Wybiegłam na zewnątrz. Jego już tam nie było... Nie znałam nawet jego imienia, ale miał coś takiego w sobie, że nie mogłam przestać o nim myśleć. Po co kradł? Może tak samo jak ja nie miał grosza na chleb, nie dawał sobie rady z własnym życiem, albo jest skończonym idiotą i kradł, dlatego, że założył się z kumplami. Odetchnęłam ciężko i skrzywiłam się obserwując ohydną ulicę. Żadne dziecko się tu nie bawiło, żaden samochód nie miał zamiaru tędy przejechać, po prostu totalna cisza. Obdarte ściany sklepu, bloki - tylko tyle można by było pokazać zagubionym turystą, którzy przez przypadek pomylili drogi. Nagle poczułam czyjś dotyk na moich pośladkach. Odwróciłam się błyskawicznie i przed sobą zobaczyłam śmiejącego się, bezzębnego menela, który zawsze pił z ojcem. Co za bezczelność! Staremu facetowi szesnastolatki się zachciało!
- Ty... - właśnie miałam go uderzyć w twarz, kiedy niespodziewanie pojawił się jakiś chłopak i popchnął go na ścianę. Przycisnął za szyję i szeptał coś niezrozumiałego w rodzaju "Przeproś ją". Andrzej to silny facet, kiedyś, to znaczy wtedy kiedy jeszcze nie chlał był górnikiem. Wyjeżdżał na Śląsk i zawsze przywoził trochę pieniędzy swojemu bratu. Ale kiedy on wyjechał do Stanów, bo poznał tam swoją żonę, uznał, że nie ma sensu tam wracać, skoro nie musi pracować na czyjeś utrzymanie. Od tamtej pory z braku zajęć sięgnął po wódkę. Typowe jak dla mężczyzn z naszego miasta. Jednak z łatwością odepchnął z siebie chłopca. Wtedy rozpoznałam go. Chłopak z blizną, ten sam, który właśnie dopiero co kradł, ten który wywoływał u mnie strach i podziw. Bezmyślnie kopnęłam Andrzeja w brzuch, tak, że zgiął się w pół i w szoku odwróciłam się i po prostu chciałam odejść. Nie myślałam o tym, że za mną może właśnie alkoholik wymiotuję, bo przyznam szczerze dość mocno oberwał.
- Łapy precz! - wrzasnęłam, kiedy poczułam, że ktoś muska moją dłoń.
- Dziewczyna, która siłuję się z własnym życiem. Nawet nieźle to brzmi, tylko lepiej będzie jak wykorzystasz swój dar do bardziej ambitnych celów, niż bitka z miejscowymi, że tak powiem "mieszkańcami".
- Odczep się idioto! - ryknęłam uwalniając dłoń i obróciłam się na pięcie.
Miał trochę racji. Siłowałam się z własnym życiem, ale i tak zawsze przegrywałam. Czy byłam za słaba? Jeden zero dla ciebie podły losie. Z resztą on bredził! Mówił w taki przekonywujący sposób, że każdy uwierzyłby w byle głupotę. Jego głos był krzepiący, spokojny... Co ja mówię! To zwykły palant! Co z tego, że chciał mnie uratować, przecież nie potrzebuję pomocy!
- A tak w ogóle to mam na imię Oliwier - uśmiechnął się obnażając swoje białe zęby.
Popatrzyłam na niego z ukosa i wystawiłam język. Moja maniery czasem mnie przerażają, ale nie miał prawa tak po prostu łapać mnie za rękę! Czy nie uczono go w szkole, że to nie taktowne?!
- Blanka, czemu nie czekasz!?
Kolejna osoba miała do mnie żal. Ja chyba eksploduję! Czułam się jak wulkan. Wszystko za szybko się działo. Chciałabym, żeby żyła mama, ja po prostu nie wyrabiałam! Bycie matką, ojcem, uczennicą, siostrą, córką, żywicielem w jednym to stawało się powoli nierealne. Kiedy ja ostatnio miałam chwilę tylko dla siebie? Nie miałam ani momentu wytchnienia, latam za kasą, troszczę się o Igora, bo w każdej chwili Kwiatkowska może nasłać na nas opiekę społeczną i nawet nie spostrzegłam tego, że życie umykało mi przez palce. Chciałam wygrać walkę z własnym losem. Nie mogłam być słaba - powtarzałam sobie. Ach... chyba za bardzo wzięłam sobie do serca słowa tego chłopaka.
- No to dzielimy się po równo? Po pięć. Niezbyt dużo, ale zawsze coś. Będzie na jutro...
- Zatrzymaj dychę. Igor i tak dostał kasę za pilnowanie kotów - powiedziałam odgarniając zaplątane włosy.
Emil spojrzał na mnie podejrzliwie. Zazwyczaj chętnie zabierałam każdy grosz. Wiedział, że jestem w fatalnej sytuacji, więc próbował mi pomagać, ale to na nic, bo przecież jego życie też nie układa się kolorowo. Kiedyś wszystko wydawało się takie łatwe. Gdy ojciec wracał pijany do domu uciekałam z mieszkania i pukałam do drzwi Emila. On zawsze wiedział o co chodzi, nie pytał o nic, po prostu wpuszczał mnie do środka i kładliśmy się razem na łóżku płacząc w koc. Przytulał mnie a ja zasypiałam w jego ramionach. Jednak nie mogłam ciągle się chować, teraz nauczyłam się przeciwstawić ojcu. Już nie byłam taką bezbronną istotką. Kiedy Emil pierwszy raz pojawił się w nowej szkole nie zapomnę tego jakich upokorzeń doświadczył. Z resztą teraz wcale nie jest lepiej. "Do Afryki czarna małpo" krzyczały dzieciaki śmiejąc się bezczelnie. Dziwię się dlaczego nauczyciele w ogóle nie reagowali. Byli tacy sami jak te bachory. Któregoś dnia chłopak z równoległej klasy - Krystian, jeśli dobrze pamiętam wysmarował się czarną pastą do butów i podszedł do Emila mamrocząc "Masz sprzymierzeńca, to jak, teraz pokażesz mi jak żyją małpy?" Wtedy nie wytrzymałam przyłożyłam mu z całej siły pięściom w twarz. Z jego ust popłynęła krew, a kiedy dotykał je z przerażeniem zorientował się, że stracił kilka zębów. Dostałam niezłe lanie od ojca, bo został wezwany do szkoły. Nie ryczałam, przyjęłam ból z honorem. Od tego momentu często się biłam. Wywoływałam bójki i pojedynki. Ciągle na moim ciele pojawiały się nowe siniaki, ale muszę przyznać byłam w tym całkiem dobra. "Ty głupia chłopczyco! Musisz dostać porządne lanie, żebyś się opamiętała" - powtarzała Kwiatkowska, kiedy spotykała mnie na schodach. Ale co miałam robić? Nie miałam kompletnie żadnych przyjaciół, to znaczy poza Emilem. Nigdy nie interesowały mnie "sprawy dziewcząt". Miałam gdzieś jak wyglądam, sprawy makijażu, nie myślałam o chłopcach i nienawidziłam się stroić. W sumie "sprawy chłopców" też wydawały mi się nudne, więc nie można określić mnie "chłopczycą". Nie lubiłam oglądać meczów, za sportem zresztą też nie przepadałam, a tym bardziej za samochodami. Inteligenta też byłam, więc w sumie byłam nijaka. Tak jak wszystko na tym osiedlu.
- No to cześć. Odprowadzić cię jutro na przystanek? - zapytał kiedy staliśmy pod drzwiami mieszkania.
Pokiwałam twierdząco głową i otworzyłam drzwi. Odwróciłam się i spojrzałam na Emila, który wychodził na górę. Przez moment chciałam go pocałować w policzek na pożegnanie. To było by dziwne. Nigdy z nikim czule się nie żegnałam. Chłopaka też nie miałam, nie całowałam się... Jednak teraz z perspektywy czasu, zaczynam zastanawiać się, czy on zawsze czuł do mnie tylko przyjaźń? Ogarnij się Blanka ! Rozkazywałam sama sobie. Zaczynałam przypominać Laurę. Otworzyłam drzwi i już od progu dobiegł mnie nieprzyjemny zapach. Ślady wymiocin, rozlany alkohol. Urządził sobie śmierdzącą melinę. Kopnęłam butelkę nogą, tak, że wylała się z niej wódka. Otworzyłam na oścież okno, żeby przewietrzyć pokój. Gdyby teraz tu weszła Kwiatkowska... Wolałam o tym nie myśleć. Cisza. Ojciec pewnie śpi, ale Igor? Może płaczę w pokoiku, a jeśli on coś mu zrobił? Nie wybaczę sobie tego. Trzasnęłam mocno drzwiami i spanikowana weszłam do pokoju Igora. Byłam gotowa na wszystko, no może prawie wszystko... Do moich uszu dobiegło ciche szlochanie. Ów... jak dobrze, czyli jednak żyję. Kiedy usłyszał moje kroki zerwał się na nogi, jak spłoszone zwierzę.
- Ta-ata zablał pienioski - wyjąkał płacząc.
Uklękłam przy nim gładząc go po włosach. Co tam pieniądze, ważne, że żyje.
- Pani Róża tu była? - zapytałam całując go w czoło.
Potrząsnął głową. No to cudownie, przynajmniej Kwiatkowska nie dowiedziała się o dzisiejszym pobojowisku. Ciepłe łzy Igorka spływały mi na kolana. Kochany malec, tak bardzo się przestraszył. Nie zasłużył na takie traktowanie. Czasem chciałabym, żeby ojciec umarł, wiem to podłe, ale jedyne rozwiązanie na tak fatalną sytuację. Kiedy gładziłam go po czole nagle wyczułam niezastygniętą jeszcze krew. Odgarnęłam brązowe kosmyki włosów i ujrzałam rozdartą skórę.
- Uderzył cię? - dopytywałam z wielkim współczuciem.
Kiwnął głową. Mógł mnie zabić, rozszarpać, pociąć, ale jak mógł tknąć małego Igorka? Czy on w ogóle się nie kontroluję? Co zawiniło mu małe, bezbronne dziecko? Był potworem, bestią stworzoną do rujnowania tego co jeszcze nam pozostało i do tego zasilaną alkoholem.