#000 Prolog

695 60 5
                                    


     Nie wierzę w niebo. Wierzę w piekło. Wierzę w cierpienie. Wierzę w śmierć. Wierzę w iluzję, która stwarza otaczającą mnie rzeczywistość. Wierzę w odbicie nas samych, w świetle chowających się gwiazd o poranku. Iluzja, to zupełnie inny świat. Perfekcyjny świat.

     Ludzie już od wieków szukają odpowiedzi na pytania, na które nigdy nie będę w stanie sobie odpowiedzieć. Skąd wzięło się życie? Po co żyjemy? Jak to wszystko się zaczęło? Jak powstał świat? Dokąd zmierzamy? Jaki sens ma nasze istnienie?

     Ja znam odpowiedzi na te wszystkie pytania. I nie chodzi o mój umysł, lecz o duszę. Nie zginąłem. Nie zastygłem. Nie odszedłem. Żyłem. Żyłem w świecie, w którym dni były jednakowe, słońce nigdy nie zachodziło, podobnie jak księżyc, ale to wciąż była tylko iluzja.

     Drewniane drzwi otworzyły się, wydając charakterystyczne skrzypnięcie. W pokoju panował mrok. Chłodne powietrze przedostawało się przez nieszczelne, stare okna powodując nieprzyjemny dreszcz na ciele młodego, czarnowłosego chłopaka, który powoli krok za krokiem zagłębiał się w ciemność, trzymając w ręku małą, zapaloną świeczkę. Znał to miejsce bardzo dobrze, ponieważ często tu przychodził. Był szafarzem. Zastępował księdza w spowiadaniu, namaszczaniu, czy innych religijnych obrzędach.

- Proszę pana? - zawołał słabym głosem, który trząsł się lekko ze strachu mimo, że nie było czego się bać. I chłopak dobrze o tym wiedział.

     Światło księżyca oświetliło postać, która nagle pojawiła się obok okna jak zjawa.

- Czego chcesz?

     Młody chłopak przełknął głośno ślinę.

- Przyszedłem pana wyspowiadać - poinformował zjawę, a w odpowiedzi otrzymał niski śmiech.

     Nagle zjawa zniknęła i chwilę później pokój oświetliła duża świeca stojąca na drewnianym stole.

- Usiądź - starszy mężczyzna wskazał chłopakowi krzesło znajdujące się obok tego, na którym sam siedział. Młodszy posłusznie wykonał polecenie kurczowo ściskając małą, podręczną Biblię w swoich bladych dłoniach. Nie odezwał się jako pierwszy. Był przerażony i zajęty przyglądaniem się starszemu. Mężczyzna miał może z sześćdziesiąt lat, siwe włosy, wystające kości, bladą twarz, zapadnięte oczy, ale wciąż iskrzył się w nich błysk młodzieńczego uroku. Ludzie mówili, że jest nieśmiertelny, a inni, że opętał go diabeł. Istniało wiele domysłów, ale nikt nie znał całej prawdy.

-Więc mówisz, że chciałbyś mnie wyspowiadać, co chłopcze?

- Tak.

- Na pewno?

- Tak.

- Cóż. To przyszedłeś tu niepotrzebnie, ponieważ ja jestem czysty jak łza.

- Wie Pan - chłopak odezwał się ściskając kurczowo swoje dłonie. - Bóg wie, kto jest czysty, a kto nie. On to wszystko wie i rozumie, a ja jestem tu tylko po to, aby panu pomóc.

- Sądzisz, że osoby zamknięte w psychiatryku potrzebują spowiedzi?

- Każdy jej potrzebuje, proszę pana.

     Starszy mężczyzna wstał. Uśmiechnął się. Wyglądał przerażająco, a jego postać przypominała diabła w czystej postaci. Więcej w nim było zła i nienawiści niż dobra i miłości.

- Jesteś pewien, że Bóg naprawdę istnieje? - zapytał staruszek, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Wyglądał przez to na silniejszego i bardziej złowrogiego.

- Tak, jestem pewien. - wyjąkał chłopiec.

     Starszy mężczyzna znów zasiadł przy stole. Jego oczy powędrowały w stronę małej księgi, którą trzymał chłopak.

- Chcę Ci udowodnić, że o niektórych miejscach Bóg zapomina.

- W jaki sposób chce mi pan to udowodnić?

- Opowiem Ci historię Miasta bez Boga.

- Sądzi więc pani, że Seoul od samego początku był skazany na porażkę? - czyjś głos rozniósł się po sali wykładowczej, niosąc ze sobą pytanie, na które znać odpowiedź mogła tylko jedna osoba.

- To nie tak, że sam Seoul, ale cała Korea Południowa - odpowiedziała Pani Jang. - Sądzę, że źle na to wszystko patrzymy. Dostrzegamy to, co widać gołym okiem, ale zapominamy o tym, co było ważniejsze. O ludziach. Każdy z was ma swoją sentymentalność i postaram się to zrozumieć. Ale wojna, to nie tylko broń, czołgi, samoloty. To przede wszystkim ludzie, a o tym właśnie się zapomina. Zapomina się o młodzieńczych zauroczeniach, prawdziwych przyjaźniach i o walce, o coś więcej niż kraj. To walka o życie, a życie jest najcenniejszym darem danym nam od Boga. Ci ludzie walczyli nie tylko za naród. Walczyli o wolność. Powstańcy dawali cywilom nadzieję, że może kiedyś uda im się wyzwolić ojczyznę. W przypadku wojny koreańskiej jest tak, że ci wszyscy partyzanci byli za młodzi, zbyt impulsywni, ale mieli dobre serca. I to być może ich zgubiło. Choć, jak już wiecie, zwyciężyli. Ale zanim to nastąpiło, przeżyli prawdziwe piekło. Wielu z nich też zginęło. Mój dziadek opowiadał, że należał do jednego z takich partyzanckich ugrupowań. Zawsze, gdy wspomina o swoich przyjaciołach i o tym, jak musiał patrzeć na ich śmierć, mam łzy w oczach. Będę z wami szczera i powiem, że takiego poświecenia nie spotkacie w dzisiejszych czasach. A Papierowe Miasto - jak nazywano wtedy Seoul - odrodziło się z popiołów. Ale ci wszyscy ludzie, którzy doprowadzili do tego odrodzenia, nie zobaczyli go z ziemi. Za to wierzę, że zobaczyli go z góry, z nieba. Mówi się, że Seoul był wtedy nazywany Miastem bez Boga. A to tylko dlatego, że zginęło tam wielu młodych ludzi. Więc zapamiętajcie sobie to, ponieważ ci, którzy nie pamiętają przeszłości skazani są na jej powtórzenie.

-Sehun-ah? Co najbardziej cię rani? Co sprawia, że masz ochotę być martwy?

-Myśl o chwili, w której nie będzie już następnych dni. Ta myśl rani mój umysł. Ale to w porządku. Wybrałem życie. A jeśli wybierasz życie, wybierasz także śmierć.


Seoul 1950 | SeKaiWhere stories live. Discover now