*Rozdział 5 *

89 10 5
                                    


Nie cierpię latać helikopterem... szczególnie kiedy pilotuje go Clark. O'Donnel, niewzruszony wiatrem ani migającą diodą, która zwiastuje kończące się paliwo, z kamienną twarzą przecinał chmury, unosił maszynę nad wieżowcami, niebezpiecznie pikował w dół i wykonywał jeszcze masę innych powietrznych akrobacji, z których mój żołądek nie był zbytnio zadowolony. Był głuchy na moje krzyki i prośby, aby bardziej uważał: miał na głowie ogromne słuchawki, co wiele wyjaśniało. 

Cała maszyna trzęsła się i nieprzyjemnie klekotała. Wiem, że nie mogę wymagać wiele od starego wojskowego helikoptera, który kilkadziesiąt lat przestał sobie w hali zbudowanej ponad miasteczkiem w górach, ale nie ufam żadnej metalowej, latającej puszce.

Z góry wszystko wydawało się małe, a obrazy za oknem sunęły jak niewyraźne wspomnienia. Podczas gdy ja siedziałam spięta, z zawzięciem wpatrując się w jeden punkt, Natt i Jena byli zafascynowani lotem. Co chwile dało się słyszeć och i ach kiedy przelatywaliśmy blisko budynków, bądź klucza ptaków. Zwykle zostawialiśmy ich w domu, gdzie było stosunkowo bezpiecznie - ale tym razem, kiedy w pobliżu czaił się ten tajemniczy nieznajomy, mniej groźniej było zdecydowanie tu: na niebie. 

- Nie wierzę, że mogliśmy z wami lecieć! - rzuciła Jena, chcąc przekrzyczeć ryk silnika.

- Też nie wierzę... - odburknęłam

- To przez tego pana ze sklepu, prawda? - Natt przysunął się nieco w moją stronę i obdarował mnie niepewnym spojrzeniem szaro-niebieskich oczu.

Już chciałam odpowiedzieć, gdy Clark wszedł mi w słowo:

- Co? Co ze sklepem? 

- Teraz, to słyszysz?! - żachnęłam się. - A jak ryczałam, że masz lecieć wolniej to byłeś głuchy, hym?

- Och, słyszałem - ale to wcale nie znaczy, że musiałem posłuchać, nieprawdaż? To co tam twój  braciszek mówił..?

  Miałam ochotę walnąć mu w ten jego arogancki łeb. Na jego szczęście, siedział za daleko...  

- Nie twoja sprawa - wycedziłam i spojrzałam na Natta znacząco. Uśmiechnął się, a ja rozczochrałam jego jasną czuprynę. 

Maszyna obniżyła lot, aby wylądować.



Miasto było jednym wielkim gruzowiskiem. Cała Chorwacja, patrząc na inne kraje, nie była bardzo dotknięta ani wojną, ani anomaliami; choć zdawało się, że to miejsce przyjęło na siebie większość całego zniszczenia. Porównując okolice, w której stał nasz dom - ta była istną ruiną pozbawioną wszelkich dawnych uroków,czy śladów życia. Wyjęłam z plecaka długopis i pożółkłą mapę, poznaczoną krzyżykami. Miasto, w którym spodziewaliśmy się znaleźć ocalałych było cmentarzyskiem. Z lekkim rozczarowaniem postawiłam "x" w ostatnim pustym miejscu.

- Ej, jeszcze nie sprawdziliśmy - Clark zmarszczył swoje ciemne brwi, zapewne nad czymś się zastanawiając i kopnął leżący na ziemi kamyk. - Nigdy nic nie wiadomo. Może akurat...

- I wierzysz w to? Gdzie mieliby się schować?

Otworzył usta jakby chciał mi odpowiedzieć, ale przez gardło nie przeszło mu ani jedno słowo.

Ruszyłam przed siebie, przewodząc naszą małą grupą. Każdy z nas rozglądał się dookoła, choć bez większego entuzjazmu; Klimno było zrównane z ziemią. W końcu postanowiliśmy się rozdzielić: Clark poszedł z Jeną na północ,a ja z bratem mieliśmy przeszukać jedyny, tylko do połowy zniszczony budynek - miejscowy szpital (wnioskując ze starego znaku węża Eskulapa na szyldzie).

Śpiew Feniksa [discontinued]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz