Tajemniczy typ zarywa do mojej dziewczyny

859 67 17
                                    

Za oknem zaczęło powoli zachodzić słońce. Leżałem na łóżku w swoim domku na obozie i rozmyślałem. Tak szczerze, to niesamowicie się nudziłem. To chyba pierwsze tak spokojne lato na Obozie Herosów. Naprawdę nie działo się nic nadzwyczajnego. Spanie, jedzenie, treningi, gry, zawody i znowu spanie, jedzenie, treningi...

„Jeszcze trochę i zacznę żałować, że cała ta wojna się skończyła."

Westchnąłem.

„Dość! Nie mogę tyle siedzieć sam, bo ludzie pomyślą, że nie żyję!"

Gdybym miał rodzeństwo, to zawsze coś by się działo. Oczywiście był mój ulubiony brat-cyklop Tyson, ale on znów pojechał do pałacu Posejdona, a ten jednak nie przysłał mi żadnego rodzeństwa. Z jednej strony mi ulżyło, bo to znaczyło, że wciąż byłem jego ulubionym synem, ale czasem żałowałem, że nie było młodszych dzieciaków, z którymi mógłbym spędzać czas. Dodatkowe ręce do sprzątania domku też by się przydały.

Na obozie trochę się pozmieniało. Wiele osób wciąż żyło poprzednim latem. W domku Afrodyty brakowało Sileny, w domku Hefajstosa Beckendorfa...

Wciąż wspominało się poległych herosów.

Za to bogowie jak na razie dotrzymują słowa i uznają wszystkie swoje dzieci, zanim te ukończą dwanaście lat. Wreszcie w domku Hermesa zrobiło się tyle miejsca, że można swobodnie oddychać. Oczywiście bracia Hood dalej wycinają wszystkim numery. Przynajmniej to się nie zmieniło.

Chejron dalej nas trenuje i grywa z Panem D. w karty. A właśnie! Pan D. jest teraz dużo szczęśliwszy, a to dlatego, że Zeus skrócił jego karę i chyba dzięki temu już się na nas nie wyżywa. Oczywiście wciąż przekręca nasze imiona i bez opamiętania pije Pepsi.

Zastanowiłem się, dlaczego właściwie gniję w tym domku sam, jak ostatni frajer, ale zaraz sobie przypomniałem.

Annabeth uznała, że powinienem odpocząć, bo przez przekleństwo Achillesa nie mogę się przemęczać.

Jeszcze jak na złość, nikt nie chciał ze mną posiedzieć. Grover miał teraz swoje obowiązki i Kalinę, więc dla mnie nie mógł znaleźć czasu, a Annabeth przeglądała zawartość laptopa Dedala. Rzadko się z nim rozstawała.

Umówiliśmy się na spacer, ale do wyznaczonej godziny wciąż był czas.

Mógłbym poćwiczyć na arenie z Clarisse albo ją po prostu podenerwować, ale nawet ona miała jakieś życie towarzyskie. Poszła na randkę z Chrisem. Ciekawe gdzie. Może na siłownię.

Za to Rachel, jako nowa Wyrocznia, miała teraz swoje obowiązki. Czasem boję się z nią rozmawiać, bo w każdej chwili może wygłosić jakąś straszną przepowiednię. Ona naprawdę często to robi. Ja nie wiem, jak z nią wytrzymują w szkole. Teraz, kiedy jest lato, to przyjechała na obóz i swoimi przepowiedniami dręczyła nas. A ja wolałem jej dodatkowo nie prowokować swoją osobą.

W końcu wyszedłem z domku i ruszyłem nad wodę, by spotkać się z Annabeth. Chciałem z nią o czymś porozmawiać. Miało to związek właśnie z Rachel. Annabeth w końcu ją polubiła i dziewczyny często ze sobą rozmawiały.

A ja miałem z tym problem.

W głowie tworzyły mi się scenariusze, w których Rachel mówi o tym, co zaszło w samochodzie Paula. Może ona myśli, że Annabeth o wszystkim wie i nagle kiedyś rzuci coś w stylu: „Naprawdę nie przeszkadza ci, że całowałam się z twoim chłopakiem?"

Ann by mnie zabiła. Najpierw mnie, a potem Rachel. A może odwrotnie. Tego nie jestem pewny.

Jedynym świadkiem naszego pocałunku był Beckendorf, ale on... Ale on nie żyje...

Mimo to, chciałem porozmawiać z Annabeth. Lepiej, żeby dowiedziała się tego ode mnie, niż od Rachel.

Świetnie się nam układa i nie chciałbym tego zepsuć.

Z jednej strony jest tak, jak wcześniej. Annabeth nie daje mi forów i zawsze ze mną wygrywa. I nieważne, czy to szermierka, czy warcaby.

Często chodzimy wieczorami na spacery, dużo rozmawiamy, trzymamy się za ręce i całujemy się. To jest akurat ta miła nowość w naszej relacji.

Bardzo często zabieram Annabeth na randki do Nowego Jorku. Na kolację, do kina, muzeum, do Central Parku albo na Statuę Wolności. Patrzymy wtedy w gwiazdy i po prostu jesteśmy sobą. Ja kocham ją, a ona kocha mnie. Nic innego się nie liczy.

Powoli spacerowałem po obozie i układałem sobie w głowie całą rozmowę. Było ciepło, spokojnie i cicho. To ostatnie mnie nieco zaniepokoiło.

Nie zastanawiając się nad tym dłużej, poszedłem prosto na plażę. Przyśpieszyłem trochę, by Annabeth nie musiała dłużej na mnie czekać.

Stanąłem na nagrzanym piasku. Plaża była pusta. Dopiero po chwili dostrzegłem coś dziwnego. Na samym krańcu długiego pomostu stała Annabeth. A dlaczego było to dziwne? Dlatego, że przed nią stała jakaś chuda, wysoka postać w długiej, czarnej pelerynie. Miała kaptur, więc nie wiedziałem, kto to jest, ale czułem, że to żaden z obozowiczów.

Nagle postać wyciągnęła swoją kościstą rękę w stronę blondynki. Z dłoni wystrzeliła kula złotego światła, a Annabeth bezwładnie wpadła do wody.

– Annabeth! – wrzasnąłem, a tajemnicza postać odwróciła się w moją stronę.

Mogłem sprawić, że woda wyciągnęłaby Annabeth na powierzchnię albo stworzyć dla niej bańkę, a sam rzucić się na zakapturzonego wroga. Mogłem. Ale tego nie zrobiłem. Dlaczego? Nie wiem, ale kiedy widzisz, że twoja dziewczyna zaczyna tonąć, nie myślisz o niczym innym, tylko o tym, jak ją uratować. Zdałem się na instynkt.

Bezmyślnie wbiegłem na pomost i rzuciłem się do wody.

Annabeth tonęła. Opadała powoli na dno. Podpłynąłem do niej szybko i złapałem za rękę. Wyciągnąłem ją z wody i wziąłem w ramiona. Była nieprzytomna. Spojrzałem na pomost. Tajemniczej postaci już nie było. Wyszedłem na ląd.

– Chejronie! – krzyknąłem, biegnąc do Wielkiego Domu i niosąc na rękach wciąż nieprzytomną Annabeth.

THE END

Problemy półkrwiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz