╬
"Ciało ludzkie zaczyna się rozkładać cztery minuty po śmierci. Coś co kiedyś było siedliskiem życia, przechodzi teraz ostatnią metamorfozę. Zaczyna trawić samo siebie. Komórki rozpuszczają się od środka. Tkanki zmieniają się w ciecz, potem w gaz. Już martwe ciało staje się stołem biesiadnym dla innych organizmów. Najpierw dla bakterii, potem dla owadów i w końcu dla much. Muchy składają jaja, a z jaj wylegają się larwy. Larwy zjadają bogatą w składniki pokarmową pożywkę, następnie emigrują. Opuszczają ciało w składnym szyku, w zwartym pochodzie, który podąża zawsze na południe. Czasem na południowy wschód lub południowy zachód, ale nigdy nie na północ. Nikt nie wie dlaczego. Do tego czasu zawarte w mięśniach białko zdąży się już rozłożyć, wytwarzając silnie stężony chemiczny roztwór. Zabójczy dla roślinności, niszczy trawę, w której pełzną larwy, tworząc swoistą pępowinę śmierci ciągnącą się aż do miejsca, skąd wyszły. W sprzyjających warunkach – na przykład w dni suche i gorące, bezdeszczowe – pępowina ta, ten pochód tłustych, żółtych, rozedrganych jak w tańcu czerwi, może mieć wiele metrów długości. Jest to widok ciekawy, a dla człowieka z natury ciekawskiego, cóż może być bardziej naturalne niż chęć zbadania źródła tego zjawiska?" *
╬
Widziałem w swoim życiu wiele śmierci. Czasem czułem się jakbym był grabarzem, a wszystkie moje uczucia płonęły na stosie wraz z trupami. Jednak wiedziałem, że to nie prawda. Moje uczucia były czymś, co sprawiało, że trząsłem się w gorący, czerwcowy dzień. To niebywałe, co mogą zrobić z człowiekiem. One nigdy nie ginęły. Były zawsze. Mógłbyś je zakopać głęboko pod ziemią, zabić na wszelkie możliwe sposoby, a one by powracały. Lęk przed śmiercią też zawsze powracał. Była to ta odmiana uczuć, które tworzą w moim umyślę głęboką lukę, tak, jakbym o czymś zapomniał. Dopiero potem okazywało się, że zapominałem żyć. W tamtych chwilach też zapominałem żyć, ponieważ widziałem śmierć mojej siostry, a potem bomby wybuchły w dzielnicy Gwanak-gu i strach przed śmiercią naszedł mnie niespodziewanie. Coś krzyczało "uciekaj!", a co innego "zabij się". Byłem pośrodku wielkiej wojny między dwoma głosami i starałem się nie słuchać żadnego z nich, ale było to trudne. Dlatego wybiegłem szybko z kamienicy i puściłem się biegiem w stronę lasu. Jak na razie było to jedyne bezpieczne miejsce. Nie miałem niczego. Ani pistoletu, ani granatu. Byłem bezbronny.╬
W lesie, który pieszczotliwie nazywaliśmy gajem, było cicho. Za cicho. Stąpałem ostrożnie po suchej ściółce, która wydawała dźwięki łamanych gałęzi. Nie było to na moją korzyść. Nic jak na tamtą chwilę nie było na moją korzyść. Nie było nawet słychać śpiewu ptaków, które uciekły słysząc wybuch jakiegoś dzieła bezodrzutowego, jak sądziłem. Nie byłem nawet pewny co to było, ale wiem, że zaczęło się piekło. Rozejrzałem się dookoła w panice, oddychając głośno. Było strasznie gorąco. Złapanie tchu w biegu graniczyło z cudem. Zatrzymałem się pod wielkim dębowym drzewem i rozejrzałem się dookoła.
Cisza.
Pusto.
Ciemność nocy.
Ale czy aby na pewno?
Mogli być wszędzie. Dzięki maskującym mundurom mogli ukrywać się w każdej większej gęstwinie.
Nagle dostrzegłem jakiś nieznaczny ruch po prawej stronie. Ręce zaczęły mi się trząść, a krew w żyłach buzowała z nadmiaru adrenaliny. Zamknąłem na chwilę oczy, aby dokładnie i na spokojnie wsłuchać się w las. Naprawdę coś tam słyszałem, jakieś trzydzieści metrów ode mnie.
A jeśli jednak nie?
Popadałem w paranoję. Za bardzo się bałem.
Sehun, spokojnie. Pomyśl spokojnie. Co teraz? Co mam robić?
YOU ARE READING
Seoul 1950 | SeKai
FanfictionTragiczna historia ludzi, którzy są za młodzi, aby umierać i za młodzi, aby żyć bez nadziei.