Biegła, kompletnie nie mając pojęcia gdzie. Za nią była ciemność, przed nią była ciemność, tak bardzo wszechogarniająca, przerażająca i paraliżująca. Choć nikt jej nie gonił, nie potrafiła się zatrzymać. Pragnęła jak najszybciej wydostać się z tego miejsca, znaleźć się gdzieś, gdzie mogłaby chociaż na chwilę poczuć się bezpiecznie. Jednak nic takiego nie następowało, wręcz przeciwnie – dziewczyna zaczęła czuć zimny oddech, który drażnił skórę na jej szyi. Nagle poczuła, jak coś gorącego przebija jej pierś, rozjaśniając wszystko dookoła niej, a ona sama upada, leci w dół, na wpół świadoma tego, co się w tej chwili dzieje. Uderzyła policzkiem o zimną posadzkę, a gdy otworzyła oczy, ujrzała niedaleko siebie ciało kobiety, nad którą pochylał się mężczyzna o kruczoczarnych włosach. Później usłyszała tylko jego cichy szept, mruczący jedno z Zaklęć Niewybaczalnych, Avada Kedavra, a całe pomieszczenie wypełniło zielone światło. Nagle poczuła czyjąś rękę na ramieniu...
– Czy ja mówię do siebie... – Gdy otworzyła oczy, ujrzała stojącego nad nią nauczyciela od eliksirów, profesora Dracona Malfoya, ze zdenerwowaną miną.
– Pierce. Lillian Pierce. – Poderwała się z miejsca, poprawiając swoją oznakę Prefekta Naczelnego. Znów odpłynęła, znów miała koszmary, znów tamten dzień do niej wrócił niespodziewanie, czego tak bardzo nienawidziła.
– A może cię nudzę, Pierce? – Mężczyzna wręcz wysyczał ze złością.
– Nie, profesorze – zaprzeczyła gwałtownie. Pierwsza lekcja, a ja już mu podpadłam, pomyślała, mogę już sobie kopać dołek na błoniach.
– To dobrze – odparł, odwracając się do niej plecami, a gestem każąc usiąść z powrotem na miejscu. – Możesz powtórzyć mojej ostatnie słowa?
Ślizgonka spojrzała na niego spod gęstych czarnych rzęs, próbując w myślach przypomnieć sobie cokolwiek, co mogło mieć związek z wykładanym tematem, jednak w głowie na nowo pojawiły się obrazy ciemności, zielonego światła i okropnego bólu, który przeszywał jej ciało od stóp do głów. Westchnęła cicho, wiedząc, że jest po niej.
– Nie, profesorze – odparła kilka minut później, posyłając mu spojrzenie pełne spokoju i szacunku, jednak on ani razu nawet na nią nie spojrzał.
– Minus pięć punktów dla Slytherinu – oznajmił, nie potrafiąc ukryć satysfakcji w jego głosie. Ponownie odwrócił się w jej stronę, ona sama zaś nareszcie mogła mu się dokładnie przyjrzeć. Miał stalowoszare oczy, duże, naprawdę ładne. Usta małe, kształtne, blade. Włosy idealnie zaczesane do tyłu. Ubrany był jak zwykle w czarny golf, który mocno kontrastował z jego mleczną karnacją. Typowy Ślizgon, przeszło jej przez myśl. – Dodatkowa kara w postaci wyczyszczenia wszystkich szafek z tym gabinecie na pewno sprowadzi cię, Pierce, na ziemię. I żeby było mi to po raz ostatni, rozumiemy się, pani Prefekt?
Ślizgonka potrząsnęła głową i usiadła z powrotem na miejscu, zła i upokorzona. Wiedziała, że profesor Malfoy będzie równie znienawidzonym przez nią nauczycielem, co Snape przez Pottera, a może i nawet bardziej, bo był opiekunem jej domu, a traktował ją, jakby była śmieciem.
Po skończonych zajęciach wróciła do swojego dormitorium, dla Prefektów Naczelnych i rzuciła się na kanapę, która znajdowała się przed kominkiem, z które buchało przyjemne ciepło. Przymknęła na moment powieki, bo chwilę potem do pokoju wszedł drugi Prefekt Naczelny, członek Gryffindoru i jednocześnie jej najlepszy przyjaciel, Vincent Wood. Ciemnowłosy ścigający Gryfonów, młodszy brat Oliviera Wooda, spojrzał na dziewczynę z uśmiechem i usiadł na fotelu obok, wyciągając nogi na stół.
– I jak pierwszy dzień? – zapytał, poluźniając zawiązany u szyi krawat. Lillian posłała mu wymowne spojrzenie. – Aż tak źle?
– Gorzej – mruknęła. – Pierwsza lekcja eliksirów, a ja już podpadłam Malfoyowi, rozumiesz?
– Nie przejmuj się. – Machnął ręką. – Powinien się cieszyć, że w ogóle może uczyć w tej szkole, bo inaczej wylądowałby na bruku, razem z resztą swojej rodzinki.
– Znów miałam te koszmary – szepnęła cicho, odwracając wzrok.
Vincent podniósł się z fotela i usiadł na miejscu obok Pierce, obejmując ją, ona zaś położyła głowę na jego ramieniu. Westchnęła cicho.
– Lily, czas zapomnieć – powiedział spokojnie, gładząc ją po miodowych włosach.
– Wiem, Vincencie, wiem, ale to nie takie proste, jak się może wydawać. – Zacisnęła powieki, a po policzku spłynęła jej pojedyncza łza.
Trwali tak może chwilę, może dwie, sama Lillian nie miała pojęcia, bo straciła poczucie czasu, czując słodki zapach perfum Gryfona, przytulającego ją mocno do siebie i szepcząc, że wszystko będzie dobrze, że nie ma się martwić, że on tutaj jest.
– Chodź, musimy iść razem na patrol. – Vincent ujął ją za podbródek. – No już, nie płaczemy, Ślizgoni by cię z domu za takie chwile słabości wywali!
– Mówiłam ci od zawsze, że powinnam być w Gryffindorze. – Uśmiechnęła się do niego niepewnie, podnosząc z kanapy.
– Nie ma mowy. – Potrząsnął głową. – Jesteś za wredna na bycie Gryfonką.
– Nienawidzę cię, Wood. – Pierce roześmiała się wesoło, ale śmiech ten ugrzązł jej w gardle w momencie, w którym przypomniała sobie, że nie może iść na patrol.
– Co jest?
– Muszę iść do Malfoya – wyjaśniła, poprawiając spódnicę. – Mam za karę posprzątać jego gabinet.
Vincent podszedł do niej szybkim krokiem i złożył delikatny pocałunek na jej czole, a następnie otworzył drzwi prowadzące na zewnątrz.
– Chodź, w tej jaskini smoka na pewno nie będzie tak źle, jak sądzisz.
CZYTASZ
snake eyes ∆ hp
Fanfiction❝Już sama nie wiedziała, w co wierzyć, każdy mówił coś innego i wszystko to wydawało się mieć ręce i nogi. Mimo to ustosunkowała się do Dracona Malfoya. Nie zaczęła go uważać za dobrego człowieka, do tego było mu daleko, ale nie uważała go za tak zł...