Rozdział 1

355 23 2
                                    

Nie wiem od kiedy wszystko dla mnie się zmieniło. Od kiedy moje życie zostało odwrócone do góry nogami, a ja zostałam wrzucona w wir huraganu jakim jest dorastanie. Wiem tylko, że nic już nie będzie takie samo. Nie ma powrotu.



Siedziałam na huśtawce na sadzie, którą dawniej zrobił dla mnie tata. Był to zwykły kawał łańcucha i deski, ale dla mnie to było cudowne. Siedziałam, bujając się nogą, ledwo dotykając gruntu. Podniosłam wzrok z ziemi i jeszcze raz rozejrzałam się po zakątku, w którym byłam. Po prawej stronie miałam wielki Dąb i dalej jabłonie rosnące bez względnego porządku. Była wiosna, wszystko zaczęło wracać do życia, więc nikt mnie nie widział na huśtawce, miałam zapewnioną prywatność. Był nawet ciepły dzień, choć nie obyło się bez zachmurzenia. W końcu to Longhope, miasteczko graniczące z lasem Forest of Dean. Spojrzałam do góry na ptaki, które latały i pomyślałam, że chciałabym być tak jak one. Latać i widzieć świat z góry, podziwiać jego piękno.

Miałam wtedy siedem lat. Byłam młoda, niepewna siebie, nieufna, cicha i zamknięta w sobie. Miałam tylko Marco, najlepszego przyjaciela od piaskownicy. . Z nim bawiłam się autkami w piasku (tak, dobrze przeczytaliście..),   chodziłam na spacery po parku, pływałam w basenie. Blondyn o pięknych blond włosach, zawsze na krótko ściętych często mnie zaskakiwał. Pomimo swojego kalectwa dawał sobie radę jak niejeden zdrowy człowiek. Pewnie zastanawiacie się o co mi chodzi? Marco nie miał lewej ręki. Po prostu taki się urodził.

Śpiew ptaków zawsze mnie uspokajał. Właśnie tego potrzebowałam w tamtym momencie. Musiałam się odciąć od świata, od hałasów i problemów. Pamiętam ten dzień jakby był wczoraj, ponieważ tato z mamą nieźle się pokłócili, głównie z tego względu, że ojciec przyszedł pijany do domu, a chora mama nie panowała nad nerwami. Zaczęli się nawzajem przekrzykiwać, aż w końcu mama nie wytrzymała i zbiła talerz, który miała w ręku. Huk i krzyki sprawiły, że chciałam płakać. Nic nie mówiąc wybiegłam z domu ze łzami w oczach, nie mówiąc rodzicom. Jednak nie uciekłam niezauważona. Usłyszałam tylko jak Dean, mój starszy brat krzyknął:

- Co znów zrobiliście? Wystraszyliście ją i znowu ryczy! Uspokójcie się wreszcie, bo mam już tego dosyć!

Tylko tyle wychwyciłam z tej kłótni. Później tylko widziałam i słyszałam jak mama wkurzona trzasnęła drzwiami i wyszła z domu tak jak ja nic nie mówiąc. Dean z ojcem zostali, lecz dalej słyszałam krzyki. Skuliłam głowę i poczułam jak łzy spływają mi po policzkach. Zachlipałam. Miałam dość tego hałasu, życia, rodziców. Miałam nawet dość Boga, który nic z tym nie robił.

Wtedy nie widziałam wielu rzeczy.

Przez chwilę nie myślałam o niczym, zatopiłam się w ciszy i błogim uczuciu, które dawała. Czułam jakby połączenie z wszystkimi zwierzętami żyjącymi w sadzie. Czułam ich pocieszenie, które przelewało się we mnie, dając chociaż chwilowe ukojenie. Uspokajałam się. Delikatnie się wychyliłam, by rozhuśtać łańcuch, lecz raczej marnie mi to szło. Aż sapnęłam, a wredna huśtawka tylko delikatnie się bujała. Wtedy poczułam jak ktoś stojący za mną złapał za prowizoryczne siedzonko i popchnął tak, że czułam jakbym latała. Zaśmiałam się moim dziecięcym, szczerym śmiechem, którego tylko on słyszał. Mój najlepszy przyjaciel.

- Łap liście! - krzyknął za mną ze śmiechem i gdy huśtawka wracała do niego, bujał coraz mocniej, aż tak mnie rozbujał, że dosięgałam palcami liści drzewa.

- Mocniej! Nie mogę dosięgnąć! - odkrzyknęłam, śmiejąc się. Spełnił moją prośbę i kolejnym razem już mogłam złapać liście i zerwać, śmiejąc się wniebogłosy. To w takich chwilach najbardziej cieszyłam się, że go mam.

Zaczęłam się zatrzymywać, aż w końcu huśtawka była w bezruchu. Wtedy on, dalej stojąc za mną, przytulił się do moich pleców na przywitanie. Prawie zawsze kiedy słyszał jak moi rodzice się kłócą przechodził przez dziurę w drewnianym płocie i zachodził od tyłu. Wiedział jak hałas na mnie wpływa.

- Słyszałem kłótnię, Anastasjo. O co poszło? - spytał, szeptając mi do ucha.

- Nawet nie wiem dokładnie. Tato znów pijany, a mama szukała pretekstu, tyle. - nie chciałam o tym mówić. Mimo swojego wieku oboje byliśmy dość dojrzali emocjonalnie. Marco też miał podobnego ojca, który czasem potrafił być brutalny wobec najmłodszego syna. Z mojego gardła znów wydobył się szloch. - Nie chcę tego. Nienawidzę ich wszystkich, życia, tej popapranej rodziny, Marco. Chcę by to się skończyło, wiesz?

- Wiem, wiem, ale musisz być silna. Dasz sobie radę, jestem tutaj. Poczekasz te kilka lat i wyjedziesz stąd, zostawisz to bagno za sobą. Przejdziesz przez to. - dzięki jego słowom zrobiło mi się ciepło na sercu, znów poczułam nadzieję, że kiedyś będzie lepiej. Marco mnie puścił i stanął naprzeciwko. - A teraz nie rycz już, dobrze?

- Dobrze - kiwnęłam na potwierdzenie i uśmiechnęłam się przez łzy.

- A teraz złaź, ja też chcę się pohuśtać.



I jak ? To dopiero początek, dlatego rozdziały mogą trochę przynudzać, ale chcę Was dobrze wprowadzić w akcję ;) 

Mam nadzieję, że rozdział Wam się podoba^^

LOVE U GIRLS :P


Different  Side - H.SOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz