Rozdział pierwszy: Przeszłość i teraźniejszość

626 44 27
                                    

Światło. Jaskrawy blask w oddali i otaczająca mnie zewsząd ciemność. Nie wiem gdzie jestem ani co powinienem zrobić. Słyszę śmiech. Odwracam się w kierunku, z którego dochodzi i wtedy ją widzę. Radośnie biegnie w kierunku światła, a jej ciemne loki tańczą za nią przy każdym jej ruchu. Na jej pięknej twarzy widać jedynie wyraz całkowitego szczęścia. Jest taka piękna... Ale nie dostrzega mnie – spogląda jedynie na ten dziwny blask majaczący w oddali. Dlaczego na mnie nie nawet nie spojrzy? Chwytam ją za rękę, gdy mnie mija. Odwraca głowę i wreszcie patrzy prosto w moją twarz. Błogi wyraz radości natychmiast znika z jej twarzy zastąpiony grymasem przerażenia. Odtrąca moją dłoń i pędzi z dala ode mnie, kierując się ku światłości. Chcę ruszyć za nią, ale nie jestem w stanie się ruszyć. Chcę ją zawołać, ale nie jestem w stanie wydobyć z siebie głosu. Jest coraz dalej i dalej ode mnie... Mogę jedynie patrzeć, pozostawiony w ciemności. Na tle światła dostrzegam męską sylwetkę.

- - - X - - -

Budzę się z krzykiem, który rozbrzmiewa wokół mnie, odbijając się od kamiennych ścian.

Nie ma tutaj jednak nikogo, kto mógłby go usłyszeć.

– Christine... – szlocham, chowając twarz w dłoniach. – Dlaczego?

Dlaczego odeszłaś? Dlaczego okazałaś się taka jak wszyscy i mnie porzuciłaś? Dlaczego nie mogę o tobie zapomnieć? Dlaczego wciąż musisz mnie nawiedzać? Dlaczego po prostu nie zostawisz mnie w spokoju? Dlaczego...dlaczego jestem znowu sam? Dlaczego muszę tracić wszystko, co jest mi drogie? Dlaczego nie mogę mieć chociaż odrobiny szczęścia?!

Dwa lata... Minęły dwa lata, a ja wciąż pamiętam jej twarz, jej głos, nawet jej zapach. Każdy dzień, każda mijająca sekunda to niekończąca się tortura. Chcę krzyczeć, chcę płakać, chcę wyrywać sobie włosy garściami, chcę wbijać paznokcie głęboko we własne ciało i kaleczyć je do krwi – cokolwiek, co pozwoliłoby chociaż na chwilę zapomnieć o bólu. Ale wiem, że żadna z tych rzeczy nie pomaga.

Próbowałem.

Powoli wstaję na drżące nogi i zaczynam stawiać niepewne kroki, wśród resztek tego, co niegdyś było meblami i przedmiotami, które z taką uwagą wybierałem. Depczę po własnych kompozycjach, rysunkach, planach, ale nie potrafię zmusić się, by się tym przejąć bądź poczuć żal z tego powodu.

Ponieważ żałuję zbyt wielu innych rzeczy.

Potrącam coś nogą. Spoglądam w dół. Skrzypce. Kiedyś natychmiast bym je podniósł i upewnił się, że są całe. Ale teraz mnie to nie obchodzi, to i tak bezcelowe – od dwóch lat nie tknąłem żadnego instrumentu. Nie potrafię.

Moja muzyka odeszła wraz z nią.

Kolejny krok. Dźwięk szkła pękającego pod moimi stopami. Te odłamki były dawniej lustrem... Ale może to i lepiej? Doskonale wiem jak bardzo te wszystkie miesiące wyniszczyły moje ciało. Praktycznie nie opuszczam podziemi, jem tylko tyle by przetrwać, a i o tym co raz częściej zapominam, moje sny pełne są koszmarów i wspomnień, które nie pozwalają mi wypocząć. Zaniedbałem chyba wszystkie potrzeby ciała, jakie tylko istota ludzka może zaniedbać. Jestem wrakiem człowieka i tak też wyglądam.

Nie potrzebuję niczego, co by mi o tym przypominało.

Wreszcie docieram jednego z niewielu mebli, które przetrwały moje ataki furii, nawiedzające mnie przez pierwsze miesiące – do mojego biurka. To właśnie tutaj, na jego blacie, znajduje się drewniane pudełko, a w nim to, czego szukam. Morfina. Część mnie zastanawia jak mogłem upaść aż tak nisko, kiedy stałem się tak żałosny, ale te myśli szybko znikają pod naporem innych, tych o spokoju i błogości jaką oferuje zawartość strzykawki, słodkiej chwili iluzji, której tak bardzo pożądam. Jakiś cichy głos we wnętrzu mojej głowy próbuje krzyczeć, że to niewłaściwe, że powinienem przestać... ale już dawno nauczyłem się go ignorować. Otwieram kasetkę, wiedząc, że za chwilę będzie lepiej, już niemal czuję tę słodką truciznę płynącą przez moje żyły...

Błękitna RóżaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz