Rozdział 9

2K 272 12
                                    

- Wiesz co ci powiem Aspen? – Alec zaczął kolejny już temat w ciągu zaledwie kilku minut, zatrzaskując drzwiczki od szafki i ruszając w stronę Sali od hiszpańskiego – Brakowało mi ciebie przez te dni, serio. Nie miałem z kogo się śmiać.
- Boże, a mi się wydawało że za tobą tęskniłam, co ja sobie myślałam – Pokręciłam głową, spychając z siebie ramię, którym mnie obejmował.
Choroba przytrzymała mnie w domu cztery dni. Co prawda Ashton już do mnie nie przyszedł, ale codziennie pisał zapytać, jak się czuję. Natomiast Aleca musiałam dosłownie wyrzucać z mojego domu, bo chyba zbytnio wziął do siebie słowa mojej mamy „czuj się jak u siebie”. Pojawiał się też dodatkowy problem, pomijając natrętnego Aleca. Do przyjazdu Katy zostało ledwo jedenaście dni i chyba nie znałam osoby, która byłaby tak podekscytowana przeprowadzką jak blondynka. Co chwila wypisywała do mnie, pytając dosłownie o każdy szczegół, o pogodę, o strój do szkoły, o buty i o inne bzdety które miała ze sobą zabrać. Oczywiście pytała też o Ashtona, a ja pogrążałam się w jeszcze większej ilości mało wiarygodnych kłamstw. Nie było możliwości żebym była w związku z Irwinem w ciągu tych niecałych dwóch tygodni i myślałam nawet nad napisaniem do Katy, że zerwaliśmy, jednak jakaś lampka w mojej głowie zaświeciła się, sugerując że to słaby pomysł.
- Idziemy do innej Sali, podobno mamy jakieś wykłady – Mandy pojawiła się obok nas, praktycznie nie odrywając wzroku od swojej komórki.
Jęknęłam głośno, bo klasa do której mieliśmy się udać mieściła się na ostatnim piętrze. Moja kondycja, a raczej jej brak pozostawiała sobie wiele do życzenia i już po pierwszej partii schodów, miałam ochotę wypluć własne płuca.
Alec otworzył drzwi od klasy, ale jak też się spodziewałam, wcale mnie w nich nie przepuścił, czekając na mnie z drugiej strony.
Przełknęłam głośno ślinę, widząc Ashtona, który siedział sam w ławce. No tak, przecież on też uczył się hiszpańskiego. Miałam ochotę uderzyć się w głowie, ale wyszłabym na niezrównoważoną psychicznie. Miałam też ochotę usiąść obok niego, ale chyba taktyka nie narzucania się chłopakowi, była bardziej efektywna niż stalkowanie każdego jego kroku. Dlatego też postanowiłam iść do jednej z ostatnich ławek, gdzie właśnie usiadła jakaś starsza rocznikowo dziewczyna.
I gdy mijałam ławkę Ashtona, Alec perfidnie podstawił mi nogę sprawiając, iż wywróciłam się milimetry od Ashtona. Przyjaciel wcale nie zaoferował się by mi pomóc i posyłając mi rozbawione spojrzenie, usiadł obok tej dziewczyny, od razu zaczynając ją bajerować.
- Aspen, jesteś cała? – Irwin pomógł mi wstać, uśmiechając się delikatnie. Kiwnęłam głową i rozglądnęłam się dookoła. Trzy wolne miejsca. Smarkaty Eddie, plotkara Susie i idealny Irwin. Niech to.
- Mogę się dosiąść? Jak widzisz Alec mnie opuścił – Westchnęłam, za zgodą Ashtona odsuwając sobie krzesło.
Jak się okazało, mieliśmy uczestniczyć w hiszpańskich warsztatach opowiadających o historii państw południowo amerykańskich. Wszystko byłoby cudownie, gdyby warsztaty były prowadzone po angielsku a nie po hiszpańsku, a nasz udział w zajęciach ograniczałby się do słuchania wykładu, a nie czynnego uczestniczenia i rozwiązywania quizów i rebusów. Nie byłam zbytnio uzdolnioną poliglotką, znałam ten język na poziomie bardzo podstawowym i wątpiłam w moje możliwości rozumienia wykładów.
- Cudownie – Mruknęłam, gdy rodowita kobieta z Argentyny, zaczęła mówić tak szybko, jakby od tego zależało całe jej życie. Jedyne co wyłapałam z jej wypowiedzi, to właśnie to skąd pochodzi i czym się zajmuje, co już było moim małym sukcesem.
- Mówiłaś coś? – Ashton spojrzał na mnie, lekko unosząc brwi.
- Nie, nic ważnego – Pokręciłam głową i wróciłam wzrokiem na kobietę, która wyglądała na naprawdę miłą. Ciemno brązowe włosy sięgały jej do ramion, współgrając z opaloną skórą, a olbrzymi uśmiech rozświetlał jej charakterystyczną twarz.
Po upływie piętnastu, może dwudziestu minut, Argentynka rozdała nam karty pracy, które opierały się na wpisaniu brakujących informacji z jej wykładu. Przygryzłam niezręcznie koniuszek ołówka, zatrzymując się już na trzecim. Nie miałam bladego pojęcia o co w nim chodziło i jedyne co z niego rozumiałam, to wyrażenie „co jest”. Przecież mogło chodzić o wszystko. Przejechałam wzrokiem po reszcie zdań, z przykrością zdając sobie sprawę z tego, że umiem uzupełnić tylko kilka, z kilkudziesięciu.
Oparłam się o niewygodne plastikowe krzesło, dając sobie spokój z próbowaniem. Może akurat nikt nie poprosi mnie o odczytanie zadań.
- Już skończyłaś? – Ashton lekko się zaśmiał, ukradkiem na mnie spoglądając. Był w połowie rozwiązywania karty pracy.
- Ledwo zaczęłam, nie jestem geniuszem z hiszpańskiego, raczej bliżej mi w tę drugą stronę – Jęknęłam, czując jak cała się czerwienię.
- Mogę ci pomóc – Wzruszył ramionami, przysuwając się na krześle – Masz problem z czymś konkretnym czy ogólnie.
- Tak ogólnie ze wszystkim – Zaśmiał się na moje stwierdzenie, ale chwycił długopis do ręki i zaczął tłumaczyć mi wszystkie podstawy i słowa których nie rozumiałam. Było tego dosyć sporo i dopiero wtedy zauważyłam jak ogromne braki miałam. Zauważyłam też, jak duże i ładne ręce miał Ashton, ale zdałam sobie sprawę, że to nie na tym powinnam się skupiać i chociaż raz powinnam odpuścić sobie fangirlowe zagrywki w jego kierunku.
Równo pięć minut przed dzwonkiem, obie karty pracy były rozwiązane, a ja czułam że wiem dużo więcej niż czterdzieści minut wcześniej. Może nadal patrzyłam na tę Argentynkę jakby mówiła do mnie po mandżursku, ale już przynajmniej wyłapywałam grubszy, a nawet bardzo gruby kontekst.
Dzwonek zadzwonił, zwalniając nas z tej katorgi, więc zebrałam swoje rzeczy i wstałam. Miałam odchodzić, nie czekając na tego zdradzieckiego Aleca, ale coś a raczej ktoś złapał mnie za rękę.
- Uhm Aspen, chciałem zapytać czy te zdjęcia dalej aktualne – Ashton spojrzał na mnie z dołu, puszczając moją dłoń.
- Tak, jasne.
- Jedziemy pojutrze, gadałem już z trenerem i nie ma nic przeciwko żebyś jechała z nami, nawet się cieszy – Uśmiechnął się delikatnie, pokazując przy tym dołeczki i sprawiając, że przez moment nie oddychałam – Czwartek o dziewiątej pod szkołą, okej?
- Dziewiąta pod szkołą, jasne – Kiwnęłam głową i rzucając krótkie „do zobaczenia” wyszłam z klasy. Gdy byłam już za drzwiami, a Ashtona nie było za mną, pisnęłam cicho, szczerząc się jak przysłowiowy głupi do sera.
Czwartek. Dziewiąta. Sam na sam z całą drużyną koszykówki, a przede wszystkim z jej kapitanem, Ashtonem Irwinem. Czwartek. Mecz. Tysiące legalnie zrobionych zdjęć przystojnym chłopcom, a przede wszystkim kapitanowi, Ashtonowi Irwinowi. Czwartek. Droga powrotna. Mnóstwo nowych znajomych i tematów do poruszenia, a przede wszystkim z miłością mojego marnego życia, Ashtonem Irwinem. Nie mogło być lepiej.

a/n
nie wierze ze udalo mi sie tak szybko dodac XD

Kłamczucha | a.i.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz