#1

82 8 0
                                    


  Siedzieliśmy ze Stray'em na drzewie. Słońce powoli zachodziło, a my rozmawialiśmy, wygłupialiśmy się i śmialiśmy. To był dobry dzień. Jeden z tych, kiedy żyjesz chwilą i nic poza nią się nie liczy. Byliśmy młodzi, nieodpowiedzialni, całe życie było przed nami. Nie przejmowaliśmy się jutrem, było dla nas tak odległe. Zaczęliśmy się szturchać, wykrzykując jakieś losowe zdania pomiędzy salwami śmiechu. Czułem się świetnie, jak zawsze w jego towarzystwie. Nagle chłopak spoważniał i zapatrzył się na zachód słońca przed nami. Dzisiaj wyglądał naprawdę niesamowicie. Całe niebo miało żółto-pomarańczowy kolor. Płynęły po nim fioletowe i różowe chmury, a a samym jego środku widniała ogniście czerwona kula. Lubiłem tą porę dnia. Była taka refleksyjna, w pewnym sensie magiczna. Spojrzałem na rudowłosego.

- Nad czym tak myślisz? -zapytałem, przymykając oczy i lekko się uśmiechając. Chłopak westchnął, po czym opuścił głowę.

- Zastanawiam się. – powiedział, cały czas spoglądając na słońce. – Co dalej? Urodziliśmy się w tej wiosce, tutaj mieszkamy, żyjemy, ale naprawdę mamy spędzić resztę naszego życia w tym miejscu? -popatrzył na mnie tymi swoimi wielkimi oczami. Potem odwrócił głowę w kierunku Miasta. Jego światła powoli zostały wznoszone ponad horyzont, oświetlając cały teren kolorową poświatą. Wiedziałem, że Miasto fascynowało Straya. Zawsze wypytywał o nie wędrowców i doręczycieli, z uwagą słuchał historii opowiadanych przez Starszyznę, przeczytał na ten temat chyba wszystkie dostępne książki. Wiedziałem, że kiedyś zostawi wioskę i przeprowadzi się do Miasta, aby tam szukać swojego szczęścia. Nie chciałem, aby ten dzień nadszedł. Dla mnie Miasto było czymś przerażającym, można nawet powiedzieć, że go nienawidziłem. W sumie to nic w tym dziwnego. Zabrało mi brata.

Kiedy byłem jeszcze mały, najstarszy z mojego rodzeństwa postanowił wyruszyć do Miasta. Chciał zdobyć trochę pieniędzy dla naszej dużej i dość ubogiej rodziny. Kiedy opuszczał wioskę, widziałem go po raz ostatni. Oczywiście, pisał potem wiele razy, przysyłał nawet niewielkie sumy pieniędzy, ale pewnego dnia listy przestały przychodzić, a słuch po nim zaginął. Każdego poranka wyczekiwałem na doręczyciela i list do brata, ale ten nigdy nie nadszedł.

- Słyszałeś o Dreamers? – zapytał po chwili Stray. Powoli pokiwałem głową. Dreamers, ludzie obdarzeni niesamowitą wyobraźnią i inteligencją, który żyją w największych miastach. Ich zajęciem jest spanie, a sny, które wyprodukują wysyłane są do fabryk sztuki. Tam specjalnie zaprogramowane cyborgi tworzą z nich filmy, obrazy, książki... Dreamers za swoją pracę otrzymują ogromne wynagrodzenia, stać ich na życie w najwyższych luksusach. Jednak, aby zostać jednym z nich, trzeba porzucić swoje dotychczasowe życie i zerwać jakikolwiek kontakt ze światem zewnętrznym. Nie wiedziałem, czy była to prawda, na ich temat krążyło wiele plotek, które niekoniecznie były prawdziwe. Spojrzałem na Stray'a, marszcząc brwi.

- Co z nimi? -zapytałem powoli. Chłopak uśmiechnął się i zamknął oczy.

- Mam zamiar udać się do Miasta i zostać jednym z nich. – powiedział po chwili. Nie mogłem w to uwierzyć. Oczywiście, miasto było mu przeznaczone, ale Dreamers?

- Zwariowałeś? -powiedziałem podniesionym głosem. – Nie wiesz co się z tym wiąże? Nie będziesz miał żadnego kontaktu z ludźmi! – Stray tylko uśmiechnął się smutno.

- Wiem... – westchnął. – Ale marzyłem o tym, aby zostać jednym z nich, kiedy tylko dowiedziałem się o ich istnieniu. – unikał mojego spojrzenia.

- Co jeśli ci się nie uda? Podobno zostają nimi tylko najlepsi. – rzuciłem. Miałem nadzieję, że uda mi się odwieść przyjaciela od tego idiotycznego pomysłu. Dreamers, też coś. Stray pochodził z biednej wioski, nigdy nawet go nie zauważą, a co dopiero przyjmą do Dreamers. To było po prostu niemożliwe.

- Będę się bardzo starał. Wierzę, że mi się uda. – powiedział cicho. Prychnąłem pod nosem. Naiwniak. Oczywiście, że mu się nie uda i skończy w jakiejś fabryce cyborgów, pracując długie godziny za marne grosze.

- Więc kiedy masz zamiar tam wyruszyć? – zapytałem sarkastycznym tonem. Wtedy jeszcze nie wierzyłem, że on naprawdę ma zamiar to zrobić.

- Jutro rano. Decyzję podjąłem już jakiś czas temu, ale nie mogłem się zebrać, żeby ci to powiedzieć... – ostatnie słowa, jakie wypowiedział, były praktycznie niesłyszalne. Poczułem, jak gotuje się we mnie gniew. Zacisnąłem pięści i wybuchłem.

- Jak to podjąłeś decyzję?! Masz zamiar mnie tutaj tak po prosu zostawić?! Dla jakiegoś Miasta i głupiego marzenia, którego i tak nie uda ci się zrealizować?! Tak mnie traktujesz?! Myślałem, że jesteś moim przyjacielem! – bluzgałem tak na niego jeszcze przez kilka minut, po czym opadłem bez sił na gałąź. Chłopak przez cały czas patrzył się na mnie smutnym wzrokiem. Mój umysł nie potrafił przyjąć do wiadomości tego, że Stray zniknie z mojego życia na zawsze. Po moim policzku spłynęła łza.

- Myślałem...myślałem, że jestem twoim przyjacielem... – szepnąłem.

- Touch, jesteś, ale... – zaczął rudowłosy. – Wiedziałeś, że ten dzień nastąpi. Jeśli chcesz, możesz iść ze mną. – spojrzałem na niego ze złością. Jak on śmiał proponować mi coś takiego?! Przecież doskonale wiedział, że mam czwórkę młodszego rodzeństwa, a moja matka i ojciec nie dadzą sobie z nimi rady. Już miałem ponownie zacząć mój monolog, kiedy zobaczyłem coś w jego spojrzeniu. On wiedział. Wiedział, że nie zostawię rodziny. A ja zrozumiałem, że nie mogę go zatrzymywać. I tak pójdzie. Byłbym dla niego tylko obciążeniem. Mimo to, nie potrafiłem stłumić rosnącej we mnie furii.

- Idę się spakować... – powiedział Stray, po czym zszedł z drzewa. – Wyruszam jutro o świcie. Jeśli chciałbyś się pożegnać... – wbił spojrzenie w ziemię. – Będę czekał przy bramie. – skończywszy, oddalił się w kierunku swojej chaty. Siedziałem na drzewie jeszcze chwilę, przetwarzając informacje, po czym również udałem się do domu, w którym spędziłem bezsenną noc.

Z samego rana wstałem i poszedłem pod bramę. Stray już tam czekał. Miał ze sobą tylko niewielki tobołek ze swoim skromnym dobytkiem. Nie miał wiele, rodziców stracił w powodzi kilka lat temu, rodzeństwo już dawno opuściło te okolice. Został sam, mając mnie za jedynego towarzysza. Wymieniliśmy chłodny uścisk dłoni, po czym on bez słowa odwrócił się i odszedł w kierunku Miasta. Stałem tam jeszcze przez chwilę, obserwując, jak jego sylwetka staje się coraz mniejsza, po czym całkowicie znika. Wtedy zacisnąłem zęby i powiedziałem:

- Zostawiając mnie, wydałeś na siebie wyrok. Może nie umarłeś fizycznie, ale dla mnie jesteś martwy, Stray. – z tymi słowami odwróciłem się i poszedłem w kierunku domu.

***

Witam, mam nadzieję, że pierwszy rozdział się podobał. C:

Polecam klimatyczną nutę, którą inspirowałam opowiadanie:  https://www.youtube.com/watch?v=yJTi33SfhRs

Dziękuję za uwagę i zapraszam do czytania kolejnych części, które powinny pojawić się niedługo. ^^

~Deni 

"...you must be one of The Dreamers!"Where stories live. Discover now