× Prolog

9.5K 400 39
                                    

Witajcie w moim nowym ff. W tym rozdziały będą pojawiały się po dłuższym czasie, ale będą ciekawsze. Czekajcie cierpliwie :)

*****

Zastanawiam się, który to już raz przeprowadzamy się do nowego miasta. Dziesiąty? Piętnasty? Zmieniamy miejsce zamieszkania od dwóch lat i nigdzie nie możemy zostać na dłużej. Rozumiem to. Przywykłam już. Nigdzie nie jest bezpiecznie.
- Mary! Wychodzimy - krzyknął Steve z łazienki. Odwróciłam głowę od okna i wstałam, zabierając torbę z ziemi i zarzucając plecak na ramiona. Steven wyszedł z łazienki, posłał mi uśmiech i wziął swoją torbę. Wychodząc, zamknął za mną drzwi pokoju, w którym nocowaliśmy. W milczeniu wyszliśmy z hotelu. Ostatni raz spojrzałam na budynek i wsiadłam do auta mojego wujka.
Właściwie Steven Nash nie był moim wujkiem. Nawet nie należał do rodziny. Podobno kiedyś łączyła go szczególna przyjaźń z moją mamą. Dlatego, gdy zostałam zabrana tuż po urodzeniu, poprosiła go, by mnie znalazł i zajął się mną. Właściwie uratował mi życie, kiedyś, gdy uciekałam. Złapał mnie w biegu i schował, potem zabrał do siebie i opowiedział o moich rodzicach - nigdy ich nie znałam. Jednak nie byliśmy bezpieczni - od tamtej pory uciekaliśmy. Byliśmy już chyba w całej Ameryce, trochę w Wielkiej Brytanii, Kanadzie, a nawet Meksyku. Tam było najcieplej, jednak Londyn wydawał się najciekawszy, a Ottawa miała najładniejsze widoki.
 Minęły dwa lata od ucieczki. Mam 16 lat i w tym roku zaczynam jedenastą klasę. A, że jeszcze w żadnym miejscu nie byłam dłużej niż miesiąc, nie sądzę, że uda mi się ją skończyć. Nigdy nie miałam ani nie będę miała możliwości ukończenia nauki. Nigdy nie będę mieć zwykłego życia. To niemożliwe. Ale zawsze warto próbować. Może tym razem się uda?
- Mary, o czym myślisz? - zapytał Steve. Co jakiś czas patrzył na mnie. Zerknęłam na telefon i zauważyłam, że jechaliśmy od godziny. Była dziewiąta. Pędziliśmy autostradą, która była prawie pusta. Nikt nie jeździ po autostradzie w sierpniowe poranki.
- Zastanawiam się po jakim czasie wyjedziemy z tego miasta. - odparłam, patrząc przez okno na pola.
- Tym razem już tam zostaniemy. - powiedział, patrząc w tylne lusterko. Uśmiechnęłam się.
- Mówisz tak za każdym razem - popatrzyłam na niego.
Po kilku minutach ciszy Steve odezwał się.
- Spróbuj zasnąć. Późno się dziś położyłaś, a przed nami jeszcze kilka godzin drogi.
Mruknęłam na zgodę, sięgnęłam do torby po słuchawki i założyłam je. Ułożyłam się na fotelu i zamknęłam oczy.
Otworzyłam je jakiś czas później. Słońce wisiało niżej, a autostradę zastąpiła dwupasmowa droga otoczona drzewami.
Wyprostowałam się i zdjęłam słuchawki. Popatrzyłam na wujka.
- Która godzina?
- Dwunasta. Zaraz będziemy na miejscu. - odparł, patrząc na mnie. - Najpierw pojedziemy do marketu. Wybierzesz sobie zeszyty i inne rzeczy, okej? Będziesz musiała zrobić notatki i dowiedzieć się, na jakim poziomie jest twoja klasa.
Uśmiechnęłam się. Steve jak zawsze dbał o wszystko. Dobrze, że w czasie przeprowadzek uczyłam się przez internet.
Przy drodze zauważyłam znak wjazdu do miasta. Odczytałam nazwę.
- Beacon Hills? Pierwsze słyszę.
- To małe miasto, około trzydzieści tysięcy mieszkańców. Nie to co Nowy Jork czy Kalifornia, prawda? - zaśmiał się.
- To bezpieczne? - zapytałam z niepokojem. Jednak, gdy zauważyłam, że się uśmiecha, uspokoiłam się. Przy nim czułam się bezpiecznie jak przy nikim innym.
- Tak. To mało znane miasto, dobrze ukryte. Nic nam nie grozi. - mówiąc to, dotknął mojej ręki. Złapałam ją i ścisnęłam, patrząc przez okno. Widziałam różne budynki, niskie i wysokie, z metalu i cegły. To było jedno z tych klimatycznych miasteczek, z jednym McDonaldem. W wielu uliczkach zauważyłam księgarnie i sklepy z płytami. Poczułam, że się uśmiecham. Za kilka dni wszystkie te miejsca będą przetrzebione przeze mnie.
Pół godziny później zajeżdżaliśmy już pod dom. Był niewielki, ale ładny. Miał mały ganek i duże okna wychodzące na salon i kuchnię, a z tyłu widziałam ogródek. Spojrzałam na Steve'a, a ten, widząc radość na mojej twarzy, uśmiechnął się. Podał mi klucze i pobiegłam otworzyć drzwi. Weszliśmy do środka.
Hol był małym pomieszczeniem, z wieszakami na kurtki i szafką na buty. Po prawej wchodziło się do kuchni ze stołem na cztery osoby, po lewej do salonu z wejściem do ogródka. Schody z brzozowego drewna prowadziły na górne piętro, gdzie, jak się domyśliłam, były nasze pokoje.
Cały dom utrzymano w kolorze białym i beżowym, ze złotymi akcentami. Parę pudeł stało przy schodach.
- Co to za pudła? Nigdy żadnych nie pakowaliśmy - zapytałam, patrząc raz na niego, raz na kartony.
- To nasze rzeczy, zbierane od kiedy zaczęliśmy się wyprowadzać. Przesyłałem je do znajomego, który je przytrzymywał. Myślę, że tu zostaniemy na dłużej, więc poprosiłem, by przesłał wszystko tutaj.
Posłałam mu wdzięczny uśmiech. Zajrzałam do pudeł podpisanych moim imieniem. Znalazłam tam ubrania, książki, płyty, torby i różne inne.
Razem zanieśliśmy wszystkie kartony na górę. Łącznie było ich pięć, w tym trzy moje. Byłam zdumiona, że tyle udało mi się uzbierać. I faktycznie, nie zauważyłam, że wszystkie te przedmioty ginęły po wyprowadzkach.
Po godzinie pokój był w pełni funkcjonalny. Miał duże, dwuosobowe łóżko (uwielbiam takie), biurko z wieloma półkami, słupek na książki i płyty, głęboką pufę i szklany stolik obok, a przy dużym oknie szeroki parapet z poduszkami, przy którym mogłam czytać i uczyć się. To było spełnienie moich marzeń. Nigdy nie miałam własnego pokoju, a co dopiero tak pięknego! Zachwyt sprawił, że po twarzy pociekły mi łzy. Usłyszałam ruch przy wejściu.
Steve obserwował mnie od kilku minut. Widział, jak powoli w mojej duszy wzrastało uczucie, którego nie umiałam określić. Było to połączenie wdzięczności, euforii, dumy, radości i miłości, bezgranicznej miłości. Kochałam tego faceta jak własnego ojca, dla mnie wyrzekł się bezpiecznego, spokojnego życia. A oprócz tego obdarowywał mnie takimi prezentami. Podeszłam do niego i objęłam, kładąc głowę na jego piersi. Nie dbałam o to, że zmoczę mu sweter, jego też to nie obchodziło. Nie wiedziałam, co zrobić z taką ilością wdzięczności. Chciałam schować mu ją do kieszeni,  by w każdej chwili mógł ją wyjąć i poczuć. Jednak wiedziałam, że nosi ją w sercu, od bardzo dawna, gdy znalazł mnie słabą i wycieńczoną i zajął się jak własnym dzieckiem.
Skończyłam układać ubrania w szafkach, gdy powiedział coś, czego za wszelką cenę chciałam uniknąć.
- Powinnaś znaleźć jakąś koleżankę i pójść z nią na zakupy. - spięłam się i zagryzłam wargę.
- Nie potrzebuję koleżanki, mogę sama iść. - odparłam, poprawiając swetry.
- Zbyt dużo czasu spędzasz sama. To źle - powiedział, obserwując moje ruchy. Przewróciłam oczami.
- Przecież mam ciebie.
- Jestem twoim opiekunem, nie koleżanką...
- I wujkiem, i tatą, i przyjacielem, i wszystkim tym co mogłeś mi zastąpić - przerwałam, podchodząc do niego i uśmiechając się. - Koledzy są przereklamowani.
Westchnął, ale odwzajemnił uśmiech i potargał mi włosy.
To nie tak, że nie lubiłam ludzi. Po prostu nie opłacało mi się zawierać przyjaźni, gdy po kilku tygodniach bez słowa musiałam się wynieść.
Kiedyś popełniłam ten błąd, na samym początku. Miałam sympatyczną koleżankę, do tej pory ją wspominam. Jestem ciekawa, czy nadal żyje.
Zeszliśmy na dół. Gdzieś pomiędzy wyśmiewaniem się ze zdolności kulinarnych Steve'a a tym, że wszystkie składniki dziwnym trafem lądowały na mnie, udało nam się ugotować spaghetti. Potem pozmywaliśmy i wyszliśmy do ogrodu. Okazało się, że między drzewami powieszono hamak, a głębiej stała szeroka huśtawka wyściełana płaskimi poduszkami. Oprócz tego na kamiennych płytach stał stół i obok rosło drzewko czereśniowe. Ogród jak z bajek.
Rozsiedliśmy się na huśtawce, podjadając owoce z drzewka. Przez chwilę w ciszy obserwowaliśmy zachodzące słońce. Wtedy Steve odezwał się.
- Teraz masz skupić się na szkole i znajomych. Nie myśleć o tym, co działo się kiedyś. Prowadzisz nowe, normalne życie i jesteś zwykłą dziewczyną, której wuj ma w zwyczaju często zmieniać pracę.
Roześmiałam się.
- Dobrze wiesz, że nie jestem zwykłą i normalną nastolatką, ale dziękuję za wsparcie. Będę o tym pamiętać, gdy za kilka tygodni będę wypytywana o powód mojej kolejnej wyprowadzki. - z uśmiechem przewróciłam oczami. Nash posłał mi krzywe spojrzenie, a ja zaśmiałam się. Objął mnie.
- Mam nadzieję, że to będzie ostatni raz. Czuję, że w tym miejscu znajdziemy swój dom.

batman [1] // stiles stilinskiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz