- Kochanie, jesteś gotowa? - usłyszałam głos mamy wołającej z innego pokoju
- Tak, już idę. - odpowiedziałam, podnosząc się z podłogi i zapinając walizkę. Dzisiaj wyjeżdżamy do Los Angeles, porzucając nasz kochany Londyn. Tato znalazł tam lepszą pracę, ale nie chciał nas zostawiać po drugiej stronie oceanu, więc jedziemy z nim.
Mamy mieszkać w niewielkim domku na obrzeżach tego wspaniałego miasta, co nie jest najciekawszą perspektywą, ale tylko na ten dom było nas stać. Wliczając transport rzeczy i nas przez ocean, no cóż, trochę pieniędzy to zjadło.
- Cara, pomóż tacie - poleciła mi mama
- Ok.
Podeszłam w stronę wielkiego samochodu transportowego. Przez następne pół godziny pomagałam tacie wrzucać wielkie kartony, walizki i pudła do bagażnika. Kiedy skończyliśmy, mama zarządziła żegnanie się z domem. Nie bolała mnie strata jego, ale mojego chłopaka - Tylera. Było mi bardzo ciężko, ale powiedziałam mu, że musimy zerwać. Związek na taką odległość nie ma sensu.
- Samolot do Los Angeles zaraz wyląduje. Prosimy pasażerów lotu o zachowanie czujności i ustawienie się w kolejce do wyjścia. - Metaliczny głos speakerki odezwał się z głośników.
- No, kochani, czas pożegnać się z Londynem! - powiedziała radośnie mama wstając i łapiąc swój bagaż podręczny. Firma transportowa już wpakowała nasze rzeczy do samolotu. Zajmujemy jego większość, dlatego zapłaciliśmy za ten lot tak wiele.
Podniosłam się z krzesła i założyłam torbę na ramię.
No to czas zacząć te prawie dwanaście godzin lotu.
8750 kilometrów. Tyle dzielić mnie będzie od Tylera.
Znów zbierało mi się na łzy, ale nie chciałam płakać w samolocie.
Stay strong.
Samolot odrywa się od ziemi, a ja dostaję małego zawału serca.
Nie no żart, od razu zasnęłam.
Przespałam dziesięć godzin, pozostałe dwie rozmawiałam z Tylerem. Nie będzie łatwo o sobie zapomnieć.
- Szanowni pasażerowie, prosimy zapiąć pasy, zaraz będziemy lądować. - poinformował nas głos stewardessy.
Posłusznie spięłam ze sobą dwa kawałki materiału. Samolot lekko pochylił się w dół, a ja czułam się jakbyśmy spadali.
Za dużo filmów katastroficznych, za dużo.
- Witamy w Los Angeles! - pożegnała nas stewardessa kiedy wysiadaliśmy z samolotu - Proszę odebrać bagaże w strefie C.
Taksówka podwiozła nas pod nowy dom. Był nieco mniejszy od poprzedniego, ale miał wielki ogród. To dobrze, bo zawsze spędzałam dużo czasu na łonie natury.
Wyciągnęłam z bagażnika torbę i podeszłam do drzwi razem z mamą.
- Cara, na piętrze są trzy pokoje. Dwie sypialnie i łazienka. Teraz pytanie: Sypialnia czy piwnica? - zaśmiała się mama
- Piwnica - odparłam
- To był żart, kotku - znów się roześmiała
- Ale ja nie żartuję. Chcę mieszkać w piwnicy. - rzuciłam szczerząc zęby
- No dobrze... Pomyślimy. To łap klucze - rzuciła we mnie kluczami - I wrzuć tam swoje rzeczy
Kocham Pandorę - moją mamę - za jej uległość na moje zachcianki. Zdecydowała się w dwie sekundy.
Ruszyłam w dół po zimnych schodach. Mam wejście od ogrodu, ale to nie powinien być problem. Zawsze marzyłam o mieszkaniu na strychu albo w piwnicy, a teraz moje marzenie się wreszcie spełniło.
Nie chciałam siedzieć w pustym pomieszczeniu, więc postanowiłam przejść się po okolicy. Powiedziałam mamie, gdzie idę i wręcz wybiegłam z domu. Miałam mnóstwo energii po tym dłuuuuuugim locie i musiałam ją jakoś spożytkować.
Mieszkaliśmy na małym osiedlu, a ja całkiem długo głowiłam się jak z niego wyjść. Po drodze mijałam wiele osób, ale nie zwracałam na nie uwagi. Po prostu szłam dalej.
W KOŃCU ZNALAZŁAM TO CHOLERNE WYJŚCIE.
Brukowana droga, wyglądała fajnie. Po prawej drzewa.
Las.
Mieszkanie na obrzeżach jest zajebiste.
________________________________
No to co, tym małym akcentem otwieram nowe opowiadanie! Mam nadzieję, że się spodoba.
Szukam korektorki! :')
Możecie pisać pw, albo w komentarzu.
A tak to kocham,
/D.