Tytuł: Somewhere in Neverland (Gdzieś w Nibylandii)
Autorka: darkmachinemusings
Tłumaczenie: Dusty
Zgoda: oczywiście.x
Ilość słów: 1,851
Pairing: Harry Styles/Louis Tomlinson
T/N: Przed chwilą to przeczytałam i nie mogłam sobie odpuścić :)Link do oryginału: http://darkmachinemusings.tumblr.com/post/31686948032/somewhere-in-neverland-larry-one-shot
one shot inspirowany piosenką somewhere in neverland- all time low
Louis usiadł na pluszowej, czarnej kanapie w środku jego i Harry'ego salonu, bezmyślnie wpatrując się w ekran telewizora, chociaż w ogóle nie interesowało go to, co na nim się odgrywało. Widział eksplozję, która wybuchła na jego Twitterze i to zraniło go bardziej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Nigdy nie zgadzał się na odzywanie w ten sposób do jego fanów, kiedy podawał facetowi od mediów społecznych jego hasło. Ale to było właśnie to, co się stało. I teraz zranił najważniejszych ludzi w jego życiu, fanów i Harry'ego. Nawet jeśli to nie on napisał słowa, które wywołały tą wojnę, wciąż czuł się za to odpowiedzialny. To było jego imię, przypisane do tych niemiłych rzeczy, które zostały napisane i to on pozwolił im to zrobić, więc teoretycznie był winny. Podciągnął kolana pod brodę i oparł na nich policzek.
Wiedział, że teraz fani go nienawidzą, cholera, zasługiwał na to. Całkowicie ich rozumiał od kiedy on również siebie nienawidził. Nikt nie zasługiwał na to, by mówić mu, że to w co wierzy jest cholerną bzdurą. On nawet nie uważał tego za bzdurę. Ale teraz oni już nigdy nie uwierzą mu w cokolwiek, co ma do powiedzenia na ten temat. Wypuszczając długie westchnięcie, skupił wzrok na kolorach tańczących na ekranie, kiedy się w nie wpatrywał. Już miał zamiar wstać i pójść do łóżka, by wyspać z siebie to wszystko, kiedy usłyszał pukanie do drzwi. Nie spodziewał się dzisiaj niczyjej wizyty, Harry miał swoje klucze i również nie zamawiał niczego na wynos. Drugie, tym razem głośniejsze i bardziej natarczywe pukanie, zmusiło go do wstania i pójścia by otworzyć drzwi. Nie był w nastroju do widzenia się z kimkolwiek, więc miał nadzieję, że to nic cholernie ważnego. Zajrzał przez wizjer, ale wszystko, co zobaczył to pusty korytarz.
-Cóż, to dziwne- wymamrotał do siebie. Ostrożnie, czując wątpliwości, otworzył drzwi i się rozejrzał. Tam, naprzeciwko niego na ziemi, leżał kawałek papieru. Chłopak schylił się, ignorując ból w plecach od zbyt długiego siedzenia na kanapie i podniósł go, odczytując zapisane na nim słowa.
*Wendy, run away with me?- Piotruś
(Wendy, uciekniesz ze mną?)Czuł jak jego brew unosi się do góry, kiedy czytał to po raz kolejny, patrząc na narysowaną na dole karteczki małą strzałkę, która wskazywała wgłąb korytarza. Louis nie miał szczególnej ochoty, by gdzieś wychodzić, jednak jego ciekawość wzięła górę. Spojrzał w dół, na swoją spoconą koszulkę, którą miał na sobie i wzruszył ramionami, zanim ruszył naprzód w samych skarpetkach, zamykając za sobą drzwi.
Powoli ruszył w kierunku, w który prowadziła go strzałka, zastanawiając się, gdzie go to zaprowadzi i rozważając wycofanie się. Po tym wszystkim był przekonany, że nikt tak naprawdę nie chce go widzieć. Idąc wzdłuż korytarza, mijając drzwi do mieszkań innych ludzi, który zapewne byli teraz bardziej kochani od niego, trzymał oczy otwarte na.. cóż, do końca nawet nie wiedział na co. Louis zaczął gryźć swoją dolną wargę ze zmartwieniem. Może jednak nie powinien wychodzić z mieszkania bez butów, kluczy czy telefonu. Co jeśli zostanie porwany?
Nagle, papierowy samolocik przeleciał od tyłu nad jego ramieniem i wylądował kilka stóp od niego. Mały pisk wyrwał się z ust chłopaka, ponieważ, cóż, to nie tak, że ktokolwiek mógłby się tego spodziewać. Odwrócił się, gotów znaleźć za sobą napastnika, ale zastał wciąż pusty korytarz. Dziwne.