Siedziałem oparty głową o szybę granatowej Toyoty patrząc bezmyślnie na uciekający za szkłem świat. Poruszająca się za oknem scenografia wprowadzała mnie w swojego rodzaju trans, przez który traciłem kontakt z rzeczywistością.
W uszach dudniła muzyka wydobywająca się z dużych, białych słuchawek, dzięki którym uratowałem się od wysłuchiwania skomlenia mojej dotkniętymi niedowładem mózgu rodzicami i starszym bratem. Wprawdzie byłem najmłodszy z otaczającego mnie Azjatyckiego grona, ale i tak miałem wrażenie, że jestem tam najbardziej rozgarnięty.Moje imię? Byun Beakhyun. Lat szesnaście. Taki tam niski kujon z zamiłowaniem do filmów science fiction poszukujący świętego spokoju, któremu od pierwszego dnia życia go brak. Opisując mnie w skrócie? - Nic szczególnego...
Trzy godziny jazdy zdawały się ciągnąć w nieskończoność, a mój kochany brat wcale tego czasu nie umilał bez przerwy dźgając mnie w żebra i namawiając do rozmowy. Warknąłem chyba po raz setny w ciągu tych strasznych 180 minut, gdy Beakbeom nagle odizolował mnie od kabli emitujących kiczowatą melodię.
- Yah! Co ja ci takiego zrobiłem?! - sapnąłem na starszego próbując odzyskać źródło mojego spokoju.
- Nie słuchałeś! - odpowiedział. - Zaraz będziemy na miejscu. - oznajmił z szerokim, entuzjastycznym uśmiechem.
Emocje w jednej chwili opadły, a ja przykleiłem twarz i dłonie do szyby. Rzeczywiście. Byliśmy już w Seoul.***
Wszedłem do swojego nowego pokoju i rozejrzałem się po nim dokładnie. Był duży i jasny, nawet miałem własny balkon, w przeciwieństwie do mojej starej sypialni. Położyłem na podłodze obok łóżka dwa, kartonowe pudła, po czym je otworzyłem. Zacząłem wypakowywać swoje rzeczy. Ubrania od razu umiejscowiłem w szafie, potem zabrałem się za układanie na komodzie ramek ze zdjęciami i innych rupieci.
Po trzydziestu minutach wszystko było gotowe. Mama przyniosła świeże poszewki, w które miałem ubrać leżącą na materacu kołdrę i poduszkę. Los jednak chciał, abym się potknął, gdy akurat szedłem przez pokój pijąc wodę mineralną i wylał całą zawartość butelki na niebieski materiał.
- Szlag... - syknąłem pod nosem.
Z wydętą wargą chwyciłem za mokrą poszewkę kołdry i wyszedłem na balkon w zamiarze rozwieszenia jej i pozostawienia do wyschnięcia.Nagle moją uwagę zwrócił dom naprzeciwko mojego... a raczej balkon, a raczej osoba na balkonie, a raczej kurewsko przystojny, platynowo-włosy chłopak, który był topless do Matki Boskiej Częstochowskiej jakie ciacho!!!
Skamieniałem rozchylając nieznacznie usta na ten grzeszny widok. Blondyn, który wylegiwał się na leżaku czytając jakąś lekturę wyglądał jak zmaterializowane marzenie. Pomimo tego, że znajdował się jakieś dwadzieścia metrów dalej, potrafiłem dostrzec jego subtelnie wyrzeźbiony abs, wąską talię, szeroką klatkę piersiową i ramiona, wyraziste obojczyki, smukłą szyję, ostre rysy twarzy, prosty nos i charakterystyczne kości policzkowe. Co go, Michał Anioł dłutem haratał?!
Wtedy spojrzałem na siebie. Boże, kim ja jestem w porównaniu do kolesia o posturze striptizera? Jęknąłem z żalem na widok mojej odzieży, składającej się z za dużej, szarej bluzy starszego brata z logiem jakiejś drużyny koszykarskiej oraz czarnych, dresowych spodni. Do tego dodać kujonowate okulary na nosie, brak jakiejkolwiek masy mięśniowej, figurę nastolatki, karmelowe, przydługie już włosy nachodzące na oczy i mamy Teksańską Masakrę dwudziestego pierwszego wieku!
W pewnym momencie nieznajomy podniósł głowę znad książki i skierował wzrok w stronę mojej skromnej osoby. Drgnąłem, gdy poczułem na swoim ciele jego przenikliwe spojrzenie. W ułamku sekundy moje wnętrzności skręciły się z zawstydzenia. Co jest? Przestań się na mnie gapić ty pierdzielony striptizerze!
Zacząłem w panice szarpać morką pościelą, aby powiesić ją jak najszybciej na balustradzie i uciec z powrotem do swojego pokoju, zaszyć się pod kołdrą i nigdy spod niej nie wychodzić, niestety, los ponownie wziął sprawy w swoje ręce...Nie dość, że wyglądałem jak idiota, to jeszcze poruszałem się jak idiota. Moje nieskoordynowane wymachy rękoma przyczyniły się do zwalenia z parapetu jakiejś doniczki ze starym kwiatkiem, która upadła prosto na moją stopę. Zaskamlałem z bólu łapiąc się za obolałą kończynę. Na domiar złego, doniczka potoczyła się po balkonie i spadła z niego z hukiem wprost na samochód ojca. Auto zaczęło wyć alarmując wszystkich sąsiadów, jak nie całą dzielnicę, o zderzeniu z kwiatkiem. Brawo Beakhyun! Brawo...
Do moich uszu dobiegł stłumiony przez alarm pojazdu zachrypnięty śmiech. Zmów przeniosłem wzrok na balkon sąsiedniego domu. Jasnowłosy Azjata przysłaniał usta dłonią naśmiewając się z mojej niezdarności, na co zareagowałem krwistym rumieńcem. Po kilku sekundach chłopak pokręcił bezradnie głową, wstał, wziął książkę pod pachę i wrócił do środka swojego mieszkania.
- Beakhyun, do cholery! Coś ty najlepszego narobił?! - teraz usłyszałem ryk ojca, który o mały włos nie dostał zawału na widok doniczki rozbitej na dachu jego cudownego samochodu.Czasem miałem wrażenie, że mój rodziciel bardziej kocha swoją Toyotę ode mnie...
***
- Braciszku najdroższy, nic ci nie jest?! Słyszałem co się stało! - do kuchni wpadł mój rozhisteryzowany, starszy brat praktycznie ze łzami w oczach. - O Boże, o Boże! Beakkie! Twoja stopa! - krzyczał na widok mojej zranionej nogi.
Brunet ukląkł przed taboretem na którym siedziałem i chwycił w dłonie moją obandażowaną kończynę.
- To nic takiego. - odrzekłem z pokerowym wyrazem twarzy.
- Prawie zabił Elizabeth! - wrzasnął ojciec.
Mężczyzna, który właśnie wszedł do pomieszczenia, rzucił na blat kuchenny ścierkę najprawdopodobniej użytą wcześniej do doprowadzenia do ładu granatowego auta.
- Nie krzycz na niego! - Beakbeom zaczął mnie bronić przyciskając moją stopę do swojego policzka. - To przecież jeszcze dziecko!
Za co? Pytam, za co...
- On ma prawie siedemnaście lat. - odrzekła mama, która dołączyła do naszego zacnego grona.
Kobieta położyła na stole spore pudełko zawinięte w ozdobny kawałek materiału, które emanowały bardzo interesującym, smakowitym zapachem.
- Boli cię bardzo? - ciągnął dalej starszy.
- Nie! I weź zabierz wreszcie swoją twarz od mojej nogi!
W końcu wyszarpałem opatrzoną stopę od policzka Beom'a, który zaczął szlochać z powodu przerwania kontaktu cielesnego z młodszym braciszkiem.
Wstałem z taboretu. Ból nie był tak duży, spokojnie mogłem chodzić.
- Skoro wszystko z tobą w porządku, to czy mógłbyś zanieść ciastka ryżowe naszym nowym sąsiadom? - poprosiła brunetka.
Skamieniałem, gdy usłyszałem te przerażające pytanie. Ja? Mam zanieść ciastka? Nowym sąsiadom?
- A...Ale, którym sąsiadom? - zacząłem się jąkać z powodu zdenerwowania.
- Tym po prawej stronie. - odpowiedziała.
- Słabo mi... - złapałem się rękoma o blat stołu słysząc jej odpowiedź.
Przecież po prawej stronie, na miecz świetlny mistrza Yody, znajdował się dom tamtego striptizera! I ja mam tam pójść, po tym, jak się skompromitowałem na jego oczach? O nie! Po moim trupie!
- Beakkie! - brat błyskawicznie znalazł się przy mnie i przytrzymał moje zdruzgotane ciało. - Wszystko w porządku? Strasznie zbladłeś. - zauważył.
- W najlepszym... - załkałem w myślach.
- W takim razie idź i zanieś te pierniki... - zaczął tato.
- Ciasta ryżowe! - ryknęła mama.
- Nie ważne, sąsiadom jako zadość uczynienie za skrzywdzenie Elizabeth. - nakazał Koreańczyk.
- Co ja wam takiego zrobiłem...?
CZYTASZ
High School Never Ends
FanfictionGatunek : romans, komedia, dramat, szkolne Paringi : Baekyeol/Chanbaek, Hunhan, Kaisoo Moje imię? Byun Beakhyun. Lat szesnaście. Taki tam niski kujon z zamiłowaniem do filmów science fiction poszukujący świętego spokoju, któremu od pierwszego dnia...