rozdział 1

646 49 6
                                    

Poszedłem do niego, akurat siedział przy stoliku czekając na zamówiony alkohol.
-Cześć. -przywitałem się.
-Umm, cześć.
Z bliska mogłem mu się lepiej przyjrzeć. Wyglądał na jakieś 20 lat. Miał dość ostro zarysowaną szczękę i zielone oczy. I te loki.
-Jak się bawisz?
-Właściwie kiepsko, wypiję ostatniego drinka i idę stąd.
-Oh. Jesteś stąd? Może potrzebujesz podwózki?
-Właściwie... nie znam cię, ale to małe miasto, nie sądzę żebyś był jakimś seryjnym mordercą czy coś. -uśmiechnął się.
Jak on się mylił.
-No jasne. To co? Ostatni drink?
-Taaa.
Poprosiłem kelnerkę aby mi też podała jeden kieliszek. Wypiliśmy swoje shoty i wstałem.
-Idziemy?
-Okej, tylko zapłacę.
Chłopak wstał, poszedł do kelnerki, wręczył jej pieniądze i wrócił.
Zaczęliśmy kierować się w stronę wyjścia.
-Jesteś stąd? -spytał się mnie.
-Właściwie tak, chociaż pochodzę z innego miasta.
-Hm, a gdzie mieszkałeś wcześniej?
-Urodziłem się w Seattle, a do Atlanty przyjechałem gdy skończyłem 17-stkę, więc jestem tu od 4 lat.
-A więc masz 21 lat?
-Tak. -skłamałem.
W rzeczywistości miałem 170 lat, ale przecież nie mogłem mu o tym powiedzieć.
Kierowaliśmy się do mojego auta, które stało zaparkowane na skraju lasu koło budki z hot-dogami. Była zamknięta, otwierali ją tylko w wakacje ale przecież był listopad.
Samochód zaparkowałem w takim miejscu, zdala od ludzi aby móc się w spokoju pożywić.
-Czemu zaparkowałeś tak daleko? Przecież na parkingu przed barem jest pełno wolnych miejsc.
-Ah, wiesz, wcześniej jak zajechałem to wszystko było zajęte.
-Mhm...
Chyba zaczął nabierać podejrzeń więc postanowiłem trochę go zagadać. Nie chciałem żeby mi uciekł.
-Więc ty też jesteś stąd, tak? -zagadałem.
-Urodziłem się w Portland i to tam spędziłem większość życia, ale po tym jak moi rodzice zginęli w wypadku to przyjechałem tutaj do Atlanty. Studiuję tu.
-Przykro mi z powodu twoich rodziców.
Tak naprawdę wcale mi nie było. To nawet lepiej, że nikogo nie ma. W razie jakbym się nie powstrzymał i urwał mu głowę, łatwo będzie to zatuszować.
Dotarliśmy do auta. Gdy on chciał nacisnąć klamkę, ja popchnąłem go na budkę i przycisnąłem do ściany.
-Co do cholery?
Spojrzałem mu głęboko w oczy i powiedziałem:
-Nie krzycz. Stój spokojnie.
Od razu się uspokoił. Zalety bycia wampirem.
Delikatnie odchyliłem kaptur od jego szyji. Wtedy usłyszałem bicie jego serca. Spokojne i rytmiczne.
To tylko dzięki hipnozie...gdyby wiedział, że zaraz pozbawię go conajmniej pół litra krwi to inaczej by to wyglądało. Przybliżyłem swoje usta do jego tętnicy i ugryzłem. Od razu poczułem coś innego. Jego krew smakowała zupełnie inaczej niż moich poprzednich ofiar. Była po prostu tysiąc razy smaczniejsza. Była tak dobra, że piłem i wgryzałem się coraz bardziej. Po chwili przestałem. Nie chciałem go zabić. Mimo tego, że byłem wampirem to nie lubiłem uśmiercać. Zawsze po prostu się karmiłem, kazałem zapomnieć i puszczałem wolno.
Odsunąłem się od niego, stanąłem przed nim i spojrzałem na niego.
Ustał chwilę na nogach, ale zaraz upadł. Stracił przytomność. Cholera. Chyba zabrałem mu za dużo krwi.
-No cóż kolego, w takim razie jedziesz ze mną. W domu cię doprowadzę do stanu używalności. Tutaj ktoś może mnie zobaczyć, wybacz. -powiedziałem właściwie sam do siebie. Podałem mu trochę mojej krwi aby wydobrzał w miarę po drodze,po czym zapakowałem go i zatrzasnąłem bagażnik.

Blood SuckerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz