Śniadanie

427 35 9
                                    

*Joe*

Obudziłem się z wrażeniem, że moja głowa zaraz rozpadnie się na dwa kawałki. Powoli otworzyłem oczy i się rozejrzałem. Nawet nie pamiętam jak wczoraj wróciliśmy do hotelu, ale doskonale odczuwałem skutki mieszania alkoholu. Powstrzymałem ochotę zwymiotowania i sięgnąłem po wodę.

Spojrzałem na chłopaków, Caspar nawet nie dotarł do łóżka, ale się nie dziwię bo wypił trzy razy więcej ode mnie. Oli już się obudził i sprawdzał coś na telefonie, co skłoniło mnie do sięgnięcia po swój. Wyświetliła się jedna nowa wiadomość i zaraz ją przeczytałem.

Jamie: Dobrze wiedzieć, że milczenie oznacza zgodę, a nie na przykład, że ktoś śpi. W każdym razie - nadal chętny na to śniadanie? Czy może zgonujesz?

Ściągnąłem brwi. Nie kojarzyłem faktów, aż do momentu gdy zobaczyłem poprzednie wiadomości. Czyli po pijaku napisałem do tej dziewczyny, co zniszczyła mój aparat, no ciekawie zrobiłem ten pierwszy krok, nie powiem. Spodobała mi się, nie znam jej charakteru, ale wydaje się być naprawdę w porządku i urodą... no, jest śliczna. Może mnie zna? Niby wtedy nie powiedziała, że doskonale wie kim jestem.

Ja: Nie jestem w stanie dotrzeć do łazienki bez ochoty zwrócenia wszystkiego co wczoraj wchłonąłem, ale na śniadanie mogę pójść. Tylko potrzebuję odrobiny czasu ;)

Jamie: Około?

Ja: Spotkajmy się o 11:30 w restauracji obok hotelu. A i przepraszam za te moje smsy, nie kontroluję siebie po alko.

Chyba zabiłem rozmowę, no nic, będzie więcej do gadania przy porannej kawie. Miałem półtorej godziny żeby się wyszykować, więc w końcu udało mi się dotrzeć pod prysznic i ogarnąć.

Często spotykałem się z ledwo poznanymi dziewczynami, ale teraz trochę się stresowałem. Chwilę potem przypomniałem sobie, że przecież jestem Joe Suggiem i stres sam przeszedł.

*Jamie*

"Boże, wychodzę na śniadanie z ósmym cudem świata!!!" wysłałam wiadomość dla mojej dobrej koleżanki Kate. W życiu nie uwierzy, że ja - dziewczyna, która na ogół jest nieco nieśmiała będzie jeść śniadanie z Suggiem. Ale los się do mnie najwyraźniej uśmiechnął.

Rano wzięłam już prysznic, więc zostało mi się umalować i ubrać w coś znośnego dla oka. Wzięłam swoją torebkę z kosmetykami i stanęłam przed lustrem. Związałam dłuższe brązowe włosy w kok, żeby mi się trochę pofalowały same z siebie. Nałożyłam korektor rozjaśniający w niektóre miejsca, lekki podkład na śniadą skórę i puder. Ciemne oczy podkreśliłam tuszem do rzęs i wypełniłam brwi. Jako, że moja cera jest blada jak cholera to dałam jeszcze trochę różu na policzki, a co. Rozpuściłam włosy i wzięłam głęboki oddech. O czym ja w ogóle będę z nim rozmawiać?

Przecież pochodzimy z dwóch różnych światów, co jeśli atmosfera będzie tak sztywna, że będę musiała sobie wymyślić wymówkę, żeby wrócić do pokoju? Może powinnam poszukać jakichś tematów w internecie? Albo w ogóle się z nim nie spotkać? Nie... Jakoś to będzie.

Nałożyłam na siebie przewiewną koszulę o kolorze pudrowego różu i jasne, dżinsowe spodnie. Dzisiaj nie było już tak gorąco jak wczoraj, dobrze, przynajmniej nie będę wyglądać jak spocony potwór. Chyba jestem gotowa.

Do wyjścia zostało jeszcze pół godziny, długo się szykowałam jak na mnie. Z głodu burczało mi już w brzuchu ale musiałam wytrzymać. Włączyłam laptopa i przeglądałam internet, a z jedenastej zrobiła się jedenasta dwadzieścia. Założyłam czarne sandałki, wzięłam telefon z portfelem i spryskałam szyję perfumami. Odczekałam jeszcze 5 minut i wyszłam.

***

Stoliki restauracji były w środku jak i na zewnątrz. Na dworze było o wiele fajniej jeść, więc rozglądałam się z nadzieją, że gdzieś tam będzie siedział Joe. Tylko kilka miejsc było pozajmowanych, ale od razu w oczy rzucił mi się facet w dobrze dobranych ciuchach. O matko.

Siedział przy przedostatnim stoliku dla dwojga. Miał na sobie białą luźną koszulkę, a na nią narzuconą ciemną koszulę w kratkę z podwiniętymi rękawami. Do tego czarne spodnie, sportowe buty, które sama chciałabym mieć i tradycyjnie - kapelusz. Co prawda nie spoczywał na jego głowie, ale wisiał na krawędzi oparcia krzesła. Przeleciał mnie strach, bo pewnie się zbłaźnię i wyjdę na idiotkę, ale chyba każda dziewczyna czuła by się trochę skrępowana przy takim mężczyźnie.

- Dobra, dam radę... Może... - wyszeptałam i podeszłam do Sugga.

Od razu podniósł głowę i szeroko się uśmiechnął.

- Hej Jamie! - wstał i odsunął mi krzesło, a ja grzecznie podziękowałam. Jacie, gentleman w stu procentach. Kiedy mnie mijał, poczułam te same perfumy co przy recepcji. Są cholernie dobre.

- Przepraszam za te smsy jeszcze raz, nie chciałem cię obudzić. Właściwie, to wtedy już mi się myślenie wyłączyło i nie kontrolowałem siebie. - powiedział i przejechał ręką po swoich włosach. Chyba to jego nawyk, kiedy się denerwuje.

- Nic się nie stało, właściwie to urozmaiciło moją jakże ekscytującą noc w łóżku... - uśmiechnęłam się, a Joe nie zdołał powstrzymać śmiechu, zdezorientowana spojrzałam na niego.

- Przepraszam, ale to zabrzmiało dwuznacznie. - odpowiedział, a ja zrobiłam się cała czerwona. Jednak cała sytuacja mnie rozbawiła i sama zaczęłam się śmiać.

- Oj dobra, głodnemu chleb na myśli! - zakryłam ręką moje usta i oparłam łokieć o stół, bo nienawidziłam swojego uśmiechu z pokazanymi zębami. W końcu się uspokoiłam i sięgnęłam po menu, które podał mi Joe.

- No pięknie, zbłaźniłam się na pierwszym spotkaniu. O Bożeee... Dobra, nieważne. - włączył mi się słowotok i to był znak, bym się zamknęła zanim znowu coś palnę.

- Nie zbłaźniłaś się. Żebyś ty mnie widziała na imprezie rok temu jak próbowałem poderwać jedną dziewczynę, o matko, to było zbłaźnienie się, a nie takie coś. - powiedział, a ja się zaśmiałam. Już miałam pytać jak to wyglądało, ale mnie uprzedził. - Nie powiem jak to wyglądało. To by cię przeraziło.

- Nie sądzę.

- I tak nie powiem. - wystawił język, a ja zachichotałam. Lepszy chichot niż chrumkanie ze śmiechu, a muszę powiedzieć, że on coraz bardziej mnie rozbawia. - W takim razie Jamie, powiedz mi coś o sobie. - podniósł wzrok znad karty i spojrzał mi prosto w oczy. Przysięgam, serce zaczęło mi bić jak na maratonie.

- Nienawidzę mówić o sobie, nawet nie wiem co mam mówić! Może lepiej jak zagramy w tak zwane "20 pytań"? - zaproponowałam. - Ja dowiem się trochę o tobie, a ty o mnie.

- A jeśli to nam nie starczy? - uśmiechnął się chytrze.

- Starczy, kurduplu, książki nie piszesz. - odezwałam się pewna siebie.

- No dobra, ale może najpierw coś zamówimy? Założę się, że nawet na zwykłą herbatę będziemy musieli czekać pół godziny. - zgodziłam się z jego propozycją i zaczęliśmy zastanawiać się nad tym, co chcemy zjeść.

---

Boże, nawet nie wiecie jak beznadziejnie mi się pisało ten rozdział, jakiś zastój weny mam, nawet najprostsze zdania mi się nie kleiły, przepraszam. Obiecuję, że następny będzie o niebo lepszy!

Another peaceful summer.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz