Rozdział 3 : Bogowie

2.2K 320 99
                                    

- O jacieżeś pierdziele...

Zamarłem. Dosłownie. Albo i w przenośni. Sam już nie wiem! Ale pewnie nie tylko ja, sądząc po piskach plastików. Mógłbym się założyć, że co najmniej połowa żeńskiej populacji znajdującej się właśnie w tamtej chwili na stołówce dostała okresu.

Co spowodowało to nagłe zamieszanie? Zapytałbym raczej ,,Kto?". Otóż przyczyną tych wszystkich pisków było wtargnięcie do pomieszczenia czwórki nastolatków.
No dobra, ludzie by powiedzieliby ,,Ptff, wielkie mi rzeczy, ktoś wszedł na stołówkę. I o co tyle pisku?" Też bym tak powiedział i po prostu wrócił do konsumowania mojego posiłku, gdyby tylko na salę weszło czworo normalnych kolesi, a nie... do Świętego Luck'a Skywalker'a... Czworo bóstwa w blasku sławy, który przyćmił wszelkie stworzenie wokół nich. Słowo daję, gdybym wierzył w greckich bogów byłbym w stanie stwierdzić, że widzę Apolla, Zeusa, Hadesa i Posejdona.

- Oto i oni. - z intensywnego zamyślenia wyrwał mnie dopiero głos Kai'a. - Czworo z dziewięciorga.

Czyli to są goście z tej sławetnej Elity? No tak, któż by inny narobił tyle szału na stołówce? Ale musiałem przyznać, zasłużyli sobie na te miana, bo cholera... Ich widok zapierał dech w piersiach.
- No dobra... - westchnął ciemnoskóry.

W pewnym momencie Jongin wstał i podszedł do mnie, po czym pochylił się i zawiesił rękę na mojej szyi. Normalnie, to bym dostał w tamtym momencie jakiejś nieokiełznanej palpitacji serca, ale mój umysł był zbyt przyćmiony członkami Elity.

- Widzisz tamtego gościa, który się ciągle uśmiecha? - zapytał w końcu Kai wskazując palcem na średniego wzrostu chłopaka o ciemnych włosach opadających na słodkie, czekoladowe oczka, które dodatkowo przysłaniał czerwony full cap. - To jest właśnie Chen, czyli Kim Jongdae. Ten gadatliwy, a ten uśmiech, to nie uśmiech, po prostu już tak ma z ustami.
Po prostu tak ma? O Krisusie, jak słodziutko...
- Obok niego idzie taki koleś z blond czupryną i piłką do kosza w ręce. To Kris, vice kapitan drużyny koszykarskiej.

Przeniosłem wzrok na koszykarza i niemal od razu pojąłem wcześniejsze słowa Kim'a o tej dziwnej religii, którą podobno wyznaje większość szkoły. Chłopak był naprawdę wysoki, a wyglądem przypominał jakieś modela z okładki popularnego czasopisma. Do tego ten bitch'owaty wyraz twarzy... Playboy jak się patrzy.

- Następny jest... O ja pierdole! - krzyknął nagle Jongin, na co drgnąłem wystraszony. - Co też słyszą moje oczy! - zapowietrzył się. - Kung Fu Panda zmienił image!
- Kto? - zapytałem zdezorientowany.
- On!

Brunet wskazał palcem na wysokiego, szczupłego chłopaka w blond włosach, szarej czapce pierdolce na głowie i kujonowatych okularach na lekko zgarbionym. Przypominał hipstera. Do tego ta torba z Gucci'ego przewieszona przez ramię... Jednak najwięcej uwagi zwracały jego wielkie, ciemne wory pod oczami i kształt ust układający się w koci pyszczek. Chwila... podkrążone oczy... To pewnie ten Huang Zitao.
- No nie... I koniec z Dzieckiem Emo. - westchnął smutno ciemnoskóry, jednak jego płaczliwy wyraz twarzy szybko ustąpił dziwnego rodzaju grymasowi - Ale on się nie zmienił...
W pewnym momencie mój wzrok padł na ostatniego z chłopaków, a ja przekląłem w myślach.
- Park Chanyeol. Kapitan drużyny koszykarskiej i największa gniada tej szkoły. - bruknął.

Park Chanyeol? Cholera, Kai miał rację, ten chłopak przyciągał, jak jakiś zakazany owoc. Nie potrafiłem oderwać od niego wzroku. Hipnotyzował, dosłownie. Wszystko w nim było idealne, jego kruczo-czarne włosy, oczy, których kolor tęczówek zlewał się ze źrenicami tworząc spójną całość, porcelanowa skóra, rumiane, kształtne usta proszące się o całusa, smukła szyja, szerokie, umięśnione ramiona oraz klatka piersiowa, długie plecy, szczupłe nogi... Wszytko.

High School Never EndsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz