- A jakieś talenty, uzdolnienia?
- Ponoć umiem śpiewać i trochę gram na gitarze. No i rysuję... sporo. Mam nawet na telefonie parę prac, pokazać ci?
- Dawaj, Picasso. - powiedziałam z uśmiechem. Minęło 15 minut odkąd zamówiliśmy coś do jedzenia i atmosfera była świetna. Zaczęliśmy się dogadywać i przebrnęliśmy już dawno przez 20 pytań, ale wciąż ciągnęliśmy grę dalej. Często musiałam udawać, że wcześniej nie wiedziałam tego co mówił, bo miałam wrażenie, że gdybym powiedziała mu, że go znam z Youtuba to zrobiłoby się sztywno i niemiło. Chociaż i tak będę musiała mu to kiedyś wyznać.
Joe pokazał mi na telefonie zdjęcia swoich prac, po chwili zdałam sobie sprawę, że widzę ekskluzywne szkice z jego nowego dzieła - Username: Evie. Były naprawdę imponujące.
- Chciałabym tak rysować, a jedyne co potrafię to kolorować nie wychodząc za linie. Świetne rysunki. Długo się tego uczyłeś?
- Od dzieciństwa coś bazgrałem, potem podszedłem do tego profesjonalnie i zacząłem rysować regularnie. Może cię kiedyś nauczę, kto wie. - podarował mi najpiękniejszy uśmiech na świecie.
- Wątpię, żebym się tego nauczyła. - odpowiedziałam poprawiając włosy, aby nie zobaczył, że się rumienię.
- A jak u ciebie z talentami?
- Hmm... Też trochę śpiewam i to chyba tyle. Lubię robić zdjęcia, czasem mi nawet ładne wychodzą. - wzruszyłam ramionami. - Nic specjalnego.
Kelnerka przyniosła nam nasze zamówienia. Wciąż prowadząc tzw. "small talk" uważałam na to, żeby się nie zabrudzić przy jedzeniu, a parę razy przyłapałam go na wpatrywaniu się na mnie, albo kogoś za mną. Zawsze lepiej myśleć o tej drugiej opcji niż od razu popadać w samozachwyt, bo osobnik płci męskiej patrzy się na ciebie dłużej niż 3 sekundy. Jednak rumieniec i tak pozostawał na mojej twarzy.
- Jamie, Jamie, Jamie. - powtórzył przełykając ostatni kęs dania z talerza.
- Joe, Joe, Joe. - przedrzeźniałam go.
- Lubię jak mówisz moje imię. Chyba ogólnie cię lubię, wiesz? - popatrzył na mnie i uśmiechnął się zadziornie. Wywróciłam oczami i udałam, że poprawiam sobie buty, byleby nie patrzył na to jak się czerwienie.
- To świetnie. - burknęłam spod stołu, ale uśmiech satysfakcji wciąż pozostawał na mojej twarzy. - Kontynuuj wcześniejszą myśl. - oparłam głowę na dłoni.
- Robimy dzisiaj imprezę w pokoju z chłopakami. No nie wiem czy to impreza, po prostu będzie alkohol i będzie grała muzyka, póki nas z hotelu nie wyrzucą. Może wcześniej pójdziemy gdzieś na miasto. Co ty na to, żeby na potowarzyszyć?
Zastanawiałam się przez chwilę. Czy ja w ogóle nadaję się do takich rzeczy? Może Caspar i Oli nie będą się za dobrze bawić w towarzystwie osobnika z Wenus. Raz kozie śmierć
-Niby nie miałam podejmować głupich decyzji, ale myślę, że mogę wam "potowarzyszyć". Chyba, że to pretekst by mnie wywieźć gdzieś do lasu. To wtedy nie.
- Pokój numer 133. - mrugnął okiem. - A póki co... - zaczął, ale przerwał mu ktoś krzyczący jego imię. - To Caspar. - poinformował mnie i wskazał mu ręką by podszedł do nas. Odwróciłam się i zobaczyłam wysokiego blondyna, gdybym przy nim stanęła to prawdopodobnie bym ledwo dosięgała do jego łokci.
- Czyżby to była ta niewiasta, która wyrwała Cię z mocnego snu na kacu? - zaśmiał się i podał mi rękę. - Caspar, cholera masz wpływ na niego, ledwo się znacie, a już wyrywasz go z pościeli. - mrugnął i sięgnął po krzesło obok, by się dosiąść. Joe wywrócił oczami i przeprosił za jego zachowanie.
- Spoko, nic się nie stało. - uśmiechnęłam się obracając pustym już kubkiem od kawy.
- Jak mniemam zostałaś już poinformowana o imprezie?
- Dokładnie tak. Wiesz, jeśli nie chcecie żebym tam była to...
- Szzz. Cicho. Chcemy, chcemy. - blondyn szybko uciął mi połowę zdania. - Joe najbardziej. - wyszczerzył zęby to kurdupla i w zamian za to dostał mocno w lewą nogę.
- Dobra, Caspar, wystarczy już. - mruknął Joseph i zwrócił się trochę do mnie i trochę do przyjaciela. - Chyba pójdziemy po zakupy przed imprezą, co Caspar? Jamie, idziesz z nami. - nawet nie zdążyłam wtrącić 3 słów, a on już podjął za mnie decyzje.
- Idziemy, idziemy, zwłoki Oliego chyba nadal leżą w pokoju, ale sądzę, że o 17 powinny powstać ze zmarłych.
- W takim razie, - Joe wstał od stolika. - Jamie jesteśmy w kontakcie. Napiszę o której się spotkać i gdzie i takie tam. Odprowadzić Cię do pokoju? - zaproponował i przyznam, była to cholernie kusząca propozycja, ale już nie chciałam mu zawracać głowy.
- Póki co jestem trzeźwa, więc zajdę sama. Co innego wieczorem. - zaśmiałam się lekko. - Dzięki za śniadanie, przepraszam za zajęty czas i w ogóle.. no... To cześć! - pomachałam, odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę pokoju hotelowego.
Jeśli kiedykolwiek będziecie się żegnać z chłopakiem po śniadaniu/obiedzie/kolacji/randce - w życiu nie żegnajcie się tak, jak właśnie ja to zrobiłam.
CZYTASZ
Another peaceful summer.
FanfictionJamie zbierała pieniądze na te wakacje przez dwa lata. Chciała wreszcie spędzić je gdzieś indziej niż w swoim mieście czy w Brightonie. Postanowiła, że poleci do Los Angeles, miasta w którym w ciągu jednego dnia dzieje się więcej rzeczy, niż działo...