Czyśćcowe Dusze

116 10 3
                                    

Dziś dzień Wszystkich Wiernych Zmarłych. Słońce zaszło kilka godzin temu, więc jedyne marne światło pochodziło od zniczy, które osnuwała gęsta mgła. Wysoki chłopak o czarnych włosach i bystrym szarym spojrzeniu kroczył po opuszczonym cmentarzu. Zimno przenikało go do samych kości, ale nie zdradzał tego. Szedł powoli wypatrując jednego grobu. Grobu swojego ojca.

Nie minął rok od jego śmierci, a on nadal tęsknił i nie potrafi pogodzić się ze stratą. Ciągle zdawało mu się, że widział i słyszał go nocą na opustoszałych uliczkach. Powtarzające się koszmary o zgonie rodzica nie dawały mu spokoju, dlatego zawsze odczuwał zmęczenie.

Nastolatek był tu poprzedniego dnia, jednak znów coś kazało mu przyjść w tę stronę. Jakaś siła. Głos wołający o pomoc. Podążał uliczkami cmentarza, gdy delikatny ruch przyciągnął jego wzrok.

Dostrzegł ubraną na czarno dziewczynę. Jasne włosy spływały po jej plecach, a czarną sukienkę oblepiało błoto. Mimo brudu przypominała piękny wodospad, lecz zamiast wody spadało ciekłe złoto.

Kiedy podszedł bliżej, zobaczył, że klęcząca postać płacze nad grobem. Gdy znalazł się kilka kroków od niej,delikatnie dotknął jej ramienia; blondynka odskoczyła jak oparzona, ale po chwili utkwiła błękitne spojrzenie w twarzy chłopaka, który powiedział:

– Nie bój się. Czemu płaczesz? Jestem Evan, a ty?

Mimo strachu, który ogarniał jej serce wydobyła z siebie cichy szept:

– Jestem Annie Ash... Nie powinnam o tym mówić. To... nic przyjemnego, ale dam sobie radę.

– Możesz mi zaufać. Mogę ci pomóc. Co się stało? – Cóż, on nie zaufałby przypadkowo napotkanemu chłopakowi, który w nocy włóczy się po cmentarzu. Jednak, wbrew wszelkiej logice, coś mówiło mu, że te słowa przekonają ją. Usłyszał, jak bierze głęboki wdech.

– Pięć lat temu prowadziłam samochód. Byłam najmłodsza, szesnastolatka wśród dziewiętnastolatek, ale moje koleżanki upiły się na imprezie. Nie miałam prawa jazdy. Myślałam, że to dobry wybór. –Jej wargi i całe ciało zaczęły się trząść. – Nie chciałam. Nie chciałam...

Łzy w oczach dziewczyny sprawiły, że Evan przytulił ją. Dziwił się, że miała już 21 lat, przecież wyglądała na mniej. Chciał szepnąć jej do ucha, że nie musi już nic mówić, że może zachować to dla siebie. Jednak drżący głos znów wydobył się z koralowych ust dziewczyny:

– Nie chciałam ich zabić. Ale to zrobiłam. To moja wina. Zabiłam je wszystkie. Nikt nie przeżył. Alice. Emily. To moja wina. To moja wina, że nie żyją. Nie chciałam. Drzewo pojawiło się znikąd. Droga... pokrywał ją lód. Nie chciałam. Ale to zrobiłam. Gdybym jechała wolniej. Gdybym poprosiła kogoś o podwiezienie... Nic by się nie stało. Ale już za późno, nie wrócę im życia. Zabiłam dwie osoby. Moje przyjaciółki. Ufały mi, a ja... To moja wina – wydusiła z siebie, a jej ciałem znowu wstrząsnął szloch.

– Nie. To nie twoja wina. To nie twoja wina, że rosło tam drzewo. Nie twoja wina, że było ślisko. To nie twoja wina, że umarły. Ale pomyśl o nich. Nie chciałyby, żebyś się załamywała – chłopak starał się mówić delikatnie. Jego kojący głos dodał Annie otuchy.

– Pamiętaj, one nie miałyby ci tego za złe. Chciałyby, żeby na twoją duszę spłynął spokój. – Odszedł od niej na kilka kroków. Nie chciał, by matka się o niego martwiła. Odwrócił się na delikatny dźwięk niesiony z wiatrem. Jedno ciche słówko:

– Dziękuję. – Dziewczyna nadal klęczała nad grobem, a łzy ciągle płynęły po jej policzkach. Zaszła jednak ogromna zmiana – uśmiechała się. A ten uśmiech dodawał otuchy, rozjaśniał mrok.

Evan dotarł do mogiły ojca i nie czuł już smutku; czuł nadzieję. Nadzieję, że jego rodzic jest w lepszym miejscu. Zapalił znicz i spędził kilka minut na wyobrażaniu sobie, że siedzą razem, jak za dawnych lat.

Chłopak wrócił inną drogą, nie wiedział, dlaczego. Znów słyszał błaganie. Nie było to już błaganie pełna bólu i rozpaczy, ale prośba o zapewnienie lepszego jutra. Idąc między nagrobkami zwrócił uwagę na jeden, który przykuł jego uwagę. Data wydawałaby się zwyczajna. Kilka cyfr oznaczających śmierć sprzed pięciu lat, ale w połączeniu z nazwiskiem wywołała zdziwienie i szok na twarzy nastolatka... Jego serce doznało ukłucia strachu.

Złote litery wykute w tablicy układały się w dwa słowa– Annie Ash. Ciemnowłosy przystanął. Wszystkie emocje uciekły, pozostało tylko współczucie.

Postanowił poświęcić kilka minut tej osobie. Dziewczynie pogrążonej w rozpaczy. Jedna modlitwa. Tylko kilka słów. Odszedł od zaniedbanego grobu. Wewnętrzny głos ucichł. Niby wszystko wyglądało jak wcześniej, a jednak było inaczej. Te kilka zdań wypowiedzianych w ciemności sprawiły, że zmieniło się bardzo wiele. Evan nie mógł tego zobaczyć, ale po drugiej stronie cmentarza nie znalazłby nikogo.

Żadnego człowieka. Żadnej duszy. Została tylko gęsta mgła, a zatroskana blondynka w brudnej sukience zniknęła, by wstąpić na nową ścieżkę. Na ścieżkę szczęścia. Piękna. Radości. Na ścieżkę bez bólu i zmartwień...

***

– To on. Nie jest zwyczajnym chłopakiem. – Zakapturzona postać przyglądała się cmentarzowi zza muru. – Ma w sobie to co jego ojciec – przytaknęła druga. – Ale brak mu doświadczenia. Jest nieświadomy. Można to wykorzystać. Mężczyzna i kobieta skierowali wzrok na bramę, z której wychodził nastolatek. Czarne włosy, ostre rysy twarzy. Trochę bledszy od ojca. Jeszcze tego nie wiedział, ale byli ludzie, którzy pragnęli jego śmierci. Byli ludzie, którzy chcieli go wykorzystać. Ludzie... i nie tylko oni.

Czyśćcowe DuszeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz