IV."Komu w pączki temu pieniądze!"

409 63 15
                                    

- Co to za straszny dźwięk? - wymamrotałam przewalając się na plecy i omalże nie spadając przy okazji z mojego królewskiego łoża.

Od rana atakował mnie cholerny budzik. Jedynie brak młotka powstrzymywał mnie przed zakończeniem jego nadzwyczajnie marnego żywota. W końcu po jakiś dziesięciu minutach wsłuchiwania się w dźwięki zwiastujące wybuch bomby atomowej postanowiłam się poddać.

- Dobra szeryfie. Już wstaję - mruknęłam wyłączając to ustrojstwo. Nie wiem, co za szatan to wymyślił, ale definitywnie powinni zamknąć go w Azkabanie, żeby to dementory ukradły mu resztkę duszy, o ile w ogóle jakaś mu jeszcze pozostała.

W każdym bądź razie zostało mi jeszcze dwadzieścia minut do rozpoczęcia pracy i nie miałam bladego pojęcia co począć z taką ilością wolnego czasu. Nareszcie zdecydowałam się na ubranie zielonego swetra z czarownym napisem Santa loves me, but he doesn't know about it! i zrobienie  fryzury i makijażu o raczej wątpliwych walorach arystycznych, za to szalenie praktycznych. Ideolo.

Kiedy zeszłam na dół moja babcia spokojnie wcinała naleśniki z nutellą przeglądając gazetę, jednak na mój widok złapała się za serce z pełnym, nieudawanym przerażeniem.

- Czy to... czy to ty Fail? Co ten chłopak ci zrobił?! - wrzasnęła i machnęła ręką tak zamaszyście, że gdyby nie mój super refleks miałabym na włosach czekoladowe pasemka. Ściana stojąca za mną nie miała jednak takiego szczęścia.

- Nic - odburknęłam wywracając oczami - Mogę moje śniadanie? Mimo wszystko mam tylko pięć minut.

Po otrzymaniu czterech naleśników, z których niemalże wylewała się czekolada zapakowanych w gustowną, papierową torbę z rogami renifera poszłam się ubrać, żeby to zaraz wyjść z domu. Nie przemyślałam jednego. Na dworze były trzymetrowe zaspy śniegu. Zrezygnowana ruszyłam oblodzonym chodnikiem wyobrażając sobie, jako to byłabym Elsą i czułam się niczym ryba w wodzie raz po raz wykonując piruety wśród spieszących się do pracy ludzi. Możecię się dziwić, ale w Portland dziewczyna skacząca jak opętana wiewiórka nie była niczym nadzwyczajnym, więc nikt nawet nie zwrócił na mnie uwagi.

Kiedy dotarłam na moje miejsce pracy była minuta przed ósmą. Widząc mnie o tej godzinie Niall niemalże upuścił trzymane w rękach frapuccino.

- LIAM. Duch świąt nas odwiedził! - wrzasnął histerycznie, po czym zaczął się wycofywać w głąb piekarni.

- O co ci... - zaczął Lee, jednak zauważając mnie wpychającą sobie do buzi połowę naleśnika naraz wyszczerzył się w olśniewającym uśmiechu - Chyba zasługujesz na owacje koleżanko.

Niall wziął to sobie zdecydowanie za bardzo do serca, bo po chwili zaczął centalnie klaskać zbijając mnie kompletnie z pantałyku, szczególnie, że mój szef oraz jakiś długowłosy szatyn z koszulą we flamingi z czapkami Mikołaja zaczęli mu wtórować. Nie będąc pewna co mam robić dygnęłam lekko.

- Dobra. Komu w pączki temu pieniądze! Zaraz zaczną się zlatywać fanki Liama, żeby kupować ciastka orkiszowe tylko dla porozmawiania z tym alvaro - wytłumaczył blondyn teatralnym szeptem puszczając mi oczko - Biedaczek nie może się na żadną zdecydować. W końcu będzie miał do wyboru tylko przepierdalające pieniądze na ciastka dziewice o pełnych gabarytach. Nie wiem na co czeka - dodał już normalnym głosem, co spowodowało u Lee rozległy rumieniec na całej twarzy.

- Niezły sposób na biznes. Zazdrościsz mu powodzenia? - rzuciłam z szyderstwem zakładając szkarłatny fartuch, w którym wyglądałam niczym wnuczka Mikołaja.

- Póki mam twoją babcię nie potrzeba mi nikogo innego - prychnął machając ścierką w kierunku całkowicie odwrotnym do mojego domu.

- Wybacz. Dzisiaj piątek. Wychodzi na jakieś seniorowe bingo, czy co tam. Nie będziecie mieli okazji urządzić lodowej impry u nas w salonie. 

Na przypale, albo wcale!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz