Chapter 4: ...

497 33 3
                                    

Znalazłam się w pokoju, a raczej komnacie z bordowymi ścianami. Pomiędzy wyjściami na balkon jak podejrzewam stało wielkie łóżko z baldachimem.
Gdzie ja do kurwy jestem w jakimś muzeum?
Rozejrzałam się ponownie. Portret jakiejś kobiety w średnim wieku, wiszący na ścianie oprawiony w mosiężną ramę, sofa Meridienne z ciemnego drewna wyłożona czerwonym materiałem obok fotel i stolik, ciężkie drzwi oraz dwie pary kolejnych drzwi. Podeszłam do łoża i usiadłam na nim. Spojrzałam na zegarek znajdujący się na moim lewym nadgarstku. Wskazywał 21.30. Jakim cudem się tu znalazłam ?
Nie pamiętam, niczego. Wygląd budynku, drogę do pokoju, okolice, w której się znajduje. Pustka.
Podeszłam do drugich drzwi. Uchyliłam je i moim oczom ukazała się w pełni wyposażona łazienka. Zamknęłam je i ruszyłam do ostatnich drzwi skrywających tajemnicę. Wzięłam głęboki oddech. Jestem daleko od domu, nie wiadomo gdzie, nie mam przy sobie telefonu i nie wiem jak się tu znalazłam. Wypuściłam trzymane powietrze w płucach.
Zaczęłam się trząść nie do końca wiedząc dlaczego. Położyłam dłoń na klamcę i pchnelam płytę drewna. Zamurowało mnie weszłam do garderoby wypełnionej ubraniami.
O co chodzi cholera chodzi?
Czerń, czerwień, fiolet, granat i biel. Kolory dominujące w danym pomieszczeniu. Z transu wybudził mnie odgłos zatrzaśnięcia ciężkich wrót. Szybko wróciłam do "pokoju głównego". Na stoliku stała srebrna taca z szklanką mleka oraz czymś podobnym do srebrnego klosza. Obok stała karteczka.
Panienko,
Ze względu na dość późną porę przyjazdu Panienki, Pan domu kazał przyrządzić lekką kolację.
Gdyby zaszła potrzeba przywołania Służby proszę zadzwonić dzwoneczkiem znajdującym się na toaletcce.
Życzę smacznego posiłku.
Charles.
Chwila co? Podniosłam przykrycie talerza i ujrzałam leżące na nim kanapki. Odłożyłam przykrycie na swoje miejsce i ruszyłam w stronę łóżka. Jeszcze raz rozejrzałam się wokół, następnie opadlam na łóżko odpływając.
***
Po ciężkim i mozolnym obudzeniu się mój wzrok przykuła jakaś szmata leżąca na fotelu. Wstałam z łóżka, a moje ciało natychmiast zaatakował chłód. Drgnęłam i jednym ruchem otulilam się kołdrą.
Podeszłam do owej "szmaty" i przyjrzałam się dokładnie. Suknia? Co Kurwa? Jeżeli temu komuś kto to tu przyniósł wydaje się,że nałoże coś takiego to chyba mu się epoki pomyliły.
Komentując wygląd sukni w myślach poeszłam do łazienki zabierając wcześniej jakieś normalne ubrania z pokoiku obok.
Mosiężne drzwi skrzypiały gdy je otworzyłam.
Czas się rozejrzeć.
Wyszłam z pokoju do ciemnego korytarza.
-No świetnie. - Westchnęłam nie znajdując żadnego włącznika światła, wyjęłam telefon i położyłam palec na ikonce z latarką. Pasmo światła natychmiast padło na podłogę, która była wyłożona czerwonym dywanem. Kolejna czerwona rzecz. Chyba ktoś się naglądał za dużo 50-ciu twarzy Greya.
Poświeciłam po bokach. Drewniane zadbane ściany ozdabiane przez kolejne obrazy oraz portrety. Zatrzymałam się przy jednym. Postać kobiety o niezdrowo sniadej karnacji. Artysta tworzący ten portret rzeczywiście znał się na rzeczy. Patrząc tak na płótno, został uchwycony błysk w oku modelki, idealne rysy twarzy, postawa oraz włosy ułożone w sposób, który nawet najlepsi mają problem z przeniesieniem go na płótno. Jednym słowem kolejna piękna blondynka z niebieskimi oczami. Przeniosłem wzrok na złotą tabliczkę znajdującą się pod obrazem.
-Lady Minerva Hostater. - przeczytałam na głos. W trakcie marszcząc nos.
- Żyła do 1746 roku. - podskoczyłam ze strachu. Odwróciłam się z przerażeniem.
- Dzień dobry Panienko.- powiedział starszy mężczyzna.
-Charles!- odetchnęłam z ulgą. - Nie strasz mnie. - powiedziałam.
-Panienka wybaczy, ale właśnie szedłem Panienkę nie obudzić.- na te słowa mój brzuch zaczął się buntować.
-Wybacz- wyszeptalam ze skruchą. W końcu on tylko wykonuje swoją pracę. Słysząc głos mojego żołądka uśmiechnął się ciepło pokazał bym szła za nim. Po dłuższej tułaczce zawierającej przechadzki po długich schodach i ciemnych korytarzach weszliśmy do kuchni. Zapach jedzenia zaatakował mój nos. Już miałam się pogrążyć w myślach o jedzeniu jednakże jedna główna myśl mi na to nie pozwalała.
Gdzie ja jestem?
- Charles tak właściwie, to gdzie ja jestem?- zapytałam zdezorientowana.
- W posiadłości Dziadka Panienki.- usłyszałam jakiś kobiecy głos. Moja głowa natychmiast się obróciła w kierunku danej osoby.
-Muriel przyrządz jakieś śniadanie dla Panienki.- to mówiąc wyszedł z kuchni.
Bruetka w średnim wieku podeszła do mnie. Chwycila mnie za ręce i spojrzała mi w oczy. O co chodzi? A to nie jest przez przypadek spoufalanie się z kimś z rodziny Pana Domu?
- Wydaje mi się..- zaczęła, ..- że masz ochotę na coś z owocami.
Moje oczy momentalnie się powiększyły.
-Sk. ...ąd wiesz? - zajakalam. Kobieta podeszła do lodówki i wyjęła jakieś składniki.
Potem przeniosła je na stół, przy którym siedziałam. Wyciągnęła drewnianą deskę i nóż.
Przkroiła brzoskwinie na ćwiartki i spojrzała mnie.
- Widzisz panienko- zagaiła z uśmiechem- każdy ma jakiś talent. A ja oprócz gotowania mam również dobrą intuicję oraz jestem spostrzegawcza.- mówiła krojac kolejne owoce.
Popatrzylam na nią z zaciekawieniem.
- Patrząc na twoją posturę można stwierdzić, że zdrowo się odżywiasz, jednakże wczoraj nie tknęłaś posiłku przygotowanego
wczoraj. - skończyła.
Ja nie jestem blondynką nie na biorę się. Miałaś szansę 1 na 100, że trafisz.
- Aha. - powiedziałam, a przede mną stanęła sałatka owocowa.
***
Po skończonym lekkim posiłku stwierdziłam, że się rozejrze. Czy to normalne, ze każdy dziadek wysyła po swoją wnuczkę sługusa?
Coś tu jest nie tak. Nie wiem jeszcze co, ale matka pożałuje, że mnie tu przysłała. Zeszłam kolejnymi schodami na dół i setny bodajże raz skręciłam w lewo. Czy te pierdolone korytarze mają jakiś koniec?
Od tego łażenia nogi mnie bolą.
Kolejny korytarz pokryty obrazami. Niedaleko stała małą kanapa podobna do tej z "mojego" dotychczasowego pokoju. Usiadłam na niej i wyjęłam telefon. No świetnie takie zadupie, że nawet zasięgu nie ma. Westchnęłam. Na końcu korytarza ktoś dynamicznie otworzył drzwi. Z pokoju wyszli dwaj mężczyźni wyglądający na kamerdynerów. Trzymali coś co wyglądało jak biały obrus. Jednak coś było nim owinięte. W drzwiach stanęła pokojówka z mopem w ręku i zaczęła zmywać podłogę. Bez chwili zawachania bezszelestnie się podniosłam i ruszyłam za dwoma mężczyznami. Minęłam zakręt stawiając delikatne kroki. Kamerdynerzy zatrzymali się przed kolejnymi drzwiami. Jeden z nich, który stoi przodem do wrót wypuścił z rąk swoją część niesionego dotychczas zawiniątka. Po korytarzu rozniósł się dźwięk zbliżenia się przedmiotu z podłogą. Co to może być?
Zamek w drzwiach puścił, a postaci weszły do środka.
Podeszłam i chwyciłam za lodowatą klamkę. Westchnęłam czując opór.
-A co panienka tutaj robi?- usłyszałam zza moich pleców. Spiełam się a mój oddech przyspieszył.
-Ja...a.... tylko... szukałam. .... - rozglądałam się po bokach. KWIATEK!- wyjścia na dwór.- odpowiedziałam odwracając się.- Przestraszyłeś mnie Charles.
- Panienka wybaczy. Nie miałem takiego zamiaru.- w głębi korytarza rozbrzmiały kroki. Szofer chwycił mnie za nadgarstek i pociągnął kolejnym labiryntem schodów. Gdy się zatrzymaliśmy znaleźliśmy się w moim dotychczasowym pokoju. -Panienka się stąd nie rusza.
- Ale ja chcę wyjść na powietrze- jęknęłam.
- Proszę mi zaufać. Jeżeli będę jechać do miasta zabiorę Panienke że sobą. - po tych słowach wyszedł i zamknął za sobą drzwi. Chwyciłam za klamkę. Zamknięte. Zza drewnianej powłoki rozległ się przerażający ryk. C...co to?


§§§§§§§§§§§§§§§§§§§§§§§§§§§§ No cześć Żabcie! Hehe bawię się w moją polonistke. Więc tak macie kolejny rozdział. Może nie jest doskonały ale starałam się jak mogłam mam nadzieję, że mi wybaczycie nieobecność ;)
~BJM

Wnuczka DraculiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz