Otworzyły się drzwi żółtego autobusu. Weszłam po schodach, jak co dzień kupiłam bilet za dwa pięćdziesiąt, a kierowca wydał mi resztę i wyrzucił papierosa przez okno. Znałam tu dokładnie wszystkich. Kierowca mał na imię Stanisław był wdowcem, nie miał dzieci, niedawno skończył sześćdziesiąt lat i z utęsknieniem czekał na emeryturę. Na pierwszym siedzeniu po lewej siedziała pani Kwiatkowska. Mieszkała dwa piętra wyżej ode mnie. Wydawała się miłą, no i często nam pomagała w beznadziejnych sytuacjach, ale była okropną plotkarą. Obok niej zasypiał Nowicki. Był elektrykiem, dobrze znał się na pracy, ale podobno parę razy poraził go prąd. Za nim, na drugim siedzeniu rozmawiali państwo Rowińscy. Znałam ich tylko z widzenia, ale Kwiatkowska opowiadała, że są nienormalni. Kiedyś widziano ich w nocy jak szlajali się po lesie i krzyczeli, że zjedli zatrute jagody, choć tak na prawdę nie rosną tam żadne owoce. Szczerze, wątpię w to. Kwiatkowska w sumie też nie była do końca zdrowa na umyśle. Odkąd jej córka wyjechała do Niemiec nie miała co ze sobą zrobić. I właśnie w takich momentach ludzie uświadamiają sobie jak bardzo kochają koty. Jej mieszkanie przepełniło się zwierzakami i tylko Bóg wie ile ich tam było. Mój brat - Igor uwielbiał ją, on w końcu przypomina taką starszą panią na emeryturze, która z nadmiaru czasu zrobiła sobie zwierzyniec na trzydziestu metrach kwadratowych. My mieliśmy jednego kota. Igorek dostał go na piąte urodziny. Muszę przyznać był całkiem ładny. Miał duże zielone oczy, czarne gęste futro i białą plamkę pod głową. Nazwaliśmy ją Bestia. Jak dla mnie to idealne imię dla kotki. Kiedyś urodziła małe kocięta, były urocze. Igorek cieszył się jak oszalały. Szare, białe, czarne... Chyba było ich pięć. Nawet Kwiatkowska pomimo swoich problemów ze stawami przyszła, żeby je zobaczyć. Jednak kiedy wrócił ojciec, po pijaku pozabijał wszystkie młode. Ucinał im łapki, podtapiał i podrzynał gardło. Nie mogłam na to patrzeć, przeszył mnie dreszcz. Zaciskałam uszy wkładając do nich palce, ale wciąż słyszałam ten okropny pisk. Tata nie zawsze był taki. Igor tego nie pamiętał, bo mama umarła przy jego porodzie, ale przed jej śmiercią ojciec był całkiem innym człowiekiem. Chodziliśmy na spacery do lasu, śpiewaliśmy razem piosenki, odprowadzał mnie do szkoły, bawiliśmy się w jakieś dziwne zabawy, ale zawsze było wesoło. A teraz... Nie wytrzymał popadł w alkoholizm, codziennie przychodził nachlany, a ja... Ja miałam dopiero szesnaście lat. Całe życie przede mną, jednak tyrałam jak stary osioł, po szkole szukałam jakiejś dorywczej pracy, żeby zarobić parę groszy na chleb.
W autobusie wszystkie miejsca były już zajęte. Stanęłam gdzieś na końcu i złapałam się za podarte siedzenie. Nagle rzucił mi się w oczy jakiś dziwny chłopak. Akurat jego widziałam po raz pierwszy. Miał stare jeansy z szelkami, białą koszulkę i zaczesane do tyłu blond włosy.
- On nie jest dla ciebie - usłyszałam znajomy głos.
Spojrzałam w tył i zobaczyłam Laurę. Nienawidziłam jej. Robiła wszystko, żeby mnie upokorzyć. Chodziłyśmy razem do klasy, była strasznie głupia, pusta i do tego arogancka. Może była dużo ode mnie ładniejsza, ale przynajmniej ja miałam zdrowy rozsądek i nie myślałam tylko o tym, żeby przypudrować sobie nosek. Miała długie, blond włosy, zielone oczy i grubą warstwę podkładu na twarzy. To wyglądało okropnie. Tak jakby wszystko właśnie miałoby spłynąć. Nie mam pojęcia dlaczego to podobało się jej koleżanką i według niej chłopakom. "Podstawą jest zadbana cera, piękne oczy, makijaż, a chłopcy sami się pojawią" - powtarzała równie głupkowatym psiapsiółką. Nie zrozumiałam jednak tego, dlaczego uważała, że ten chłopak "nie jest dla mnie". Oczywiście nie interesowało mnie co ona mówiła, ani nie myślałam o miłości, ale co ten chłopak niby w sobie miał? Nie wyglądał jakoś bardzo przystojnie, z resztą ubierał się też nie za bardzo modnie, więc o co jej chodziło? Autobus zatrzymał się. Chłopak, o którym rozmyślałam wstał z siedzenia, spojrzał czy na pewno niczego nie zostawił i wysiadł na ulicę. Moją uwagę przykuła jego blizna na szyi. Była ogromna. Wyglądała na nie do końca dobrze zagojoną, wręcz miałam wrażenie że zaraz tryśnie z niej krew. Wzdrygnęłam się, przez głowę przeszła mi myśl o zabitych kotkach. Czy tak by wyglądały gdyby przeżyły?
- Co słychać u dziadka? - zapytał Malicki, przerywając moje rozmyślania.
- Mój dziadek nie żyje od ośmiu lat.
Malicki miał chyba osiemdziesiąt cztery lata. Nic dziwnego, że miał sklerozę. Kiedyś chodził z moim dziadkiem do wojska. Zawsze powtarzał, że gdyby nie on to już dawno by nie żył. Nigdy nie opowiedział tej historii do końca. Kiedy zaczynał o niej mówić, coś innego zwróciło jego uwagę, a potem zapomniał skąd się wziął w naszym salonie.
- Bardzo mi przykro, Jolu.
- Blanka, mam na imię Blanka.
Spojrzałam na zegarek. Siedemnasta dwadzieścia cztery. Dziś dwie godziny spędziłam na zmywaku w starym barze. Zarobiłam dychę, więc nie jest aż tak źle. Kupię chleb, może nawet jakiś ser i jeszcze zostanie trochę pieniędzy na obiad. Tylko żeby ojciec ich nie znalazł. On przechleje każdy grosz. Kiedyś zarobiłam dwadzieścia złoty kosząc trawnik u Janickiego, przyszłam do domu pomyślałam jaką wspaniałą zrobimy ucztę, a on... Kiedy nie widziałam poszedł do sklepu i kupił sobie trzy wina owocowe.
W końcu otworzyły się drzwi i mogłam pobiec do domu. Z przystanku miałam jakieś pięćset metrów, także nie było tak źle. Nienawidziłam swojego miasteczka. Może nie jest tak wielkie jak stolica, ale denerwowały mnie spaliny i mój okropny blok. Zawsze chciałam mieszkać na wsi. Takiej otoczonej lasem, polami, na których pasły by się krowy. Spokój, cisza - tego mi było trzeba. Gdyby nie Igor dawno bym uciekła.
- Cześć, Blanka! - usłyszałam znajomy głos, kiedy zbliżałam się do paskudnego, obdartego bloku.
- Cześć, Emil.
Emil miał tyle lat co ja. Wprowadził się pod dwunastkę jakieś dziesięć lat temu. Byliśmy wtedy małymi dzieciakami, a ja pamiętałam to tak jakby wydarzyło się wczoraj. Huśtałam się na huśtawce na placu zabaw tuż za blokiem, wtedy jeszcze jakoś to wyglądało, a dziś zupełna ruina. Emil ze złością strącił mnie z niej, tak, że obdarłam sobie brodę. Zdenerwowana przyłożyłam mu z pięści w nos. Pamiętałam bardzo dokładnie jak poleciała mu krew. Chyba mu go złamałam. Jako sześciolatka miałam siłę większą od dwunastoletnich chłopców. W sumie nie pamiętam o co poszło, ale kiedy mama opatrzyła mu nos, ja podbiegłam do niego i powiedziałam coś w rodzaju "Ty kretynie, dziewczynek się nie bije". Musiało to wyglądać bardzo zabawnie w szczególności dlatego, że bardziej ucierpiał. Potem spotykaliśmy się codziennie. Byliśmy nierozłączni. Ja zawsze go chroniłam przed chłopakami, którzy się z niego wyśmiewali. Zupełnie nie rozumiem rasistów, to, że Emil miał ciemną skórę nie oznaczało,że był jakimś skończonym palantem. Kilka razy przyłożyłam jakimś typom i nieźle mi się za to dostało. Jednak nie obchodziła mnie nagana w szkole, wolałam dbać o niego niż się tym przejmować. Emil przeżył chyba więcej tragedii niż ja. Gdy był mały jego tatuś zginął na wojnie. Zawsze jego mama powtarzała, że powinien się nim szczycić, że zginął w obronie tego co słuszne. Jednak to nie takie łatwe. Sama o tym wiedziałam, że wspomnienie o zmarłych bliskich było nieraz trudne. W sumie wszyscy z tego bloku mieli jakąś swoją smutną historię. O każdych z nich byłaby na prawdę ciekawa powieść, no może z wyjątkiem o pani Kwiatkowskiej.
Szybko pomknęłam po schodach aż stanęłam przed obskurnymi drzwiami ze srebrną dziesiątkom. Zacisnęłam rękę na klamce i powoli weszłam do środka. W pokoju jak zwykle był chlew. Stół zastawiony pustymi butelkami, na podłodze wymiociny, rozwalone krzesło, podarta kołdra. Mhm, pewnie wpadł w szał po kilku butelkach wódki. Ciekawe gdzie teraz był? Może śpi w sypialni, abo zasnął nad wanną. Nie obchodzi mnie to. Sam do tego doprowadził. Wszystkim jest ciężko, ale czy ktoś się tak zachowuje? Normalne chyba to nie było. Nie miałam zamiaru sprzątać tego syfu. Niech sam to ogarnie, zanim Kwiatkowska znów tu przylezie by sprawdzić "jak sobie dajemy radę". To, wredne babsko udaję milutką, a potem opowiada wszystkim jaki u Pabliszewskich jest chlew.
- Blanka! Jestes! Dlacego tak długo cie nie było? - seplenił Igorek.
On jeden potrafił poprawić mi humor w beznadziejnej sytuacji. I ten jego słodki głosik, kochałam tego malca. Potargałam go po bujnej, brązowej fryzurce i usiadłam na kanapie.
- Patz co mam ! Pani Ruzia dała mi zia pilnowanie kotków.
Cholera, Kwiatkowska to miała jednak tupet. Wczoraj opowiadała Malinowskiej o tym, że naśle n nas opiekę społeczną, a dzisiaj daje dziecku dychę, żeby uważało, ją za dobrą kobietę. Chociaż miałabym umrzeć, stracić wszystko co mam nie pozwolę na to, żeby małego zabrali do domu dziecka.
- Idź się pobaw z Bestią, ja zaraz zrobię obiad - powiedziałam odgarniając kosmyk włosów do tyłu.
Padałam na twarz. To wszystko zaczynało mnie przerastać. Weszłam do łazienki stanęłam przed lustrem, obmyłam twarz wodą i rozpuściłam włosy upięte w kok. Wyglądałam okropnie. Szare, zmęczone oczy, niezbyt długie, czarne rzęsy, zniszczone, czekoladowe włosy, zaschnięte, popękane usta i to co jedyne podobało mi się w moim wyglądzie - blada jak mleko cera. Tylko tyle odziedziczyłam po mamie. Codziennie próbuje znaleźć w sobie jakieś jej cechy, przecież ona była taka idealna. Niestety nie jestem delikatną, księżniczką o brązowych oczach i kasztanowych, falowanych włosach. Muszę się pogodzić z tym, że nie jestem piękną Tamarą, za którą chłopcy oddali by życie, tylko po to, żeby na nich spojrzała Byłam Blanką Pabliszewską Szesnastoletnią brzydulą, która miała gdzieś sprawy miłosne i obchodziło ją tylko zapewnienie godnego życia bratu. Nie byłam delikatna, nie miałam manier damy, byłam zbuntowaną kretynką, która w obronie bliskich przyłożyłaby z pięści w nos. Nie miałam smukłej tali osy. Miałam szerokie ramiona i przypominałam z budowy mężczyznę. Nie byłam wrażliwa. Potrafiłam być bezlitosna. Byłam bestią.
- Blanka! Chodź! Tata się obudził!
Związałam szybko włosy, przetarłam twarz ręcznikiem i wyszłam z łazienki. W salonie na kanapie leżał kompletnie pijany ojciec. Miał na sobie jak zwykle szarą, podartą koszulę i wyblakłe dresy. Ręce trzęsły mu się niespokojnie, a brązowe oczy spoglądały na flaszkę wódki stojącą na stole.
- Ile dzisiaj? Jakiś nowy rekord? - zakpiłam tuląc do siebie Igora.
Wybełkotał coś niezrozumiałego i wytarł kąciki ust. Szepnęłam do brata, żeby poszedł pobawić się do sypialni. Kiedy drzwi zamknęły się, usłyszałam okropny odgłos czkawki. Złapałam bezmyślnie butelki i wylałam resztki alkoholu do zlewu.
- Głupia smarkulo ! - krzyknął i kuśtykając podbiegł do mnie.
Widziałam jego zimne, bezlitosne oczy, przypominały ślepia węża. Patrzył na mnie gniewnie, a ja stałam jak osłupiała. Tak niedawno tryskał radością, pamiętałam jak powtarzał, gdy dostałam pierwszą piątkę w życiu : "Bycie twoim tatusiem to najpiękniejsza rzecz w życiu". Zawsze był ze mnie dumny. Kiedyś nawet upiekliśmy razem ciasto na urodziny mamy. Może nie było jakieś smakowite, ale zjeść się je dało. Jego brązowe, lśniące włosy były kiedyś identyczne jak moje, no może mniej zniszczone. A dziś... Posiwiałe, rozczochrane, zaniedbane... Złapał mnie za rękę, mocno ściskał, czułam jak krew przestaje płynąć w żyłach, a potem popchnął mnie na szafkę. Przeszył mnie mocny ból i w dodatku uderzyłam głową o brzeg szuflady. Wstałam podtrzymując się na lewej dłoni i bez wahania uderzyłam go w twarz. Wybiegłam z domu nie patrząc za siebie. Zeszłam po schodach, omijając kulejącą Jackowską i kopiąc drzwi wyszłam na zewnątrz. Oparłam się o ścianę i zsunęłam na ziemię. To było podłe. Ja chciałam mu pomóc walczyć z nałogiem, a on tak się odwdzięcza. Nie chodzi o rękę, skręcona raczej nie jest, poboli i przestanie, nie chodzi nawet o to, że nazwał mnie smarkulą. Właściwie myślę tylko o tym z jaką nienawiścią na mnie spojrzał.
- Co dzisiaj? Zły dzień? Problemy miłosne? - zażartował Emil podchodząc.
Nie wiem dlaczego, ale on zawsze pojawiał się wtedy kiedy miałam doła. Nie chciałam, żeby ktokolwiek widział mnie w takim stanie. Jeszcze sobie pomyśli, że jestem za słaba. Prychnęłam tylko nie spoglądając na niego. Jednak to mu nie wystarczyło. Zmarszczył czoło, tak jakby próbował czytać w moich myślach. Nie zdziwiłabym się gdyby mu się to udało, w końcu był dużo bardziej mądrzejszy ode mnie. Zawsze robił za mnie zadania z matematyki. Pamiętam kiedyś gdy graliśmy w jakąś beznadziejną grę logiczną, on zgarniał wszystkie punkty. Oj wtedy się wnerwiłam. Podarłam wszystkie kartki z zagadkami i krzyczałam, że to okrutne oszustwo. Czy ja od dziecka byłam takim potworem? To dziwne, czasem zastanawiam się czy jako niemowlę sprawiałam takie same problemy.
- Nie chcesz mówić? - uczepił się, zrezygnowany z próby czytania w myślach.
- Znasz mnie - zaczęłam - Ojciec znów chleje, zaczyna nie panować nad sobą, a ja nie wiem jak chronić przed nim Igora. A poza tym jest cienko z kasą, to znaczy próbuję dorabiać, ale powoli nie wyrabiam, martwię się, że nie zdam klasy. Wtedy jeden rok dłużej nauki, czyli jeden rok dłużej bez pracy. Boję się, że Kwiatkowska naślę na nas opiekę społeczną.
- U mnie też nie najlepiej. Mama próbuję ukryć przede mną jak jest jej ciężko bez taty. Kiedyś przyłapałem ją nad zdjęciem. Płakała. W szkole też nie jest kolorowo. Wczoraj jakiś facet rzucił we mnie łupką od banana i udawał małpę. Wiesz jak mnie to denerwuje... Ale przynajmniej mama pogodziła się z babcią. Odkąd dowiedziała się, że spotyka się z ciemnoskórym chłopakiem nie chciała jej znać.
Byliśmy nieudacznikami, pokrzywdzonymi przez los. To było chore, żeby w problemach nie pomagali nam nawet najbliżsi. Babcia Emila, mój ojciec... Chciałabym o wszystkim zapomnieć. Chciałabym chociaż przez chwilę nie myśleć o problemach, czuć się wolna jak ptak.
- Kwiatkowska powiedziała, że jak pójdę za nią na zakupy da mi dychę. Idziesz ze mną? - zapytał.
W końcu co miałam innego do roboty? Nie chciałam wracać do domu, a pomoc tej babie wydawała mi się okropieństwem. Ale w końcu czego się nie robi dla całej dychy. Założyłam kaptur na głowę i zawiązałam sznurówki w trampkach. Kiedy szliśmy gapiłam się na obskurne ulicę. Czy już mówiłam, że nienawidzę swojego miasta? Przypomina ruderę, która została pozostawiona przy życiu, tylko dlatego, że nikogo nie stać na jej rozbiórkę.
Zaczynało robić się chłodno. Nie lubiłam listopada, z resztą ja chyba nigdy nie byłam z czegokolwiek zadowolona. Nic tylko na wszystko narzekałam.- Ja pójdę po karmę dla kotów, a ty poszukaj tuńczyka w puszcze.
Czego to ludzie nie wymyślą. Kiedy inni biedują i nie mają co do garnka włożyć taka Kwiatkowska kupuję kotom tuńczyki. To przechodziło ludzkie pojęcie. Nie przepadałam chodzić do sklepu, kiedy widziałam tyle jedzenia na pułkach skręcał mi się żołądek. W dodatku do tego spożywczaka przychodziła masa ludzi z marginesu, którzy nie raz wtaczali się w bójki. Niektórzy uważają, że dzieci alkoholików muszą zachowywać się jak ich rodzice. Ja myślałam, że dzielą się na dwie grupy. Na właśnie tych, którzy zaczynają wcześnie chlać, lub na takich, którzy się tym brzydzą. Ja zdecydowanie należałam do drugiej grupy.
- Co ty robisz? - nagle wyrwało mi się z ust.
Zobaczyłam przed sobą chłopaka z blizną na szyi. Dziś, jakąś godzinę temu widziałam go w autobusie. Trzymał w ręce bochenek chleba, konserwę w puszce i kawałek szynki. Spojrzał na mnie nieufnie i przyłożył palec do ust na znak, żebym była cicho. Potem włożył pod bluzę swoją zdobycz i oglądając się do tyłu niepewnie wyszedł ze sklepu.