Coraz bardziej zbliżaliśmy się do Fukushimy. Nasza podróż zeszła nam dość szybko lecz niestety, jak to w życiu bywa, coś musiało nam przeszkodzić.– Isao, daj mi spróbować! – krzyknęła Hana.
– Chyba śnisz, to moje ciastka. Tylko moje.
– Nie bądź sknera!
– Ja też chcę, ja też chcę! – zaczął skamleć Yoshi.
– Pff, wypchajcie się. Niby czemu miałbym się z wami podzielić? – nie dam nikomu moich ciastek. O nie, słodyczami się nie dzielę.– Przestańcie zachowywać się jak dzieci – mruknęła Akane.– Pewnie sama je chcesz, tylko udajesz obojętną, hehe – sprowokowała ją Hana.– Odwal się! Pff, mam was dość.– Haha! Wiedziałam, że nasza twarda Akane jest tak naprawdę dziecinna w środku.– Powiedz jeszcze słowo, a utnę ci ten... – niestety nie zdołała dokończyć, ponieważ nagle ktoś nas zaatakował. A dokładniej mnie. Bez wahania wyciągnąłem miecz i zablokowałem atak. Zauważyłem, że przeciwnik używał dokładnie takiej samej katany jak ja. Szczerze mówiąc, zdziwiło mnie to, bo wyglądała jednakowo, tylko miała inny kolor. Moja była biała, a tego gościa czerwona. Grawer na rękojeści miała identyczny. Nie zdążyłem się lepiej przyjrzeć, ponieważ mój przeciwnik spróbował zranić mnie w głowę, co mu się nie udało, ponieważ momentalnie zdążyłem się zasłonić, chociaż ledwo mi się to udało. Był cholernie silny i czułem, że jeśli ta walka się przedłuży, to będzie po mnie. Spróbowałem wykonać kontratak. Nie udało mi się. Machnąłem kataną tuż przed nosem wroga, ale przecięła tylko powietrze, ponieważ mój przeciwnik zrobił naprawdę szybki unik. Pomimo swej potężnej sylwetki potrafił bardzo szybko i zwinne się poruszać. Spojrzał na moją prawą nogę. Od razu to zauważyłem, ale nie próbowałem chronić tego miejsca, tylko odskoczyłem w tył. Nie byłem pewien, czy rzeczywiście chce tam zaatakować, czy próbował mnie tylko zmylić. Podjąłem bardzo dobry wybór, ponieważ z jego miny domyśliłem się, że zniszczyłem jego plan. Czyli zmyłka. Cwany był. Facet się na mnie rzucił, zanim zdążyłem zareagować. Spróbował ciąć mnie w bok nad biodrem, ale jakoś tego uniknąłem. Czułem się jak mysz, która ucieka przed rozwścieczonym kotem. Dawno nie spotkałem tak silnego przeciwnika. Gdyby się postarał, mógłby ze mną wygrać. Ano właśnie, mógłby wygrać, gdyby nie fakt, że wróg po nieudolnej próbie zabójstwa mnie, szybko się wycofał i uciekł do lasu. Bylem ciekaw, dlaczego to zrobił. Mimo, że byłem świadomy naszej różnicy w sile, chciałem za nim gonić, ale Akane mnie powstrzymała.– Czekaj. Nie ma sensu ruszać za nim w pogoń.– Czemu?– On z pewnością zna ten las lepiej od ciebie, skoro właśnie stamtąd postanowił przeprowadzić atak, więc nie uda ci się go złapać. Poza tym nie możemy być pewni, czy to nie jest pułapka.– Eh, niby racja, ale jestem ciekaw czemu mnie zaatakował.– Ja też, ale może wkrótce się tego dowiemy. A tak w ogóle, to znasz go? Może kiedyś mu podpadłeś i chciał się zemścić?– Nie. Pamiętałbym, gdyby tak było. Poza tym zwykle staram się nikomu nie podpadać i unikać niepotrzebnych kłopotów. Pierwszy raz widziałem go na oczy.– Hmmm... Może ktoś go na ciebie nasłał? – wtrącił Yoshi.– Wątpię. Zresztą, nie ważne. Musimy ruszać dalej, trochę się spieszymy.– Racja.Kontynuowaliśmy naszą podróż, ale jedna rzecz wciąż nie dawała mi spokoju.– Co tak bujasz w obłokach, Isao? – wyrwała mnie z zamyślenia Hana.– Nic, zastanawiam się nad jedną rzeczą.– Ja... – zaczęła, ale w tym momencie potknęła się o i rąbnęła na ziemię. Yoshi wybuchnął śmiechem, a ja nawet się tym nie przejąłem.– Uważałabyś trochę – powiedziała Akane, pomagając jej wstać.
– Wiem, wiem, ale nie spodziewałam się tego tutaj – wskazała na jakiś przedmiot leżący na drodze.
– Co to w ogóle jest? – wziąłem rzecz do ręki, ale nadal nie mogłem stwierdzić czym ona jest. Była dość ciężka, wyglądała jak kawałek jakiegoś minerału. Miała fioletowy kolor, a gdy ją dotknąłem, zaczęła lekko świecić.
– Pokaż mi to – Yoshi wyciągnął rękę i czekał aż wręczę mu kamień.
– Masz – dałem mu go z nadzieją, że może on będzie wiedział, czym jest ten przedmiot. Kiedyś interesował się trochę różnego rodzaju minerałami.
– Nie mam pojęcia. Pierwszy raz widzę takie coś. Przypomina ametyst, ale to na pewno nie jest to.
– Eh... chyba na nic się nam nie przyda – stwierdziła Hana.
– Chwila, chwila! Możemy to opylić jakiemuś idiocie, wmawiając mu, że to ametyst. Jeśli się nie będzie znał na kamieniach szlachetnych, to bez problemu wciśniemy mu kit – zasugerowałem.
– Czemu nie? – zgodziła się Akane. – Trochę kasy by się nam przydało. Jak dojdziemy do Fukushimy, to poszukamy kogoś, komu uda się to wcisnąć.
– Tylko czemu on świeci, jak się go dotknie? – wciąż mnie to zastanawiało. – Przecież nawet największy debil się nie nabierze na świecący ametyst.
– Umm... – zawahał się Yoshi. – Trochę racji masz. To co zrobimy?
– Może najpierw dajmy go do obejrzenia pewnemu staruszkowi – odparłem. – Spotkałem go, gdy byłem w Nagasaki. Wspominał coś, że mieszka w Fukushimie. Zna się na kamieniach, ponieważ był jubilerem. Może on coś będzie wiedział. Tylko najpierw trzeba go znaleźć.
– Niech będzie. Tylko czemu nie możemy iść do zwykłego jubilera, a mamy szukać specjalnie jakiegoś staruszka?
– Przecież wiesz, że w dzisiejszych czasach wszyscy kantują. Mogą nam wcisnąć jakiś kit, a my się nawet nie zorientujemy. Lepiej powierzyć to zaufanej osobie.
– Punkt dla ciebie. Chodźmy, nie będziemy tu stać jak kołki.
Ruszyliśmy dalej, a ja wróciłem do moich rozmyślań. Nie mogłem dać sobie spokoju z facetem, który mnie zaatakował. Dlaczego to zrobił? Dlaczego miał taką samą katanę jak ja? Przecież mój miecz był przekazywany z pokolenia na pokolenie w mej rodzinie i każdy wiedział, że był on wykonany na specjalne zamówienie mojego prapradziadka. Więc czemu ktoś miał dokładnie taki sam? No i co było nie tak z tym kamieniem? Czemu on świecił? Tyle pytań, a zero odpowiedzi. Muszę się tego dowiedzieć, bo inaczej nie będę mógł usiedzieć spokojnie. Powiadają, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła... ale zaryzykuję.

CZYTASZ
Never Again
Viễn tưởngPięcioosobowa drużyna wojowników. Każdy z nich umie wspaniale walczyć. Niestety, mają jedną wadę. Nie umieją docenić przeciwnika. Są pewni, że mogą pokonać każdego. To doprowadza ich do tragedii, której skutkiem jest rozpadnięcie się drużyny. Po pię...