Pierwszy

584 23 3
                                    


Dzień był ponury. W strugach siarczystego deszczu zdawało się, że nie było widać ani słychać żadnej żywej duszy. Panorama osiedla w jednej z części Londynu budziła grozę i wrażenie, jakby nie była w ogóle zamieszkiwana. Krople deszczu obijające się o chodniki mieszały się z delikatnym chodem dwóch zakapturzonych postaci, bezszelestnie próbujących przebrnąć przez uliczkę między domami. Jedna z nich nerwowo ciągle poprawiała rękawiczkę ze skóry smoka, która okalała jej delikatną dłoń. Próbując uspokoić kołatające w jej piersi serce, wzięła głęboki oddech.

— Narcyzo, proszę cię, nie rób tego! — syknęła druga z wyraźną niechęcią w głosie.

Kobieta wzdrygnęła się, słysząc swoje imię.

— Wiesz, że nie mam innego wyjścia, siostro — ucięła. — Czarny Pan mu ufa, to mi wystarczy.

Druga prychnęła z prawdziwą pogardą.— Czarny Pan się myli. — Spojrzała na boki. — Nie powinno nas tu być.

— Nie obchodzi mnie to w tej chwili. Chodź, szybko. — rzuciła, po czym wyszła z zakrętu, kierując się od razu w stronę drzwi jednego z budynków. Zapukała nerwowo. Teraz już tylko czekała.

_______________

W tym samym domostwie przesiadywał pewien czarnowłosy czarodziej. Będąc w jednym z foteli, przeglądał magiczną gazetę, w której już był umieszczony artykuł o tragicznym zniszczeniu jednego ze sławnych, londyńskich mostów. Spodziewał się takiego obrotu spraw, zwłaszcza teraz. Z głośnym westchnieniem odłożył gazetę na stolik, znajdujący się po jego prawicy.

Wtem dopiero teraz zauważył, że ma gości. Powoli wstał, patrząc na kobiety wyczekująco.

— Wiem, że nie powinnam tu przychodzić ani nic mówić — zaczęła pani Malfoy swoim opanowanym i spokojnym głosem.

— Zdaję sobie z tego doskonale sprawę. Akurat tak się składa, że wiem o całej tej sytuacji. Bello... — Spojrzał na drugą przybyłą, myszkującą po pomieszczeniu. — Usiądź i z łaski swojej nie dotykaj tu niczego.Czarnowłosa kobieta spojrzała na czarodzieja pobłażliwie.

— Jakoś nie chcę mi się wierzyć, że wiesz coś na ten temat. — wycedziła, podchodząc do swojej siostry.

— Och, to chyba dobrze — odrzekł spokojnie. — Bo oznacza to, że wybitnie wypełniam swoją rolę. Na tyle, by mieć w kieszeni zaufanie wielkiego czarodzieja, jakim jest Albus Dumbledore.

— Ależ ja ci wierzę, Severusie — stwierdziła druga.

— Nawet jeśli, to i tak powinnaś być uradowana, droga siostro! — zaskrzeczała poirytowana Bellatrix. — To sam zaszczyt dla twojej rodziny, a zwłaszcza dla samego Dracona!

— On jest taki młody — szepnęła zatroskana losem swojego jedynego potomka. — Nie mogę patrzeć na to wszystko. Zbyt mocno go kocham.

Severus Snape spojrzał na kobietę z przymrużonymi oczami.

— Wiesz, że nie mogę nic zrobić, by wola Czarnego Pana uległa jakiejkolwiek zmianie. — odparł rzeczowo. — Aczkolwiek... By uspokoić twoje skołatane nerwy, mogę spróbować pomóc twojemu synowi.

W oczach kobiety było widać nadzieję. W głębi duszy wiedziała, że mogła ufać mężczyźnie. Z ulgą wymalowaną na twarzy, odwróciła się do swojej towarzyszki. Ta natomiast uśmiechnęła się cwanie.

— Niech przysięgnie — warknęła z nieukrywanym cynizmem w głosie. — Niech złoży Wieczystą Przysięgę, której nie da się złamać. W końcu to, co mówi to tylko słowa. Puste słowa, rzucone na wiatr... Nie wiadomo, czy w ogóle mu się uda pomóc, a jak nie... To przyjdzie co do czego i ucieknie z dala od tego miejsca. Jak parszywy szczur, wijący się w kanałach. Jak prawdziwy tchórz.

Miłość to magia... | And after all You're my wonderwallWhere stories live. Discover now