╬
Kanały. W 1950 roku to słowo stało się głównym tematem opowiadań. Seul, aby istnieć, potrzebował poezji. A poezją były właśnie opowieści o kanałach. Szeptano, słuchano i zapisywano je najgłębiej w ludzkim umyśle.
Zaludnione dziesiątkami tysięcy przerażonych ludzkich strzępków piwnice, w ciągu dnia wstrząsane raz po raz kanonadą wybuchów, rozbrzmiewały chóralnymi modlitwami, nocami zaś - w ciszy przerywanej jedynie upiornym śpiewem pożerających kolejne domy pożarów - wypełniały się kanalizacyjnymi baśniami z tysiąca i jednej nocy, równie cudownymi co strasznymi.
╬
Zmieniłem się. Nie z zewnątrz, ale w wewnątrz. Stałem się inny. Może bardziej znośny, cichszy i spokojniejszy. Przestałem rozmyślać o tym, co by było gdyby. Zacząłem dostrzegać, że nie mam władzy nad moimi decyzjami. Były zależne od innych jednostek. Prawdopodobnie tak, jak całe moje przyszłe życie. Czy moja zmiana była dobra? Być może. Być może ja nie byłem jedynym, który się zmienił. Może wszyscy się zmieniliśmy.
╬
Rok 1950 był rokiem cierpienia. Noc zmagała się z świetlistym słońcem,a dzień odganiał promyki mroku. Spłonęło na stosach kilka tysięcy dzieci. A kilka tysięcy innych umarło z głodu i wyczerpania. Rok 1950 był pięknym rokiem.
╬
Promienie wschodzącego słońca delikatnie wkradły się do ciemnego pomieszczenia. Poranek był cichy. Za cichy. Być może nikt wtedy nie zwrócił na to uwagi, ponieważ tak właśnie oszukiwał nas strach. Poczułem jak czyjaś dłoń delikatnie gładzi moje włosy. Uśmiechnąłem się poprzez warstwę lęku i porannego spokoju. Czułem się bezpiecznie. Czułem się tak kurewsko bezpiecznie, że być może to właśnie było to. Może tak powinno to zostać na zawsze. Podniosłem się powoli, obróciłem i spojrzałem na ciemnowłosego chłopaka, który wpatrywał się we mnie z cieniem wątpliwości i marzeniami, które wyraźnie odbijały się w jego brązowych tęczówkach. Posłał mi lekki uśmiech i pogładził mój policzek dłonią, która jedyna była świadkiem naszego teraźniejszego jutra. Strupy, brudna skóra, zmierzwione, nieuczesane włosy, rany kłute i szarpane. To byłby właśnie oznaki tego, co nazywa się na ziemi piekłem. Tylko my byliśmy właśnie w tym piekle, a nie na ziemi.
-Dzień dobry - wyszeptałem. Chciałem żeby każdy dzień przed moją śmiercią był najbardziej idealny jak się tylko da. Chciałem walczyć z całych sił, bronić z całych sił i kochać z całych sił.
-Dzień dobry.
╬
Kanały w opowieściach byłby miejscem niewyobrażalnie wprost niebezpiecznym, w którym śmierć atakowała niczym deszcz, gdy na niebie świeci słońce.
Ale były też jedyną drogą ucieczki.
Zeszliśmy na dół. Kilka ludzi krzątało się przygotowując coś do jedzenia. Niektórzy z nich leżeli na ziemi, śnili o czymś wolnym. Tak sądziłem. Widziałem to patrząc na ich twarze, które zatopione były w błogim cieniu rzeczywistości.
Chwyciłem metalowy kubek i poszedłem po trochę wody, która stała w drewnianym wiadrze na końcu pomieszczenia. Wracając przechodziłem koło Melanie. Uśmiechnąłem się do niej, dziękując, przypominając i wspierając. Tylko tyle mogłem zrobić. Tylko tyle byłem w stanie jej dać.
Usiadłem koło Jongina przy starym, rozlatującym się, bukowym stole, który z ledwością stał na swoich trzech nogach. Podałem mu kubek, a on tylko westchnął upijajać łyk.
YOU ARE READING
Seoul 1950 | SeKai
FanfictionTragiczna historia ludzi, którzy są za młodzi, aby umierać i za młodzi, aby żyć bez nadziei.