Rozdział VII. Przebudzenie

70 8 2
                                    



Blake Fanning wczesnym rankiem kroczył szybko po terenie Akademii. Jego głowę zaprzątały różne myśli, ich chaos połączony z brakiem odpowiedniej ilości snu powodował uciążliwy ból głowy. Wcześniejszej nocy nie zmrużył oka. Wszystko z tego powodu, że wszyscy Wybrani poczuli wyraźny przepływ energii. Był on krótki, tak krótki, że nie zdążyli wyśledzić jego źródła, co zaalarmowało Blake'a. Ta osoba znajdowała się naprawdę blisko, a zarazem tak daleko.

Zamiast dalej roztrząsać nad przykrą sprawą, Blake skupił się wykorzystaniu wczesnej godziny, niezmąconej przez hałas tworzony zazwyczaj przez inne ludzkie istoty, pragnące przykuć w ten sposób jego uwagę. Wiatr owiewał jego czarne włosy. Robiło się coraz chłodniej, temperatura spadała z dnia na dzień. Ciepły kubek kawy ogrzewał zimne dłonie przewodniczącego. Sięgał po nią w drastycznych sytuacjach, gdy potrzebował kofeiny, aby zachować jasność myślenia. Musiał szybko znaleźć nieświadomą niczego dziewczynę. Jeśli przebudzi się teraz, może stać się zagrożeniem dla innych i zwłaszcza dla samej siebie.  

*                       *                       *

Rozczesywałam swoje brązowe włosy. Ciemne kręgi pod oczami były dowodem wczorajszego, traumatycznego wydarzenia. Wzięłam tabletkę na ból głowy z nadzieją, że zacznie wkrótce działać. Pamiętałam każdy szczegół swojego snu i nadal czułam ten bijący żar ognia, który palił moją skórę. Rano szybko pozbyłam się spalonych świec, zakopując je głęboko w koszu. Sięgnęłam po książkę od pewnego ciemnookiego chłopaka, na którego myśl mój nastrój odrobinę się polepszył, a na mojej twarzy wypłynął nieświadomie lekki uśmiech. Wkładając szybko książkę do torby, wyszłam cicho z pokoju, uważając, żeby nie obudzić smacznie śpiącej przyjaciółki Ari. Zostało bowiem jeszcze trochę czasu do lekcji, a czując się przytłoczona czterema ścianami, zdecydowałam się wyjść.

Czując na swojej twarzy lekki powiew wiatru, poczułam się rześko i założyłam słuchawki. Chłodniejsza temperatura wskazywała na konieczność włożenia jakiegoś płaszczu. Miałam ochotę iść na zakupy, decydując, że już nie można odwlec tej chwili i wybiorę się na nie w weekend, mimo, że chętniej spędziłabym go, wylegując się cały dzień na łóżku. Spacerując tak z głośną muzyką, z myślami we własnym świecie nie zorientowałam się o czyjejś obecności, dopóki ta osoba nie stanęła twarzą w twarz ze mną i nie posłała mi szerokiego uśmiechu.

Któż by miał tyle energii tak wcześnie rano jak nie playboy od siedmiu boleści i wiceprzewodniczący Wybranych, Aaron? Zdjęłam niechętnie słuchawki, mierząc chłopaka spojrzeniem, czym spowodowałam jeszcze większy uśmiech blondyna.

-No, no, no, Candice Handice we własnej osobie. Cóż za zaszczyt.

Na wpół żartobliwy, na wpół poważny ton Aarona zwiastował kłopoty.

-Do konkretów, Wells.

-Auć, to bolało.- chłopak z udawanym bólem ukrył swoją niebezpiecznie przystojną twarz w dłoniach, po czym spojrzał na mnie z miną, pełną cierpienia.- Czym zasłużyłem sobie na takie traktowanie?

Nie chcąc wspominać, że unikam playboyów jak ognia, westchnęłam.

-Po prostu mów po co przyszedłeś Aaron. Wiem, że nie przychodziłbyś bez powodu.

Na twarzy chłopaka znów wykwitł uśmiech. Moje serce zabiło mocniej bez mojej woli. Przysięgam.

-Chciałem poznać bliżej dziewczynę, której dzieło wisi w salonie Wybranych.

Wszystko od początkuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz