Trzeci dzień, trzeci shot. Tym razem kolej Naff. Mogę zaprosić do czytania bez chwili zastanowienia. Na pewno się nie zawiedziecie :D
Dziś ostatni dzień świąt. Rozpiera mnie duma, że mój shot jest publikowany akurat dziś. Oczywiście chciałabym podziękować Aktinie, która zmotywowała mnie tą antologią i nafaszerowała świąteczną radością do napisania go. Przy okazji dziękuję Cleo, która zawsze cierpliwie czyta moje fragmenty. Dzięki niej wiem, że mój świąteczny shot nie skończył się tak źle.
"Moje życie to porażka!" jest drugą częścią opowieści o podobnym tytule ("Moje życie to żart!" - było publikowane w pierwszej, kwietniowej antologii u Aktiny). Żeby je przeczytać, nie trzeba jednak powracać do pierwszej części. Myślę, że miło będzie się je czytać bez tego, bo nie ma zbyt wielu nawiązań.
Dashiell na stałe odcisnął ślad w moim życiu i udowodnił mi, że kocham chłodnych mężczyzn. Nieważne jak bardzo inni będą go nienawidzić, ważne, że ja go kocham <3. No i nie tylko ja...
Ale o tym w shocie, do którego serdecznie zapraszam. Pokrótce: opowieść dotyczy świątecznego balu, odbywającego się w college'u głównej bohaterki. Pojawia się Matthias, który trochę kojarzył mi się ze mną oraz Nadine - osoby, która z pewnością trochę namiesza!
Wesołych świąt i miłego czytania!_______________
Ugryzłam długopis.
Nie mogłam się skupić. Z dołu dochodziły krzyki dzieciaków, moje oczy raziły latarnie i świąteczne lampki sąsiadów, myśli biegły wokół zupełnie innego toru, odpowiadającemu zbliżającemu się świętu.
Odłożyłam na bok zeszyt na bok z cichym westchnięciem.
Błyszczące renifery, święty Mikołaj z wielkim worem prezentów, kolorowa choinka, zapach piernika, pomarańczy i goździków, rurki lukrowe w biało-czerwone paski, kolorowe bombki, ciasta i ciasteczka, śnieg. A to wszystko już od miesiąca. Miałam ochotę zwymiotować tym na wigilijny stół. W głowie kręciło mi się od tych wszystkich błyskotek, świecidełek, od małych knypków rzucających mnie śnieżkami w plecy i zapachu gorącej czekolady z cynamonem, którą wieczorami pijali rodzice.
Gdy byłam mała, uwielbiałam święta. Miały w sobie magią i czar, nutę radości i słodkiego zniecierpliwienia, a potem dorosłam i przestało to na mnie robić wrażenie. Nie było w nich już nic zagadkowego i nowego. Wiedziałam przecież, że Mikołaj nie istnieje, a więc ciasteczka z ciepłym mlekiem, które kładłam zawsze wieczorem na stole, obok choinki, zjadał mój tata. To rodzice kupowali nam prezenty, nie Mikołaj, dlatego tak bardzo śmiać mi się chciało z polujących na tego starego dziada dzieciaków, które usypiały na sofie, co roku powtarzając, że nareszcie uda im się go przyłapać na przynoszeniu prezentów. One też kiedyś dorosną i zmienią swoje poglądy. Czas nie stoi w miejscu.
Czy nienawidziłam świąt? Nie do końca. Byłam na nie po prostu obojętna i nie kojarzyły mi się z niczym szczególnym. Wszystko co świąteczne, było w dzisiejszych czasach do bólu przepełnione komercją. Tych wszystkich Mikołajów, lampek, reniferów, było na około tak dużo, że człowiek przestawał wczuwać się w tą szczególną, grudniową atmosferę. Klimat ma zawsze coś, co dzieje się w szybkim tempie, a nie jest na siłę przeciągane. Skoro święta trwają tak krótko, dlaczego ludzie zaczynają świętować już kilka miesięcy wcześniej? Świat za szybko pędzi do przodu.
Jeżeli o mnie chodzi, pora świąteczna kojarzyła mi się z kilkoma dosyć nieznośnymi rzeczami. Pierwsza, to biegające i chichrające się głośniej niż kiedykolwiek dzieciaki, kruszące na podłodze piernikami. Co roku któreś z nich z przejedzenia chorowało - po prostu nie znały umiaru.
CZYTASZ
Wesołych Wpadkowych Świąt - antologia świąteczna
Short StoryKiedy w kwietniu tworzyłam pierwszą antologię, nie widziałam żadnej innej tego typu. Teraz zaczyna się ich pojawiać coraz więcej, z czego się cieszę, bo to świetny sprawdzian swoich umiejętności i okazja do przekonania się, jak wielka może być wyobr...