteś małym dzieckiem próbujesz zaprzyjaźnić się z każdym dzieciakiem grającym w piłkę na twoim osiedlu. Zapraszasz go do domu, przedstawiasz rodzicom, tworzycie wspólną przyszłość, pokonujecie kolejne poziomy brutalnej gry jaką jest życie. Pozwalasz mu na używanie twojego joystica, lecz co jeśli jeden ruch zniszczy wszelkie osiągnięcia, małe puchary, drobne nagrody tej rozgrywki? Nigdy więcej na to nie pozwolisz, prawda? - Marszczę brwi analizując jej słowa. Z trudem przełykam gulę niepokoju wypełniającą me gardło. Głośny dźwięk dzwonka przerywa intensywny kontakt wzrokowy łączący nasze dusze. Unoszę się do góry i mamrocząc krótkie przeprosiny opuszczam skąpaną w świetle kuchnię by stanąć przed ciemnymi, dębowymi drzwiami oddzielającymi naszą tajemnicę przed resztą świata. Ostrożnie naciskam na metalową klamkę ciągnąć ku sobie drewnianą deskę. Przed moimi oczami wyrasta pulchna, ciemnowłosa kobieta ubrana w biały, szpitalny uniform. Jej usta wykrzywiają się w słodki uśmiech, porusza plakietką potwierdzając tożsamość i bezsłownie mija me ciało dostając się do ciepłego wnętrza budynku.

- Pan Styles?- Oszołomiony kiwam głową. Nie potrafię otrząsnąć się po wodospadzie ciężkich słów opuszczających bladoróżowe usta Charlotte. Sposób w jaki postrzega otaczający ją świat jest niczym przerażający film nakręcony okiem osoby pochłoniętej przez depresję. Nie bagatelizuję okropieństwa, które doprowadziło ją do tego stanu, lecz nie umiem pogodzić się z utratą wesołej, niebieskookiej dziewczyny, którą była przed tragedią..- Madeline Cowell.- Ujmuję mą dłoń zaciskając krągłe palce na ozdobnych pierścieniach.- Jestem pielęgniarką, zostałam przydzielona jako opiekunka zdrowia pani Charlotte, muszę zbadać jej skórę oraz upewnić się o dobrym samopoczuciu pacjenta. - Wyjaśnia łagodnie odstawiając dużą, skórzaną torbę na szafkę po prawej stronie holu. Jej uśmiech wypełnia każdy kąt mieszkania ,a duże, zielone oczy badają krzywiznę zmarszczek pokrywających me czoło.

-Nie poinformowano nas o dodatkowych badaniach.- Kątem oka spoglądam na drobną sylwetkę Charlotte opierającą się o chłodną, wykafelkowaną ścianę kuchni. W jej błękitnych tęczówkach dostrzegam błysk niepokoju, jestem pewny, że świadomość kolejnych dłoni ocierających się o obitą skórę kobiety wpycha ją na granicę wytrzymałości.

-Komendant Głównej Komendy w Londynie przesłał szpitalowi stosowne zawiadomienie zmuszające instytucję do przyznania poszkodowanej osoby z preferencjami przyzwalającymi na przeprowadzanie kontroli poza ścianami przychodni. - Podąża śladem moich tęczówek by natknąć się na cel jej wizyty. Unosi kąciki ust ku górze tworząc mocne zagłębiania pulchnych policzków.- Panie Styles, nie jestem wrogiem, powód mojej napaści jest klarowny, proszę schować zbroję rycerza i pozwolić mi pracować.- Gasi moją złość gestem zapraszając Charlotte do salonu. Skąd w tej kobiecie tyle bezczelności ?- Badania zostaną przeprowadzone w pokoju dziennym, zgodnie ze wskazówkami Inspektora Brandson Pani Black musi pozostać pod stałym nadzorem funkcjonariusza policji, ze względu na intymność badań pozwolę sobie poprosić Pana o pozostanie w holu mieszkania. Czy stanowi to problem ?- Unosi idealnie wyregulowane brwi do góry obserwując wątłe ruchy Charlotte nieśmiało pokonującej kolejne centymetry przedpokoju. Kręcę głową.- Dobrze.- Odwraca się na pięcie, ostre końcówki idealnie prostych włosów zderzają się z rozgrzaną skórą mej twarzy przez co wykonuję kilka kroków w tył. Zachowuję ostrożność i wytężając słuch powracam do kuchni , gdzie zastaję dwa kubki kompletnie zimnej herbaty oraz nadgryziony kawałek tostu z dżemem. Próbuję ograniczyć się do wyłapywania pojedynczych słów lekarki informującej Charlotte o ogromnych postępach w wyglądzie skóry twarzy oraz brzucha.

Crown Witness [H.S]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz